Dom nad Nilem

Odrapane figury, rzeźbione drzwi, tablica na klatce schodowej, kilka zdjęć w sepii i notatki w pamiętniku. Tyle zostało po jednym z najdziwniejszych krakowskich budynków.

13.02.2016

Czyta się kilka minut

Kamienica przy ul. Retoryka 10, 1907 r.  / Fot. Z zasobu Archiwum Narodowego w Krakowie; zbiór fotograficzny; sygn. A-II-331n. A-II-331
Kamienica przy ul. Retoryka 10, 1907 r. / Fot. Z zasobu Archiwum Narodowego w Krakowie; zbiór fotograficzny; sygn. A-II-331n. A-II-331

Posągi Ozyrysa i Izydy schowane są na podwórku, pod drewnianymi schodami. Mają obite nosy, podrapane oczy i zdarte kolana. Królewskie atrybuty, które trzymają w dłoniach, są coraz mniej widoczne i z daleka wyglądają jak zaciśnięte pięści. Tylko korony zachowane są w idealnym stanie. Świat, do którego ta osobliwa para pasowała, zniknął, kiedy w latach 20. XX wieku Dom Egipski przebudowano.

Sfinksy na chodniku

Budynek na rogu ulic Smoleńsk i Retoryka nie jest wpisany do rejestru zabytków, a posągi bóstw bez Domu Egipskiego nie mają żadnej wartości. Propozycja, by Akademia Sztuk Pięknych w Krakowie włączyła się w pomoc przy konserwacji pomników, pojawiła się kilka lat temu. Studenci mieli w czasie praktyk czyścić, odgrzybiać i dosztukowywać obłamane kawałki rzeźb. Miały wrócić nawet kolory: złoto na koronach i błyszcząca czerń na oczach Ozyrysa i Izydy. Spółdzielnia mieszkaniowa miała tylko dostarczyć środki na materiały i transport figur do pracowni ASP. Według mieszkańców to były 4 tys. zł.

– Po kilku tygodniach przyszła informacja, że mieszkańcy nie zgadzają się na taką współpracę – mówi prof. Ireneusz Płuska z Katedry Konserwacji i Restauracji Rzeźby ASP w Krakowie. – Posągi trzeba by było chyba dźwigiem wyciągać. Wszystko kosztuje, a tu gołębie i deszcz już zrobiły, co miały, więc niech zostanie, jak jest. Kamienicą opiekuje się Przedsiębiorstwo Usług Mieszkaniowych Stare Miasto. Jak przepali się żarówka, to o nową musi zadbać administrator budynku. O zniszczonych posągach spod schodów administracja też myśli, ale na działania ma jeszcze czas. Na razie znów coś trzeba podmalować na olejno.

Profesor Ireneusz Płuska się uśmiecha: – Dom Egipski to był Disneyland przełomu XIX i XX w. Właściwie każdy metr fasady pokryty był obeliskami i płaskorzeźbami egipskich bóstw. I jeszcze przypadkowe hieroglify, ułożone w ciąg bez żadnego znaczenia. Wejścia strzegły ogromne posągi faraonów i kamienne sfinksy, wylegujące się na chodniku. Na planie budowy zachowanym w Archiwum Miejskim widać, że pomysły na dekorację domu były jeszcze śmielsze.

Najpoważniej sprawą zainteresował się egiptolog Leszek Zinkow. Kiedyś podejrzał, jak mieszkańcy wynoszą na podwórko stół, kładą obrus i piją kawę w towarzystwie swoich bogów. To go ujęło. Próbował namówić władze miasta i muzealników, by zajęli się niszczejącymi posągami. Od lat szuka też informacji o tajemniczym architekcie podpisanym pod projektem domu: „K. Lachnik”. Jeszcze mu się nie udało trafić na jego ślad.

Bogowie w komórce

Żeby wejść na podwórko, trzeba zadzwonić domofonem. Głosy w słuchawce milkną, kiedy pada pytanie o posągi. Słychać, że to drażliwy temat. – Dla większości mieszkańców to trudna sprawa. Chcemy coś z tym zrobić, bo posągi trzeba ratować.

Czasami głosy w domofonie opowiadają więcej: że zadbają sami, a na razie zamontowali siatkę, żeby gołębie nie fajdały. Nie oddadzą figur do żadnego muzeum, o tym nie ma mowy. Kobiecy głos: – Od dziesięciu lat stoją widoczne, wcześniej były schowane w drewnianej komórce pod schodami. To był taki sztuczny twór i nie pasował do kamienicy, więc go rozebraliśmy.

Komórkę zbudował mąż pani Iwaszko, żeby trzymać tam motor. Zmarł kilka lat temu. Wdowie ciężko było znieść tę rozłąkę, więc zajęła się pracami społecznymi i historią Krakowa. Wzięła udział w konkursie dla seniorów „Zielona linia”. Opisała dom, w którym mieszka, i wygrała wycieczkę do Nicei.

Co ją dziś najbardziej tu drażni? Pokazuje samochody zaparkowane na podwórku. Ona już nic na to nie poradzi, bo jest za stara i nie ma siły, ale można by zabronić takiego parkowania i urządzić tu lapidarium.

Pamięta, że kiedy zdjęto posągi, najpierw stały nad wodotryskiem, który kiedyś działał na podwórku. Przypomina sobie wycieczki, które przychodziły obejrzeć jedyny taki dom w Polsce. – Cały był kolorowy, ale i tak mówiliśmy, że jest w barwach piramid – mówi pani Iwaszko. – W słoneczny dzień posągi ustawione nad drzwiami rzucały taki cień, że w naszym mieszkaniu na pierwszym piętrze na podłodze widać było ich odbicia. Odkąd je zdjęto, jest znacznie jaśniej.

Para trzydziestolatków, która wychodzi na podwórko na papierosa, żartuje, że najlepiej postawić posągi na ich dawnym miejscu, nad wejściem. Ale po chwili dodają, że to głupi pomysł. Bo przecież to kicz. A właściwie to wszystko im jedno.

Krokodyl na bulwarach

Na jednym z niewielu zachowanych zdjęć Domu Egipskiego, zrobionym prawdopodobnie w 1896 r., na murach widać świeże spoiny, a na szybach naklejki reklamowe zakładu szklarskiego. Pod oknami płynie rzeka Rudawa.

To właśnie nadrzeczna wilgoć nie przysłużyła się rzeźbionym dekoracjom z taniego kamienia. Osypujące się detale w końcu postanowiono skuć. Stały się idealnym materiałem do zasypania koryta rzeki, nazywanej „krakowskim Nilem”. (Prof. Joachim Śliwa, archeolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego, przypomina anegdotę z pewnego przebieranego balu w salach pobliskiego Sokoła: zabawa była tak udana, że jeden z gości, przebrany za krokodyla, zasnął nad Rudawą).

Jacek Bunsch zainteresował się Domem Egipskim w czasie przygotowań do wystawy o dziejach swojej rodziny. Przeglądał pamiątki po dziadku, pisarzu Karolu Bunschu, i trafił na niewydane nigdy pamiętniki pradziadka: zachowało się w nich sporo zapisków o Domu Egipskim, bo Alojzy Bunsch był pierwszym lokatorem. Wprowadził się tam ze swoją świeżo poślubioną żoną, Marią Aleksandrą, w roku 1896.

Jacek Bunsch kontynuuje relację z pamiętników: – Kiedy się tu wprowadzali, mury były jeszcze mokre, pachniało świeżym tynkiem, a po domu rozchodziło się echo. Najpierw było pusto. Żadnych dzieci, krzyków i sąsiadów, ale szybko do mieszkania Bunschów zaczęły pielgrzymować tłumy gości. Inicjatorem budowy i właścicielem Domu był Józef Kulesza. W zachowanych dokumentach zawsze podpisany jest jako rzeźbiarz, choć był po prostu kamieniarzem. Jego firma miała monopol na produkcję nagrobków na cmentarzu Rakowickim. Zlecenie goniło zlecenie, a jego zakład zaczął produkować także kamienne dekoracje kościołów i kamienic. Kulesza był bogaty, a jego sąsiedzi znani i uwielbiani. Za rogiem mieszkał Kazimierz Pochwalski, malarz i konserwator, a niedaleko aptekarze Rydlowie, w odwiedziny często wpadał historyk kultury Adam Chmiel.

Z czasów świetności kamienicy zachowały się jeszcze drzwi z rzeźbionymi motywami łodyg lotosu i tablica na klatce schodowej, scena rodzajowa znad Nilu, inspirowana pracami Hansa Makarta. Widać, że wyszła spod ciężkiej ręki jakiegoś kamieniarza. Głowy przedstawionych postaci wyglądają jak dosztukowane, zrobione przez kogoś innego. Jeśli dobrze się przyjrzeć, zamiast twarzy młodej Kleopatry z pierwowzoru można dostrzec twarz dojrzałej kobiety o słowiańskich rysach. Prawdopodobnie to matka Alojzego Bunscha.

– Zachowało się sporo zdjęć, podobieństwo jest uderzające – przekonuje Jacek Bunsch.

Opaśli Indianie

– W Londynie też są takie posągi. Starsze o 80 lat i o wiele brzydsze, mówią o nich: „Opaśli Indianie” – opowiada prof. Joachim Śliwa. – To pozostałość po słynnym Egyptian Hall. Figury są paskudne, ale były świadkiem osobliwej XIX-wiecznej fascynacji Egiptem. W Wielkiej Brytanii nikt nie dyskutuje nad tym, czy posągom należy się ochrona. Mają honorowe miejsce na wystawie o historii Londynu.

Krakowskich Ozyrysa i Izydę chciałoby przygarnąć Muzeum Archeologiczne. Dyrektor Jacek Górski aż ręce zaciera, by pomóc zniszczonym posągom. Snuje plany: – Posągi, odnowione przez studentów krakowskiej ASP, stałyby w muzealnym ogrodzie. Moglibyśmy je symbolicznie przenieść w lektykach, bo z Retoryka na Poselską nie jest daleko.

Propozycja jest poważna, ale musi się na nią zgodzić dwudziestu właścicieli mieszkań z Retoryka 10 w Krakowie. Pani Iwaszko wierzy, że wszystko dobrze się skończy: – Nawet oderwane nosy można czymś dokleić, bo teraz są dobre produkty. ©

MAŁGORZATA NIECIECKA MAC jest dziennikarką Radia Kraków.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2016