Do oszczędzania potrzebne są zachęty

Grozi nam, że nowy system "wyprodukuje" wielu nędznie uposażonych emerytów, którzy staną się klientami opieki społecznej.

16.09.2008

Czyta się kilka minut

Im bliżej dnia wypłaty pierwszych emerytur na nowych zasadach, tym więcej emocji i częstsze poczucie rozczarowania. Wywołuje je kilka kwestii: że wypłaty z "kapitałowej" części systemu będą małe; że nie będzie dziedziczenia zgromadzonych w Otwartych Funduszach Emerytalnych pieniędzy; że zrezygnowano z proponowanych przez poprzedni rząd emerytur małżeńskich. I wreszcie: że "kapitałowe" emerytury nie będą automatycznie waloryzowane, lecz uzależnione od zysków instytucji, które zarządzają zgromadzonymi pieniędzmi.

Te emocje wynikają głównie z nieznajomości założeń reformy emerytalnej, a także z faktu, że przed laty wprowadzono ją tylko częściowo. Przyjęto bowiem ustawy, które ustalały sposób zbierania pieniędzy, a na później zostawiono te, które miały określać, jak będą wypłacane świadczenia. Nie sprecyzowano też, co stanie się ze zgromadzonym w OFE kapitałem w razie śmierci emeryta, choć pojawiały się obietnice, że przejdzie on na jego bliskich. Po 1998 r. wszystkie kolejne rządy odsuwały od siebie to kukułcze jajo i teraz, na kilka miesięcy przed złożeniem pierwszego wniosku o emeryturę z nowego systemu, trzeba o wszystkim decydować na łapu-capu.

Jak sobie pościelesz...

Od początku było oczywiste, że reformę systemu emerytalnego przeprowadza się po to, żeby w przyszłości ulżyć budżetowi. Była to zresztą konieczność (nie tylko w Polsce), bo wskutek starzenia się społeczeństwa finanse państwa nie udźwignęłyby zobowiązań wynikających z poprzedniego systemu - chyba żeby znacznie zwiększyć podatki i/lub składki na ZUS. Tego nie chciano, zwłaszcza że były one wówczas większe niż są dziś i że obawiano się, iż źle wpłynie to na rozwój gospodarki. Reformatorska troska o przyszłych emerytów przejawiała się w dążeniu do zapobieżenia sytuacji, w której na skutek finansowej niewydolności systemu trzeba będzie wszystkim obniżać świadczenia - i to nawet znacznie.

Reforma oznaczała też odejście od zasady solidaryzmu społecznego. W starym systemie emerytura zależy bowiem od wynagrodzenia tuż przed zakończeniem pracy, a sposób jej wyliczania sprawiał, że świadczenia dla mniej zarabiających były relatywnie wysokie (oczywiście w zestawieniu z ich pensją). Nowy system opiera się natomiast - w uproszczeniu - na zasadzie: jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz. Gdy więcej zarabiasz, to i więcej odkładasz, a więc zgromadzisz większy kapitał na starość. A im dłużej pracujesz, tym bardziej on urośnie.

Tych założeń nikt nie ukrywał. Żeby jednak reformę "sprzedać", podkreślano raczej jej zalety niż aspekty niekorzystne dla przyszłych emerytów. Mało kto zresztą - poza fachowcami - wczytywał się w szczegóły proponowanych rozwiązań, a już zupełnie niewielu potrafiło przewidzieć, jak wpłyną one na ich osobistą sytuację.

Kapitalik na starość

Już przy starcie reformy było na przykład wiadomo, że relacja emerytury do ostatnich zarobków będzie przeciętnie mniej korzystna niż w starym systemie. Ilu jednak przyszłych emerytów wiedziało, co to w praktyce znaczy? I kto się orientował, że jeśli z racji wieku na oszczędzanie w drugim filarze zostało mu tylko 10 czy 15 lat, to bardziej opłacalne jest pozostanie w starym systemie? Reklamy powstających wtedy otwartych funduszy emerytalnych kusiły perspektywą dostatniej starości na wakacjach pod palmami, a studzący te nadzieje raport NIK dotarł do nieporównanie mniejszego grona odbiorców.

Sporo zamieszania wprowadziły też oficjalne projekcje przyszłych świadczeń, w których punktem wyjścia była średnia płaca w gospodarce. Same wyliczenia były solidne i konieczne do oszacowania ogólnych skutków finansowych reformy - tyle że przy ich publikacji nie wspominano na ogół, iż zarobki mniej więcej 2/3 Polaków są od średniej płacy mniejsze. I że wskutek tego ich szanse na uskładanie sobie zacnego kapitału na starość są na ogół skromne.

Połowa polskich pracowników zarabia dziś nie więcej niż 2450 zł brutto. Składka emerytalna od tej kwoty (19,52 proc.) wynosi około 480 zł miesięcznie, z czego 180 zł trafia do wybranego OFE (reszta - na indywidualne konto w ZUS). Po odjęciu wysokich na ogół opłat OFE za zarządzanie środkami do zainwestowania zostaje najwyżej 2000 zł rocznie: z takimi pieniędzmi nawet Soros nie zbiłby fortuny.

Oczywiście, im dłuższy okres pracy i oszczędzania, tym zgromadzona kwota będzie większa, zwłaszcza że wraz ze stażem zazwyczaj rośnie pensja, a więc i składka przekazywana do OFE - ale w sytuacji zdecydowanej większości pracowników z pewnością nie będą to krocie. Gdy zaś - jak w przypadku pierwszych emerytek z nowego systemu - pieniądze w OFE odkładało się jedynie przez dziesięć lat, naprawdę mogło się ich uzbierać stosunkowo niedużo. A przecież mają one wystarczyć na wypłatę emerytury do końca życia. Dla wielu jedynym ratunkiem będzie więc przewidziane w nowym systemie świadczenie minimalne, wypłacane przez ZUS.

Wątpliwa własność

Charakterystyczne, że dzisiejsze emocje dotyczą wyłącznie pieniędzy gromadzonych w OFE. Nie mówi się nic o kwotach trafiających do ZUS, mimo że jest to większa część składki i bardziej waży na wielkości przyszłej emerytury. Dzieje się tak dlatego, że kapitał gromadzony w ZUS objęty jest całkowitą gwarancją państwa i jest waloryzowany według prostych zasad (zależnie od tempa wzrostu płac, czyli w zasadzie od rozwoju gospodarki). Poza tym trafiające do ZUS pieniądze nadal traktuje się jako coś w rodzaju podatku, natomiast kwoty wpłacane do OFE uważamy za własne - choć, prawdę mówiąc, jest to kapitał niewiele bardziej "własny" niż ten zapisywany na indywidualnych kontach w ZUS.

OFE stanowią przecież drugi filar "obowiązkowego systemu ubezpieczeń społecznych" (przymiotniki w jego nazwie mają znaczenie decydujące) i z tego właśnie względu nie może być mowy o "prywatyzacji" zgromadzonego w nich kapitału, czyli podjęciu całej uzbieranej kwoty w momencie zaprzestania pracy. Każdy system ubezpieczeń społecznych funkcjonuje bowiem pod warunkiem rozpraszania ryzyka w masie uczestników. Mówiąc brutalnie: ci, którzy żyją stosunkowo krótko, muszą finansować kapitałową część emerytury długowiecznych.

Ta właśnie zasada powoduje, że twórcy reformy emerytalnej - którzy uczestniczyli w przygotowaniu obecnych rządowych projektów ustaw o zasadach wypłaty emerytur z OFE - niechętnie patrzą na możliwość dziedziczenia zgromadzonego kapitału i na proponowany przez poprzedni rząd pomysł emerytur małżeńskich. Każde takie rozwiązanie uszczuplałoby bowiem pulę pieniędzy w systemie i stawiało pod znakiem zapytania jego długoterminową wypłacalność.

Można oczywiście dowodzić, że takie podejście sprzeczne jest z rozbudzonymi oczekiwaniami społecznymi. Trudno jednak odrzucać argument wiceminister Agnieszki Chłoń-Domińczak, że stanowiące formę prywatyzacji kapitału w OFE emerytury małżeńskie byłyby mniejsze niż renty rodzinne, jakie w przypadku śmierci emeryta przewiduje nowy system.

Niezbędny trzeci filar

Proste dziedziczenie kapitału byłoby możliwe w prywatnym - a nie społecznym! -systemie odkładania na starość. Taki charakter miał mieć trzeci filar systemu ubezpieczeń. W większości państw jego atrakcyjność wynika z tworzonych przez władze zachęt - w Polsce są one niestety nikłe, bo sprowadzają się do zwolnienia określonej kwoty oszczędności z "podatku Belki". Nie ma się więc co dziwić, że "prywatnie", na Indywidualnych Kontach Emerytalnych, tylko niewielu Polaków odkłada na starość.

Sądzę, że brak zachęt do tego typu oszczędności to jeden z głównych błędów wszystkich rządów po 1989 r. Coś by to budżet kosztowało, ale per saldo byłoby opłacalne. Przy silnych zachętach (np. odpis tych oszczędności od dochodu do opodatkowania) nawet przy bardzo skromnych dochodach dałoby się przez 20 lat (licząc od 1989 r.) uskładać kapitał, który na starość stanowiłby źródło uzupełnienia niewielkich świadczeń. Tymczasem obecnie grozi nam, że nowy system "wyprodukuje" wielu nędznie uposażonych emerytów, którzy z konieczności staną się klientami opieki społecznej.

Sądzę więc, że niezależnie od sporów o emerytury małżeńskie i sposób wypłacania świadczeń, trzeba jak najszybciej wprowadzić istotne zachęty do indywidualnego oszczędzania na starość. Będą one pewnie mniej kosztowne niż "becikowe", a opłacą się kiedyś z nawiązką.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2008