Czołgi są najważniejsze

David Ochmanek, analityk wojskowy, uczestnik natowskich gier wojennych: Nie dysponujemy dziś wystarczającą siłą do powstrzymania ewentualnej ofensywy rosyjskiej na kraje bałtyckie.

19.10.2015

Czyta się kilka minut

David Ochmanek / Fot. www.rand.org
David Ochmanek / Fot. www.rand.org

MARCIN ŻYŁA: Czy Rosja zagraża dziś militarnie Europie?
DAVID OCHMANEK: Kiedy w 1999 i 2004 r. państwa środkowoeuropejskie i bałtyckie wstępowały do NATO, nie sądziliśmy, że Rosja zacznie używać armii do osiągania swych celów politycznych na kontynencie. Po Gruzji, Krymie i Donbasie jest jasne: Kreml obrał bardziej wojowniczą strategię. Kluczowe jest teraz pytanie: czy działania Rosji naruszyły równowagę sił na wschodniej flance Sojuszu? A jeśli tak, jak ją przywrócić? Aby to sprawdzić, od kilkunastu miesięcy organizujemy tzw. gry wojenne, podczas których analizujemy przebieg ewentualnego konfliktu. Wynika z nich, że NATO nie ma dziś możliwości obrony krajów bałtyckich przed Rosją.

Jak wyglądają takie gry wojenne?
Prowadzimy je w Waszyngtonie oraz w amerykańskiej bazie Rammstein w Niemczech, zapraszając do udziału oficerów różnych rodzajów sił zbrojnych i analityków wojskowości. Symulujemy np. przebieg ataku Rosji na państwa bałtyckie. W grze biorą udział dwa zespoły: „Niebieskich”, czyli USA i NATO, oraz „Czerwonych” – Rosjan. Uczestnicy mają wolną rękę przy wyborze taktyki.

Jakie były efekty?
Te gry wojenne pokazały nam, że nie dysponujemy wystarczającą siłą do powstrzymania ofensywy – tj. oddziałami, które NATO mogłoby szybko, w ciągu maksymalnie kilku dni, przemieścić do tego regionu. Na przeszkodzie stoi też utrudniona komunikacja lądowa między Estonią, Łotwą i Litwą a innymi członkami Sojuszu. W czasie symulacji okazało się, że armia rosyjska była w stanie szybko zająć państwa bałtyckie.

Co działo się dalej?
Cofnęliśmy zegar do początku wojny. Podczas kolejnych gier przyjęliśmy już założenie, że w latach 2015-20 NATO zwiększy zdolność do obrony regionu bałtyckiego. Będzie tam przechowywany sprzęt dla co najmniej trzech brygad U.S. Army, zostanie rozmieszczona ciężka artyleria, powstaną składy amunicji, a siły Sojuszu będą postawione w stan gotowości bojowej jeszcze przed wybuchem wojny. I zagraliśmy jeszcze raz. Okazało się, że w takiej sytuacji obrona jest znacznie bardziej prawdopodobna, choć wciąż w początkowej fazie wojny tracimy przynajmniej część terytorium państw bałtyckich. Brak równowagi strategicznej na wschodniej flance NATO nie jest więc problemem taktycznym – z wojskowego punktu widzenia można mu zaradzić.

W jaki sposób?
Poprzez jak najszybsze rozlokowanie sił lądowych państw NATO w nowych państwach członkowskich. Przynajmniej w postaci sprzętu: czołgów, wozów opancerzonych i zapasów, z których w razie wybuchu wojny mogłyby natychmiast skorzystać brygady wojsk lądowych armii USA.

Co wiemy o możliwej rosyjskiej strategii na wypadek konfliktu?
W czasie symulacji zespół „Czerwonych” koncentrował oddziały lądowe koło granicy Rosji z państwami bałtyckimi. Następnie używał taktyki, którą nazywamy anti-access/area denial (A2/AD): przy pomocy rakiet SS-26 „Iskander”, tradycyjnej artylerii i wystrzeliwanych z okrętów pocisków ziemia–powietrze przeciwnik powiększał terytorium, na którym siły morskie i lotnicze NATO były zagrożone rosyjskim ogniem, utrudniając im w ten sposób komunikację z obszarem walk. Warto dodać, że strategia A2/AD to dla armii USA nic nowego. Za sprawą Chin mamy z nią styczność nad zachodnim Pacyfikiem – innym regionem świata, gdzie w ostatnich latach wzrosło napięcie. Pracujemy nad systemami, które mają zneutralizować takie zagrożenie. W regionie bałtyckim musimy poprawić zdolność atakowania okrętów przeciwnika z lądu bądź powietrza, neutralizowania baterii przeciwlotniczych w Kaliningradzie i na Białorusi oraz prowadzenia tzw. wojny manewrowej. Najważniejsze są czołgi, pojazdy opancerzone i artyleria.

Czy trzeba się martwić rosyjską strategią użycia taktycznej broni nukleranej?
Rosjanie już od lat 50. XX wieku dysponują możliwością użycia takiej broni. Skorzystanie z niej byłoby jednak brzemienne w skutkach. NATO dysponuje wieloma możliwościami, które sprawiają, że „opcja broni A” byłaby dla Rosji, jeśli można tak powiedzieć, wyjątkowo nieopłacalna.

W 2008 r. w Gruzji Rosja ostatni raz przeprowadziła „tradycyjną” inwazję siłami pancernymi. Wojnę na Krymie i Ukrainie nazywamy hybrydową. Czy taki scenariusz irredenty był brany pod uwagę w czasie symulacji?
Oczywiście. Państwa bałtyckie są małe i mieszka w nich mniejszość rosyjska, podatna na wpływ Kremla. Ale nasze symulacje wskazują, że Estonia czy Łotwa reagują zdecydowanie na próby dywersji, i że nie dojdzie tam do sytuacji znanych ze wschodniej Ukrainy, gdzie siły państwowe, na skutek protestów ludności lub nawet lokalnych władz, nie były w stanie powstrzymać rosyjskich prowokatorów. Estoński minister obrony, pytany o reakcję armii na pojawienie się rosyjskich „zielonych ludzików”, odpowiedział krótko: „Będziemy do nich strzelać”.

Niektórzy twierdzą, że to nowa zimna wojna, a ściślej: „nowe” lata 50. i 60. XX wieku, gdy Zachód żył w strachu przed sowieckim militaryzmem. Pan też tak to widzi?
Mam 64 lata, dorastałem w czasie zimnej wojny i wiem, że to złe porównanie. Związek Sowiecki rzucił wyzwanie wojskowe i idelogiczne praktycznie całemu światu, w dodatku w okresie, gdy Europa leczyła się z ran po II wojnie światowej. Wyzwanie, które dziś stawia przed nami Rosja, jest dużo bardziej ograniczone. To nie jest państwo, któremu pisany jest sukces. Rosyjska gospodarka kuleje, brak tam innowacji, kraj ma problemy demograficzne. Nie widać też, aby dla innych państw putinizm był tak atrakcyjny jak kiedyś komunizm. Dziś nie musimy już, jak w czasach zimnej wojny, zasadniczo zmieniać swojej strategii, orientować się na konfrontrację z Rosją. Powinniśmy natomiast podjąć konkretne działania dla wzmocnienia zdolności obronnych NATO w pobliżu granic z Rosją. Z wojskowego i ekonomicznego punktu widzenia to nic trudnego. ©℗

DAVID OCHMANEK jest analitykiem RAND Corporation, głównego think tanku doradzającego siłom zbrojnym USA. W latach 2009-14 był zastępcą podsekretarza w Departamencie Obrony USA. Obecnie bierze udział w pracy nad nowym wydaniem „Quadrennial Defense Review”: analizy zagrożeń bezpieczeństwa, dokumentu określającego doktrynę wojskową USA.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2015