Dobra zmiana przed speckomisją

Nadzwyczajne instytucje rozliczające rząd PiS nie przybliżą nas do prawdy o istocie nadużyć. Mogą natomiast utrudnić zgodne z prawem osądzenie winnych. Oraz pogłębić podziały w społeczeństwie.

27.05.2019

Czyta się kilka minut

Komisja Śledcza ds. afery Rywina. Na pierwszym planie od lewej Jan Rokita, Renata Beger, Leszek Miller. Kwiecień 2003 r. / ADAM CHEŁSTOWSKI / FORUM
Komisja Śledcza ds. afery Rywina. Na pierwszym planie od lewej Jan Rokita, Renata Beger, Leszek Miller. Kwiecień 2003 r. / ADAM CHEŁSTOWSKI / FORUM

Pomysł powołania specjalnej instytucji dla osądzenia rządów PiS zaistniał – po raz pierwszy w postaci już sformalizowanej – dzięki Robertowi Biedroniowi. Jeszcze przed założycielską konwencją Wiosny były prezydent Słupska opisał w wywiadzie projekt Komisji Prawdy i Pojednania, bo taka pierwotnie miała być jej nazwa. Komisja miałaby powstać „na wzór tej, która działała w RPA po zniesieniu apartheidu” i posłużyć do wyjaśnienia przypadków „złamania konstytucji przez PiS”.

Odtąd postulat rozliczenia w ten sposób „dobrej zmiany” stał się jednym z eksponowanych elementów programu Wiosny. Ale choć od upublicznienia pomysłu minęły ponad trzy miesiące, szczegółów na temat jej funkcjonowania czy kompetencji nie ma. Tymczasem rodzą się pytania – oraz wątpliwości, czy taka komisja zamiast skrócić, nie wydłuży całego procesu naprawczego.

Elektorat oczekuje rozliczeń

Wielkie jest oczekiwanie po stronie zwolenników opozycji, że należy przeanalizować i osądzić działania rządu PiS pod kątem nadużyć. Mimo to projekt Biedronia nie zyskał powszechnej aprobaty. Eksperci szybko zwrócili uwagę, że analogia z apartheidem jest bezzasadna, i wskazywali, że istnieje tu już stosowna droga: powołanie Trybunału Stanu. Zamieszanie zwiększył sam Biedroń, początkowo anonsując projekt jako Komisję Prawdy i Pojednania, by potem w programie partii zamienić „prawdę” na „sprawiedliwość”. Tymczasem to nie tylko słowa: to zmienia cel komisji. Prawda i sprawiedliwość to jednak cele odmienne (choć aby zaprowadzić sprawiedliwość, trzeba ustalić prawdę).

Nietrudno zrozumieć, dlaczego lider Wiosny zaproponował takie rozwiązanie w chwili uruchamiania swego politycznego projektu. Prócz społecznej potrzeby – po stronie opozycji – rozliczenia rządów PiS, na korzyść Biedronia działa tu także rzeczywistość polityczna. Prowadzone przez PiS zmiany instytucjonalne podkopały i tak niezbyt wysokie zaufanie obywateli do państwa.

Po upadku komunizmu i PRL jednym z głównych wyzwań stało się wytworzenie w Polakach zaufania do państwa, jego instytucji i urzędników. Jeśli na tym polu osiągnięto jakieś sukcesy, rządy PiS podważyły te osiągnięcia. Zwłaszcza zmiany w sądownictwie i prokuraturze (ścisłe podporządkowanie jej politykom) czy reforma administracji (pozwalająca na jej upolitycznienie) sprawiły, że instytucje państwa nie mają dziś wysokich notowań. Z tego punktu widzenia powołanie nowego ciała miałoby sens polityczny: komisja byłaby sygnałem, że nowy rząd – ktokolwiek z opozycji by go tworzył – odcina się od schedy „dobrej zmiany”.

Pomysł Biedronia jest też zręcznym zabiegiem, wymierzonym w rywala Wiosny, czyli Platformę Obywatelską. To tej partii Biedroń może odebrać najwięcej głosów, stąd odróżnienie się od PO jest ważne przy budowaniu wizerunku Wiosny.

Także dlatego, że wyborcy centrowi i lewicowi pamiętają zapewne fiasko, jakim skończyła się w 2015 r., za rządów PO i PSL, próba postawienia przed Trybunałem Stanu Zbigniewa Ziobry, dziś ministra sprawiedliwości (chodziło o podejrzenie przekroczenia uprawnień prokuratorskich w tzw. aferze gruntowej). Platforma nie postawiła Ziobry przed Trybunałem z powodu własnej nieudolności i braku dyscypliny: w decydującym głosowaniu do przyjęcia wniosku zabrakło pięciu głosów, a 16 posłów koalicji PO-PSL było nieobecnych na sali sejmowej.

Rzucając projekt komisji, Biedroń próbuje więc ustawić się w roli lidera procesu publicznego rozliczenia PiS. Chce pokazać potencjalnym wyborcom, że jest skuteczniejszy od rywali z PO.

Lekcja z komisji Rywina

Argumentem za stworzeniem takiej komisji mogłaby być jawność całego procesu: jej obrady byłyby zapewne transmitowane przez telewizje lub w internecie. To przewaga takiego rozwiązania nad śledztwem prokuratorskim, które z natury toczy się za zamkniętymi drzwiami.

Tezę tę potwierdza najnowsza historia, a konkretnie afera Rywina. Transmisje z obrad powołanej do jej wyjaśnienia sejmowej komisji śledczej oglądały miliony (jednocześnie mało kto śledził śledztwo prowadzone w tej sprawie przez prokuraturę). Komisja ta nadała impetu kilku karierom, głównie Jana Rokity i właśnie Zbigniewa Ziobry. Choć śledztwo w sprawie korupcyjnej propozycji Rywina prowadził znany prokurator Zbigniew Kapusta, jego rozpoznawalność w porównaniu z „gwiazdami” komisji była znikoma. Dzięki tym obradom Polacy zainteresowali się też procesem stanowienia prawa.

Komisja Sprawiedliwości i Pojednania (trzymajmy się tego wariantu jej nazwy) miałaby pewnie potencjał osiągnięcia podobnego efektu. Mogłaby unaocznić nie tylko skalę nadużyć za rządów PiS, ale też wskazać ich konkretne przypadki.

Nie wyręczać Trybunału Stanu

Na tym jednak zalety projektu Biedronia się kończą. I wcale nie jest oczywiste, czy przewyższają ryzyko związane z jej powołaniem. Rządy PiS powinny zostać skrupulatnie rozliczone. Najnowsza historia uczy, że „grube kreski” i przechodzenie nad przeszłością do porządku dziennego kończą się czkawką, także w postaci radykalizacji postaw społecznych. Są jednak powody, dla których rozwiązanie w postaci nadzwyczajnej komisji może przynieść skutki odwrotne do zamierzonych.

Po pierwsze, komisja dublowałaby się z istniejącymi instytucjami i procedurami. Przypadki złamania prawa podlegają jurysdykcji prokuratur i sądów, a dla najwyższych rangą urzędników i polityków przewidziany jest Trybunał Stanu. Jaki jest więc sens tworzenia tutaj nowej instytucji, niejako pośredniej, która wydłużyłaby cały ten proces? I czy dla demokracji nie byłoby lepiej podjąć próbę zachowania tu ciągłości instytucjonalnej, zamiast co kadencję budować instytucje od nowa?

Po drugie, jest wątpliwe, czy taka komisja przyniosłaby jakiekolwiek pojednanie (o ile także i to miałoby być jej celem). Kto z kim miałby się jednać? Wyborcy PiS z elektoratem PO? Przepaść dzieląca te grupy dotyczy zbyt wielu czynników ideologicznych czy aspektów życia codziennego, by samo rozliczenie łamania konstytucji miało je do siebie zbliżyć.

Po trzecie, politycy Wiosny sugerują, że w jej składzie mogą znaleźć się i autorytety z dziedziny prawa, i politycy reprezentujący wszystkie siły polityczne. Taka hybrydowa konstrukcja rodzi pytania. Przed komisją stanęliby przecież tylko politycy PiS, bo ta partia rządzi samodzielnie od 2015 r.

Złudne analogie

Politycy Wiosny przywołują analogie – podobne komisje w innych krajach, jak RPA czy kraje, które „wychodziły z reżimów autorytarnych czy dyktatorskich”. Jednak takie porównania nie mają sensu. Kraje, w których powstawały różnej maści komisje (mające na celu ustalać prawdę, dać poczucie sprawiedliwości czy pojednanie), wychodziły z reżimów głęboko opresyjnych. Tak było w RPA, Chile, Argentynie, Urugwaju, Salwadorze, Gwatemali, Sierra Leone czy Liberii. Żaden z tych krajów ani trochę nie przypomina polskiej rzeczywistości.

Mimo wszystkich szkodliwych reform, pod rządami partii Jarosława Kaczyńskiego Polska nie przestała być demokracją, bo mało kto podaje w wątpliwość choćby wolne wybory. Nie mają też miejsca masowe prześladowania. Nawet jeśli instytucjonalny „buldożer” PiS przyspieszy przed jesiennymi wyborami parlamentarnymi, pozostaniemy państwem demokratycznym. Polsce nie jest potrzebna ani kolejna transformacja, ani pogrzeb minionego ustroju. Komisyjne rozliczanie rządów PiS mogłoby natomiast zamienić się w osądzanie całej III RP, a nie o to przecież chodzi Biedroniowi.

Analogie do innych państw posttransformacyjnych też są nieprzydatne – w tamtejszych komisjach jasno definiowano role sprawców i ofiar. O ile w Polsce wiadomo, że winnym naruszeń byłby PiS, to kto miałby zasiadać na miejscu ofiary? Społeczeństwo raczej nie, bo przecież istotna jego część na rządach „dobrej zmiany” sporo zyskała. Polityczna opozycja? Też nie, bo oznaczałoby to jej wybielanie, a przecież Platformie i innym partiom też zdarzały się nadużycia czy działania niezgodne z konstytucją. Za poszkodowanego „dobrej zmiany” uznać nie można też państwa polskiego – byłoby to posunięcie abstrakcyjne.

Bez przymusu, bez amnestii

Wreszcie kwestia najważniejsza: skuteczność takiej komisji. Co miałoby być jej nadrzędnym celem? Pokazanie prawdy o rządach PiS? To postulat mglisty i nie da się go doprecyzować, jeśli chodzi o zakres prac komisji. Czy celem miałoby być postawienie możliwie największej liczby osób przed Trybunałem Stanu? Wtedy wraca argument, że taka komisja, pełniąc rolę pośrednika, tylko przedłużałaby cały proces. A może jak najwięcej osób ma usłyszeć zarzuty prokuratorskie? Aby tak się stało, komisja musiałaby otrzymać uprawnienia właściwe wymiarowi sprawiedliwości. Stałaby się wówczas instytucją hybrydową. Jeśli z kolei miałaby przedstawić bilans rządów PiS, odsłonić kulisy „dobrej zmiany”, należy zadać pytanie, czy dostałaby instrument przymusu wobec zeznających? Bez groźby odpowiedzialności karnej trudno sobie wyobrazić, że zeznający dzieliliby się swoją wiedzą.

Tu warto sięgnąć po przykłady np. Ameryki Południowej. W działaniach takich komisji zwykle wprowadzano tam jako instrument zachęty amnestię lub jakąś formę immunitetu: zeznania za nietykalność. Tam miało to sens, bo cel działań tych komisji był szerszy niż opublikowanie listy winnych: dawały podwaliny pod kompletnie nowy ustrój. Czy w polskim przypadku amnestia miałaby sens? Czy zyski z otrzymanych dzięki niej informacji przewyższałyby koszty w postaci uniknięcia przez zeznających odpowiedzialności?

Politycy postulujący „komisyjną” drogę rozliczania PiS nie uniknęliby też oskarżeń o populizm, o organizowanie spektaklu – i przynajmniej w części byłyby one zasadne. Dalej: jeśli ewentualna komisja ograniczy się do przypadków łamania konstytucji, nie pokaże całościowej patologii czasów „dobrej zmiany”. Pojednania nie osiągnie, pogłębi polaryzację. Ujawniona przez nią prawda nie będzie dla wszystkich przekonująca, bo przy polaryzacji życia publicznego w Polsce wszystkie strony kreują swoje „prawdy”.

Zamiast pojednania i rozliczenia, komisja zafundowałaby kolejną odsłonę wojny polsko-polskiej: takiej, od której sam Biedroń się odżegnuje, ale którą mimochodem zaognia. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 22/2019