Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Pamiętajmy, że Bush startował jako zwolennik umiarkowanego izolacjonizmu i był niechętny pełnieniu przez Amerykę roli stróża świata. Teraz jest inaczej, ale zarówno rozsądnie, jak umiarkowanie. Kiedy Kerry nie wie, co mówić (poza tym, że był w Wietnamie), jego rywal rysuje nowy porządek świata. Czy tego chcemy, czy nie - powiada - “jeżeli Ameryka okaże niepewność lub słabość, świat będzie zmierzał ku tragedii". Bush wysunął dwa argumenty: najlepszy użytek, jaki Ameryka może zrobić ze swojej siły, to rozwijanie demokracji na świecie. Nie jest to pusta retoryka ani cyniczny idealizm, ponieważ - jak dalej argumentuje kandydat republikanów - demokracja prowadzi do stabilności i pokoju. Drugi argument: żadne społeczeństwo nie powinno być rządzone wbrew jego woli. Cały Bliski Wschód jest terenem, gdzie panuje despotyczna władza. Husajn był najgorszy, ale nie jedyny.
Otóż te argumenty - wbrew przekonaniu wielu komentatorów - są racjonalne. Bush nie opowiada się za utopijnymi wizjami zwycięstwa demokracji na całym świecie, jego projekt jest ograniczony i stopniowy, ale słusznie dowodzi, że innego nie ma. Liberalni komentatorzy, jak Michael Ignatieff, chętnie by się z nim zgodzili. To, co Ignatieff nazywa imperializmem liberalizmu, dla Busha jest jedyną formą sensownego użycia siły. Dodajmy, że Ignatieff, jak wielu innych liberalnych amerykańskich komentatorów, po tym przemówieniu był bardzo wobec Busha życzliwy.
Dotychczas sądziliśmy, że doradcy Busha wywodzą się z tradycyjnie realistycznej szkoły, zaś tak zwani neokonserwatyści proponują utopijną krucjatę w imię demokracji. Dzięki ostatniemu przemówieniu można zrozumieć, dlaczego Ameryka jest wielkim krajem. Proponuje bowiem nie chłodne spojrzenie realistów i nie utopie liberałów, lecz rozumie, że musi znaleźć złoty środek. Równocześnie Bush wie, i jasno to mówi, że jak się dysponuje siłą, to trzeba się nią posługiwać. Rezygnacja z wykorzystywania potęgi Ameryki (czego chciałby Kerry) jest nie tyle błędem, ile nonsensem, gdyż oznaczałaby jedynie możliwie najdalej posunięty izolacjonizm, czemu Kerry jest zawzięcie przeciwny. Czyli Kerry nie wie, co mówi, Bush - wie.
Niesłychanie interesujące, że walka o prezydenturę zmusiła Busha do złożenia ideowych deklaracji, jakich dotąd unikał, i do zaangażowania się w polityczną filozofię na poziomie, który zapewne nie jest dla niego typowy. Oto pokaz siły demokracji, tym razem mowa o demokracji w Ameryce. Przed wyborami, cokolwiek o tym spektaklu sądzimy, trzeba pokazać, że się ma poglądy. Taktyka doradców Kerry’ego, która polegała tylko na krytyce Busha, okazała się całkowicie błędna. Bush nieoczekiwanie zaakceptował argumenty liberalnej szkoły stosunków międzynarodowych. Jest to pokaz nie tylko elastyczności poglądów, ale także tego, że istnienie myśli politycznej dotyczącej spraw międzynarodowych, istnienie wielkich sporów na ten temat i nauczanie tych problemów na uniwersytetach ma olbrzymie praktyczne konsekwencje.