Dlaczego warto oglądać horrory

Horror to gatunek, który pozwala bać się w warunkach "laboratoryjnych", a potem poczuć ulgę.

19.08.2023

Czyta się kilka minut

To wszystko jest na niby
To już jest koniec, nie ma już nic, jesteśmy wolni, możemy iść. / OLGA DRENDA

Miałam szczęście zahaczyć w tym roku o Octopus, festiwal kina gatunkowego, który odbywał się w Gdańsku. Horror (który zajmuje w tej dziedzinie miejsce poczesne) nie jest chyba w Polsce gatunkiem szczególnie hołubionym i bardzo dobrze, że ktoś postanawia poświęcić mu odrobinę uwagi. To gatunek, który pozwala bać się w warunkach „laboratoryjnych”, bezpiecznych, a potem poczuć ulgę – jak to dobrze, że to wszystko jednak fikcja. Czasami wydaje mi się, że znaczenie takich symulacji nie jest wystarczająco doceniane. Niektórzy boją się (ha, ­nomen omen), że ktoś może nie odróżnić fikcji od rzeczywistości, albo że sztuczne zło dopompuje w kimś zło prawdziwe. Każdy miłośnik horroru, gier komputerowych i muzyki metalowej usłyszał zapewne takie oskarżenia na własne uszy co najmniej raz. Wydaje mi się, że tym, czego boją się zwolennicy takich sądów, jest raczej drugi człowiek (w którego zdolność zawieszenia niewiary brak im zaufania). Do tego sztafaż kina gatunkowego pomaga czasem tworzyć przypowieści o paskudztwach bulgoczących gdzieś w społeczeństwie – ale tak, by widz mógł zastanowić się sam, bez walenia po głowie pozbawioną wdzięku ciężką, misyjną socjologią.

Lubię oczywiście produkcje o upiorach, potworach i duchach, ale rzadko się ich boję. Prawdziwie przerażający horror to ten, który potrafi pokazać na ekranie miazmaty naszego mózgu i psychiki, to, czego nie umiemy często opisać albo narysować, ale co w złą godzinę gniecie w klatkę ­piersiową, ściska od środka brzuch, nęka we śnie. W „Opętaniu” Andrzej Żuławski ubrał te śliskie, mdlące uczucia w postać głowonoga-nieludzkiego kochanka Isabelle Adjani. W „Nie oglądaj się teraz” Nicolasa Roega, filmie, który mój tato zapowiedział mi jako najstraszniejszy, jaki widział (i, kurczę, miał rację), rozpacz po stracie dziecka i świadomość, że nie można od niej uciec, prześladuje Donalda Sutherlanda jako przerażająca postać w czerwieni. Teraz z zainteresowaniem obserwuję rozwój „horroru przeczucia”, odmiany, w której nie pokazuje się specjalnie wiele, raczej sugeruje łypiącą, amorficzną grozę.

W programie festiwalu Octopus pojawił się głośny „Skinamarink”, trochę antyfilm oparty na zebranych w ankiecie koszmarach sennych, nieskomplikowany, niskobudżetowy, lecz szalenie niepokojący. Źródłem grozy jest niewyraźność – niezidentyfikowane głosy, rozmyte twarze, złudzenia, znikające kształty, niepewność, czy możemy ufać własnym zmysłom. Doceniam takie kino, bo potrafi w bardziej zniuansowany sposób pokazać to, co usiłuje zidentyfikować, zaklasyfikować, wyleczyć lub wyćwiczyć współczesny język poppsychoterapii, który podsuwa potrzebującym zdania ładne i okrągłe, lecz przez to wypreparowane z doświadczenia ludzkiego. Wolałabym pewnie nieraz opowiedzieć scenę, w której dziecko budzi się we własnym domu bez drzwi i okien, niż mówić poprawnie i neutralnie: „Teraz poczułam lęk”.

No dobrze, wychodzę z kina i wylogowuję się do życia, to znaczy do internetu. Tam również ludzie lubią wywoływać w sobie celowo strach, zapewne z tych samych powodów – dla przyjemności kontrolowanego bania się. Służą im do tego jednak nie opowieści o potworach, lecz wiadomości o tonie apokaliptycznym, o niechybnym upadku cywilizacji i rodzaju ludzkiego. Są to na ogół opowieści stare, lecz ubrane w nowe szaty. Wspaniale pisał o tym kiedyś Jerzy Jedlicki w książce „Świat zwyrodniały” – cywilizacyjne jeremiady to stały repertuar naszej kultury, osobliwie popularny również w czasach, gdy wedle różnych pomiarów nie dzieje się wcale tak źle. Podobno w przedwojennej Polsce obok Biblii najpoczytniejszą literaturą, szczególnie na wsiach, były tzw. Sybille, czyli wierszowane przepowiednie o końcu świata. Wielką popularnością cieszyło się także wznawiane często przez stulecia barokowe dzieło Klemensa Bolesławiusza, „Przeraźliwe echo trąby ostatecznej”, w którym obfitujące w detale wizje piekielnych kar za rozmaite grzechy pobudzały wyobraźnię czytelników. W dawnych pamiętnikach chłopskich można trafić na wspomnienia skrytej lektury tych broszur nie dla dzieci, które jednakowoż w młodym czytelniku budziły apetyt na więcej przeżyć ekscytujących i strasznych.

Oczywiście bywa i tak, że ktoś w obiegowe złowieszcze wizje i przepowiednie wierzy naprawdę. Ale może warto dawać ludziom kredyt zaufania, tak jak widzom horrorów i graczom – i zrozumieć, że może kimś kierować mikstura tyleż banalna, co dosyć ludzka: adrenalina, katharsis i świadomość, że to wszystko na niby.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Badaczka i pisarka, od września 2022 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Autorka książek „Duchologia polska. ­Rzeczy i ludzie w latach transformacji”, „Wyroby. Pomysłowość wokół nas” (Nagroda Literacka Gdynia) oraz rozmów „Czyje jest nasze życie” ­(… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 35/2023

W druku ukazał się pod tytułem: To wszystko jest na niby