Eurodostęp 2021
Kup roczny dostęp do strony TygodnikPowszechny.pl i odbierz w prezencie książkę Michała Okońskiego "Światło bramki". Nie czekaj, oferta ograniczona! Sprawdź →
Zanim sięgniecie po angielskie gazety i przekonacie się, jakie są nieznośne, pomyślcie przez chwilę o Ukrainie. Wyobraźcie sobie cały ten wulkan znanych Wam może skądinąd emocji, oczekiwań, marzeń i nadziei, nagromadzonych na przykład przed telebimem w Crann Pubie w Chmielnickim – sześćset kilometrów samochodem od Warszawy i dwa tysiące od Rzymu – i żywych pewnie aż do czterdziestej szóstej minuty, kiedy to Harry Maguire zdobył bramkę głową po dośrodkowaniu Luke’a Shawa z rzutu wolnego.
Do przerwy przecież, mimo iż Anglicy prowadzili od czwartej minuty po znakomitym podaniu Sterlinga do Kane’a (ciekawe, czy kiedy sięgniecie po angielskie gazety, znajdziecie w nich przeprosiny za lata absurdalnych i podszytych tyloma uprzedzeniami napaści na zawodnika Manchesteru City…), nie można było przecież powiedzieć, że mieli ten mecz pod kontrolą, a tych kilka szarż lewą stroną Jaremczuka, jego strzał po błędzie Walkera przy wyprowadzaniu piłki czy rozegranie w trójkącie Zinczenko–Jaremczuk–Jarmolenko mogło utwierdzać Ukraińców w przekonaniu, że jeszcze nie wszystko stracone.
Tak, pomyślcie przez chwilę o kraju za miedzą, toczącym niedostrzeganą przez Europę wojnę, podzielonym i zmęczonym, który przez chwilę na nowo – bo przecież w 2006 roku, kiedy grali na mundialu w Niemczech, dali wielu swoim rodakom doświadczyć najpiękniejszych emocji w życiu; „okazało się, że podobne wybuchy patriotyzmu i wzajemnego zrozumienia może zapewnić nam tylko piłka nożna”, pisał o tym wówczas świetny ukraiński poeta i prozaik Serhij Żadan – znów cieszył się, że może wspólnie kibicować jakiejś fajnej drużynie. Który mógł odczuwać dumę nie tylko ze zwycięstwa nad Macedonią Północną, ale też ze sposobu, w jakim udało się odrobić straty w meczu z Holendrami (mój Boże, kiedyż to było – zaledwie trzy tygodnie temu…), no i z odwrócenia losów wycieńczającego boju ze Szwedami. Który zobaczył piękne bramki i ofiarne interwencje. I który odzyskał swojego dawnego idola, Andrija Szewczenkę, niemówiącego wprawdzie po ukraińsku i na stałe mieszkającego za granicą, ale przecież regularnie wracającego w ciągu tych ostatnich miesięcy, by wprowadzić Ukrainę nie tylko na mistrzostwa Europy, ale także do ich ćwierćfinału; sami powiedzcie zresztą, czy nie chcielibyście znaleźć się na ich miejscu?
A może zresztą nie? Może faktycznie, jak pisał wiele lat temu inny świetny pisarz ze Wschodu Jurij Andruchowycz, futbol jest fatamorganą? „Idziesz i idziesz do postawionego celu, a kiedy go osiągasz, to następnego dnia okazuje się, że tylko ci się zdawało, że go osiągnąłeś. Bo znów wszystko straciłeś. W piłce nożnej nieuniknione jest nadejście jutra, kiedy wszystko tracisz” – te słowa przytoczyłem już w książce „Futbol jest okrutny”, bo stanowią dla mnie jeden z kluczy do rozumienia piłki nożnej; ciekawe, czy w półfinale okażą się opisywać angielski los, a triumfalnie śpiewana wczoraj na rzymskim stadionie pieśń „Three Lions” stanie się znów tym, czym jest w istocie, a mianowicie pieśnią o niespełnieniu i radzeniu sobie z porażką?
Bo przecież mimo imponującego wyniku, wszelkie zachwyty nad grą Anglików (naprawdę nie sięgajcie po ich gazeyt, szkoda Waszego czasu) należy jednak uznać za przesadzone. Wiem, oczywiście: cztery gole, czyste konto zachowane po raz piąty (ale kiks Pickforda w drugiej połowie widzieliście, prawda?), definitywnie odblokowany Kane, rotacja składem, fakt, że nie musieli – jak rywale z półfinału, Duńczycy – lecieć aż do Baku, wszystko to jest ważne i na kolejny mecz ustawia ich w roli faworytów. Jakości podania Sterlinga do Kane’a zdążyłem już oddać sprawiedliwość – reszta była jednak funkcją naiwności, jaką wykazali Ukraińcy podczas stałych fragmentów gry; tego, jak odpuścili Maguire’a, a później Hendersona – a pomiędzy tymi bramkami jeszcze konsekwencją wyrwy między środkowymi obrońcami, w jaką wbiegł zdobywający swojego drugiego gola w tym meczu Kane. Reszta? Reszta była wciąż angielskim pragmatyzmem, wykorzystaniem zmęczenia rywala, który przegrał już na tym turnieju dwa mecze i który w każdym spotkaniu tracił bramki, oraz konsekwencją jego tyleż desperackiej, co wymuszonej kontuzją Krywcowa decyzji o zmianie ustawienia jeszcze w trakcie pierwszej połowy, a później po prostu dograniem tego meczu, który – jak głosi jeden z piłkarskich komunałów – naprawdę świetnie się ułożył.
Prawda: znakomicie na lewej obronie zagrał Shaw, pokazujący triumfalnie zjeżdżającemu przedwczoraj do Rzymu José Mourinho, jak bardzo Portugalczyk mylił się, krytykując tego piłkarza podczas swoich niesławnych rządów w Manchesterze United. Świetny był tańczący między ukraińskimi obrońcami i zmieniający się stronami z Jadonem Sancho Sterling. Bardzo dobry był Kane, który – gdyby Buszczan nie zbił na róg jego kapitalnego uderzenia z dystansu – kończyłby ten mecz z hat–trickiem. W środku pola odpowiedzialnie grał Rice, a przed nim Mount, notujący asystę przy czwartym golu. Garetha Southgate’a trzeba chwalić za sposób, w jaki zestawia skład i zmienia ustawienie pod każdego kolejnego rywala – a jego piłkarzy za to, w jaki sposób adaptują się do oczekiwań szkoleniowca. Trzy lata temu na mundialu miało się wrażenie, że do półfinału zmierzają Anglicy umęczeni, teraz tylko Pickford rozegrał w ciagu pięciu spotkań pełne 450 minut, w dwudziestosześcioosobowej kadrze nie ma kontuzji (uraz Saki jest ponoć drobny) ani zawieszeń za kartki. Wyborów selekcjonera, jego konsekwencji zarówno w stawianiu na Kane’a i Sterlinga, jak w oszczędnym, mówiąc eufemistycznie, gospodarowaniu talentami Grealisha czy Fodena nikt już nie kwestionuje. Strzelcami dwóch bramek w meczu z Ukrainą byli zawodnicy rozpoczynający turniej jako rekonwalescenci: Maguire i Henderson.
A przecież wciąż mam jednak poczucie, że przy całej sympatii do Anglików – przy docenianiu tej nadal skromnej i twardo stąpającej po ziemi grupy chłopaków, którym nie tylko futbol w głowie (patrz zwłaszcza na zmuszającego angielski rząd do zajęcia się serio programem dożywiania dzieci w szkołach Marcusa Rashforda, ale i na wszystkich tych, którzy potrafili zabrać głos w sprawie wylewającego się z mediów społecznościowych hejtu, tęczowej opaski kapitańskiej czy akcji przedmeczowego przyklękania na kolano, która brytyjskiego premiera skłoniła nawet do wygłoszenia niewczesnej opinii, że rozumie buczących fanów); przy docenieniu wrażliwości, empatii i innych społecznych umiejętności ich selekcjonera, o których tyle w ciągu ostatnich tygodni już napisałem (wczorajszą pomeczową konferencję prasową Southgate rozpoczął od wychwalania zawodników, pozostawionych na ten mecz poza składem, a po ostatnim gwizdku najdłużej ściskał niewpuszczonego w ogóle na boisko Grealisha); przy frajdzie, że – będący kozłem ofiarnym po poprzednim Euro, ale wyśmiewany też i przed mundialem w Brazylii – Sterling udowodnił coś medialnemu światu (on także mówił przed meczem o tym, jakie znaczenie dla formy zawodnika może być jeden negatywny komentarz…); przy wszystkich tych angielskich zaletach i cnotach, tegoroczne mistrzostwa Europy pragmatyzmu jednak ostatecznie nie tolerują.
No dobra, sięgnąłem po angielską gazetę. Pierwsze zdania relacji „Independenta” mówią o futbolu wracającym do domu. O tym, że jednej nocy w Rzymie – wciąż tylko jednej nocy, pamiętajcie – Anglicy byli mocni. Że dojrzeli. Nie chciało mi się dalej czytać.
Kup roczny dostęp do strony TygodnikPowszechny.pl i odbierz w prezencie książkę Michała Okońskiego "Światło bramki". Nie czekaj, oferta ograniczona! Sprawdź →
Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Masz konto? Zaloguj się
365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)