Diabelski młyn z muchami i kotletami

Po okresie przymuszania Białorusi do inkorporacji, Moskwa wróciła do hołubienia Łukaszenki. Dopóki Baćka radzi sobie z pomarańczową zarazą, utrzymuje rosyjskie bazy i zapewnia o przyjaźni, dopóty Rosja będzie go wspierać tanim gazem i nowoczesną bronią. Po oderwaniu się krajów bałtyckich, po rewolucji w Kijowie i zmianie kursu Mołdawii, Białoruś jest jedynym bastionem rosyjskich wpływów w pasie między Bałtykiem a Morzem Czarnym. Z tego bastionu Moskwa tak łatwo wypchnąć się nie da.

14.03.2006

Czyta się kilka minut

Rzucone w połowie lat 90. hasło zjednoczenia bratnich narodów (rosyjskiego i białoruskiego) w jedno państwo było w ostatniej dekadzie przez obie strony używane do załatwiania doraźnych celów. Kiedy schorowany prezydent Borys Jelcyn stracił na chwilę czujność, Łukaszence prawie się udało doprowadzić do podpisania dokumentu o wspólnym sprawowaniu władzy przez prezydentów obu krajów. Gdy to się nie powiodło, białoruski lider stracił apetyt na Anschluss. Wprawdzie dziarsko tłukł kieliszki o posadzki Kremla przy podpisywaniu kolejnych mutacji zjednoczenia, ale skutecznie hamował procesy integracyjne. Zasmakowało mu, że Białoruś można zagospodarować jak prywatny folwark-kołchoz i coraz mniej chciał się dzielić własnością z patronami ze wschodu.

Tymczasem nowy rosyjski prezydent Władimir Putin zabrał się do remanentów. Próbował nakłonić Łukaszenkę do wyboru drogi integracji. Wygłosił słynną formułę: "Kotlety otdielno, muchi otdielno" - albo Białoruś będzie się integrować z Rosją według wspólnych reguł na podobieństwo tych obowiązujących w Unii Europejskiej, albo zostanie wcielona do Federacji Rosyjskiej jako jej dziewięćdziesiąta prowincja. Albo będzie rozliczać się wedle reguł rynkowych za rosyjski gaz, albo wpuści rosyjski kapitał w nieliczne atrakcyjne sektory białoruskiego rynku, a w zamian otrzyma tani gaz i ropę. Albo przystosuje standardy ekonomii do standardów rosyjskich i zacznie za gaz płacić pieniędzmi, a nie towarami (przez wiele lat za dostawy nośników energii rozliczano się w barterze, co sprawiało, że schematy rozliczeń były nieprzezroczyste, podatków nie odprowadzano, a bajeczne zyski trafiały do nieokreślonych beneficjentów), albo z integracji nici.

Łukaszenka skwapliwie przytakiwał, ale poza wieczną fanfaronadą i strojeniem przymilnych min nic konkretnego w dziele integracji nie robił. Co więcej, od czasu do czasu nawet demonstracyjnie się na Moskwę obrażał.

Pomóc w oddzielaniu much od kotletów miało zakręcenie Białorusi kurka z gazem zimą 2004 r. Rosja chciała wymóc na Łukaszence zgodę na przejęcie przez Gazprom białoruskiego koncernu gazowego Biełtransgaz, co nie udało się jej do dziś, choć podpisano nawet jakieś papiery. Eksperyment wtedy Rosji nie wyszedł, bo na operacji "Kurek" ucierpieli odbiorcy gazu na Zachodzie i Gazprom musiał przepraszać. Łukaszenka znów poszybował na wiecznie kręcącym się diabelskim młynie w górę, powoli uklepując po swojemu muchy z kotletami.

Nowe otwarcie, czyli zamknięcie

Ostateczne pomieszanie much i kotletów nastąpiło po Pomarańczowej Rewolucji. Wydarzenia na kijowskim Majdanie Nezałeżnosti paradoksalnie wzmocniły Łukaszenkę, a w każdym razie wzmocniły jego pozycję przetargową względem Moskwy. Wykorzystał on wydarzenia na Ukrainie do szerzenia propagandy własnego sukcesu: oto u sąsiadów panuje bałagan, zaś pod jego przywództwem Białoruś kwitnie, a ludziom żyje się dostatniej.

Na linii Moskwa-Mińsk powstało coś w rodzaju "Rady Wzajemnej Pomocy Niekolorowych". Łukaszenka miał zwalczać - we własnym interesie i w interesie Moskwy - bakcyla rewolucji, za to sumienny księgowy Putin przestał sprawdzać Łukaszence słupki "winien" i "ma" w rozliczeniach gospodarczych.

Ucichły dysputy o inkorporacji, zarzucono przymuszanie białoruskiego prezydenta do przyjęcia rosyjskiego rubla jako wspólnej waluty bez możliwości utworzenia oddzielnego centrum emisyjnego w Mińsku (co Łukaszenka postawił jako warunek). Co więcej, w styczniu tego roku na spotkaniu w Petersburgu delegacja białoruska ośmieliła się do tego stopnia, że wystawiła Rosji rachunek za ewentualne wprowadzenie wspólnej waluty: 1,8 mld dolarów. Rocznie. Zapłacić miałaby oczywiście Rosja jako rekompensatę za uszczerbek, jaki Białoruś ponosiłaby na skutek utraty własnej waluty.

To na razie wydatek wirtualny. Ale jest i konkretny. Najbardziej dobitnym przykładem łaskawości Rosji było utrzymanie wyłącznie dla Białorusi preferencyjnych cen gazu (47 dolarów za 1000 m3; Białoruś zużywa rocznie 17 mld m3 gazu, Gazprom pokrywa 100 proc. dostaw). I to w sytuacji totalnej podwyżki cen na przełomie 2005 i 2006 r. Podwyższono bowiem wszystkim odbiorcom, niezależnie od preferencji politycznych. Ma się rozumieć, w operacji podwyższania taryf Gazprom najbardziej wywindował ceny niepokornym (Ukrainie i Gruzji), ale nie oszczędził przyjaznej i lojalnej Armenii, która ma teraz płacić 110 dolarów za 1000 m3.

Gdyby wywindował ceny Łukaszence, białoruska gospodarka by nie wytrzymała. Można powiedzieć, że złapał Kozak Tatarzyna: z jednej strony Łukaszenka jest całkowicie uzależniony od Rosji, ale z drugiej Rosja - od Łukaszenki.

Tylko Moskwa uznała referendum, w którym Łukaszenka przyznał sobie prawo startowania po raz trzeci w wyborach prezydenckich (na podstawie referendum z 2004 r. zniesiono zapis konstytucji, ograniczający możliwość sprawowania urzędu prezydenckiego przez jedną osobę przez więcej niż dwie kadencje z rzędu). Tylko Moskwa przyjmuje Łukaszenkę na politycznych salonach, otwiera swoje rynki dla białoruskich towarów na preferencyjnych zasadach, przymyka oko na wyrywanie paznokci opozycji, kopanie mediów i organizacji pozarządowych. I nie wypomina niewyjaśnionych spraw zaginięcia politycznych przeciwników.

Łukaszenka próbował swego czasu manewrów na wzór Kuczmy. Były prezydent Ukrainy prowadził zawiłą grę, polegającą na lawirowaniu między Rosją i Zachodem. Ale Kuczma nigdy nie popadł w całkowitą izolację na Zachodzie, natomiast Łukaszenka zraził do siebie wszystkich poza Koreą Północną, Kubą i Chinami. Tak słaba pozycja Łukaszenki na arenie międzynarodowej jest właściwie Moskwie na rękę: jest on skazany na wieszanie się Kremlowi u klamki. Ale ma to drugie dno. Jeżeli Łukaszenka posunie się zbyt daleko w obronie swojego - kwestionowanego w demokratycznym świecie - prawa do sprawowania władzy i użyje siły, Moskwa znajdzie się w niewygodnym przysiadzie jako jedyna rękojmia dyktatora.

Choć, z drugiej strony "demokrata" Putin bez obrzydzenia ściskał prawicę prezydenta Uzbekistanu Karimowa, kiedy ten przyjechał z prośbą o poparcie Moskwy po krwawym stłumieniu protestów w Andiżanie w maju 2005 r.

Po co komu Państwo Związkowe?

Pomijając wszystkie te rachuby polityczne i ekonomiczne, Państwo Związkowe Białorusi i Rosji doskonale służy sferom biurokratycznym obu krajów. A biurokracja ma się tam świetnie i nadal rośnie w siłę.

Putin ma gdzie zsyłać niepotrzebnych lub skompromitowanych urzędników, a i Łukaszenka z upodobaniem bawi się nominacjami, to dopuszczając, to odciągając podwładnych od związkowego "koryta". Jedną z zasad polityki kadrowej Putina jest proponować "za wysługę lat" mniej znaczące lub nic nieznaczące synekury zasłużonym weteranom walki i pracy. I tak, przykładowo, niegdysiejszy wpływowy zarządca dóbr prezydenckich z czasów Jelcyna Paweł Borodin został mianowany sekretarzem Państwa Związkowego. Od czasu do czasu pokazuje się w telewizji, zapewnia o postępie prac nad połączeniem Białorusi i Rosji, opowiada o wspólnym budżecie i wspólnych zamierzeniach, a w kuluarach ustala, co się konkretnie komu należy z kasy. I na jakiś czas ma święty spokój, może zajmować się swoim biznesem.

Państwo Związkowe Białorusi i Rosji na co dzień leży sobie zatem spokojnie odłogiem. Aż do tego dnia, kiedy znowu przyda się do załatwienia mniej lub bardziej ważnej sprawy. Taką godziną próby może być rok 2008: koniec drugiej (i zgodnie z konstytucją ostatniej) kadencji Putina. Choć prezydent kilkakrotnie deklarował, że nie zamierza przedłużać swych rządów, to "problem roku 2008" nie został przez Kreml rozwiązany. Jednym z rozpatrywanych scenariuszy nadal pozostaje ewentualność prezydentury wspólnego tworu państwowego Rosji i Białorusi dla Putina.

Choć z drugiej strony nie wiadomo, czym będzie Białoruś za dwa lata. Scenariuszy nadal jest wiele, a zakręty są coraz ostrzejsze.

Tatarzyn za łeb trzyma

Moskiewskie elity dotychczas nie otrząsnęły się po traumie Pomarańczowej Rewolucji, nie przemyślały ani jej przyczyn, ani skutków. Nadal reagują bardziej emocjonalnie niż racjonalnie i zza drzew nie widzą lasu. Gdyby rosyjscy politycy znali piosenkę "Żal, dziewczyno, za zieloną Ukrainą", nie schodziłaby ona z pierwszego miejsca listy politycznych przebojów.

Tym mocniejsze jest wśród przedstawicieli rosyjskich władz przekonanie, że Białorusi nie można "odpuścić". Oczywiście, Białoruś to nie Ukraina i żadne proste porównania nie są tu dobre. Ale porównać da się podejście Moskwy do problemu ewentualnej powtórki Majdanu. A podejście to jest zdumiewająco sztywne i schematyczne. Po pierwsze, "trzymać i nie puszczać". Po drugie, popierać "naszego człowieka w Mińsku".

I znowu obowiązujące kanony zachowania Moskwy wobec wyborów na Białorusi formułuje ten sam kremlowski ideolog, Gleb Pawłowski, który w 2004 r. wsadził Putina na minę, każąc mu popierać "naszego człowieka w Kijowie" Wiktora Janukowycza. Cokolwiek mówić o szansach kandydata opozycji demokratycznej Aleksandra Milinkiewicza, podczas jego podróży po Europie spotykali się z nim wszyscy przedstawiciele najwyższych władz. Natomiast gdy Milinkiewicz był w Moskwie, Kreml przysłał niskiej rangi urzędnika.

Tymczasem "nasz człowiek w Mińsku" doskonale zdaje sobie sprawę, że jest dla Rosji gwarantem utrzymania w geopolitycznej grze z Zachodem jej ostatniego bastionu wpływów. Bastionu, który rozdziela kraje bałtyckie od Ukrainy i nie pozwala na stworzenie zwartego pasa państw, wybierających inną niż rosyjska opcję rozwoju.

Wojskową obecność Rosji na terytorium Białorusi Łukaszenka traktuje jako zabezpieczenie swej władzy. Chętnie ćwiczy swoją armię pospołu z rosyjską w odpieraniu ataków zza zachodniej granicy i wyprowadza śmiałe manewry oskrzydlające na Litwę. Jak błogosławieństwo losu przyjmuje rosyjskie systemy rakietowe

S-300PS i nie piekli się o obiekty zajmowane przez rosyjskich wojskowych (jak teraz Ukraina o Flotę Czarnomorską).

Rosyjskie myślenie

"Jeśli reżim Łukaszenki upadnie i Białoruś znajdzie się w NATO, Rosja zostanie otoczona przez państwa Sojuszu - prognozuje Aleksiej Arbatow, jeden z najbardziej znanych rosyjskich analityków. - To będzie cios dla Putina, także dla jego autorytetu na scenie wewnętrznej. Jeżeli Łukaszenka będzie siłą bronić swej władzy, a Rosja mu w tym pomoże, Białoruś może się stać areną konfrontacji Rosji i Zachodu. Najprawdopodobniej jednak Białoruś zostanie przy Rosji, wtedy Zachód będzie szukać rekompensaty: będzie wzmacniać Ukrainę, przeciągnie na swoją stronę Azerbejdżan i Armenię. Wtedy Rosja razem z Białorusią znajdzie się w otoczeniu NATO, który z partnera może stać się wrogim blokiem".

To typowy dla moskiewskich elit nurt myślenia w kategoriach geopolitycznych, w którym demokrację postrzega się jako zagrożenie. W myśleniu tym dominuje przekonanie, że przemiany w krajach postradzieckich nie są demokratyczne, ale że jest to element jakiejś "wielkiej gry" Zachodu o wyrwanie Rosji jej stref wpływów.

I że lepiej nic nie zmieniać, bo zmienić może się tylko na gorsze.

Nie jest to dobry prognostyk ani dla Białorusi, ani dla Rosji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
W latach 1992-2019 związana z Ośrodkiem Studiów Wschodnich, specjalizuje się w tematyce rosyjskiej, publicystka, tłumaczka, blogerka („17 mgnień Rosji”). Od 1999 r. stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. Od początku napaści Rosji na Ukrainę na… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2006

Artykuł pochodzi z dodatku „Nowa Europa Wschodnia (12/2006)