Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Narodowy Bank Polski zwiększy do 20 proc. udział złota w swoich rezerwach – poinformował w ub. tygodniu prezes Adam Glapiński. Jak podkreślił, taki udział złotego kruszcu w aktywach zapasowych jest charakterystyczny dla banków centralnych najbogatszych i najbardziej wiarygodnych krajów globu.
Z danych NBP wynika także, że na koniec stycznia w jego rezerwach spoczywało złoto warte 21,71 mld euro. Od miesięcy kierowana przez Glapińskiego instytucja skupuje je niemal nieprzerwanie. Tylko w październiku ub. roku polskie zapasy tego kruszcu wzrosły z 333,71 ton do 339,95 ton. Był to już siódmy miesiąc z rzędu, w którym NBP raportował taką inwestycję. Większe ilości złota kupował jedynie bank centralny Chin.
Skąd ten apetyt? Prezes NBP nie mija się z prawdą, kiedy zapewnia, że wysoki udział złota w rezerwach to wizytówka krajów wysoko rozwiniętych. Prawdą jest i to, że takie depozyty działają kojąco na emocje inwestorów handlujących walutami i polski złoty dzięki złotu może zyskać odrobinę na kursowej stabilności. Adam Glapiński nie wymienił jednak jeszcze jednego powodu, dla którego polskie rezerwy puchną ostatnio w ekspresowym tempie. A jest nim po prostu inflacja. Zamieniając złotówki w złoto, powszechnie uważane za bezpieczną inwestycję długoterminową, polski bank centralny robi to samo, co wszyscy posiadacze lokat bankowych, czyli zabezpiecza część swoich aktywów przed utratą wartości. Biorąc pod uwagę rekordowo duży popyt na złoto (od dwóch lat tylko banki centralne kupują po ponad tysiąc ton rocznie), może to być kierunek, który warto wziąć pod uwagę, porządkując finanse osobiste.
Polskie rezerwy tego kruszcu liczą już 358,7 ton. Po mniej więcej 33 proc. zdeponowaliśmy w Londynie, w Nowym Jorku oraz w kilku skarbcach w Polsce. Tylko 15 krajów świata zgromadziło go więcej. Liderem są USA (8133,5 tony).