Człowiek, owady i bydło

Z opowieści Franza Stangla, komendanta Treblinki, wylania się cały skomplikowany mechanizm wkraczania człowieka w system zła, a następnie współorganizowania tego systemu.

23.03.2003

Czyta się kilka minut

1. „Wydawało się rzeczą niezmiernie ważną, aby - zanim będzie za późno - zbadać osobowość przynajmniej jednego z tych, którzy byli bezpośrednio zaangażowani w czynienie zła [w obozach koncentracyjnych - MZ]. Poznanie przeszłości takiego człowieka, jego dzieciństwa, motywów jego postępowania i reakcji, takich, jakimi on je widział, a nie takich, jakimi my chcielibyśmy je widzieć, pozwoliłoby nam lepiej zrozumieć, w jakim stopniu zło w ludzkich istotach ma charakter genetyczny, a w jakim zależy od ich społecznego środowiska” - pisze brytyjska dziennikarka Gitta Sereny we wstępie do książki „W stronę ciemności. Rozmowy z komendantem Treblinki”.

Na tę książkę składają się jednak nie tylko dwie serie rozmów z komendantem nazistowskich obozów w Sobiborze i Treblince Franzem Stanglem, przeprowadzone w kwietniu i czerwcu 1971 r. w więzieniu w Dusseldorfie. Wypowiedzi Stangla konfrontowane są z opowiadaniami jego krewnych, współoprawców, ofiar, a także dokumentami z epoki i późniejszymi opracowaniami historycznymi - tak naszkicowane zostaje, by posłużyć się cytowanym określeniem Sereny, „społeczne środowisko”, w którym zbrodnie popełniał Stangl.

2. W słynnym eksperymencie amerykańskiego psychologa Stanleya Milgrama większość badanych decydowała się aplikować innym - mimo ich błagań i (pozorowanych) oznak cierpienia - potężne wstrząsy elektryczne tylko dlatego, że tak polecił im ktoś, kto podawał się za naukowca. „Miałem okazję obserwowania jednego z badanych - dojrzałego i zrównoważonego biznesmena, wchodzącego z uśmiechem i pewnością siebie do laboratorium. Po 20 minutach ten sam człowiek był trzęsącym się i wiercącym, jąkającym się nerwowo wrakiem na granicy załamania psychicznego. Bez przerwy wyłamywał sobie palce i pociągał się za ucho. W pewnym momencie przyłożył obie pięści do czoła ze słowami: »Boże, niech to się już skończy«. A jednak reagował na każde słowo badacza i posłusznie ulegał jego poleceniom aż do samego końca” - opisywał Milgram.

Linia obrony psychologicznej Stangla (już tylko psychologicznej, bo przecież w procesie skazano go na dożywocie) pokrywa się ze strategią innych zbrodniarzy nazistowskich: wykonywałem tylko rozkazy, a właściwie byłem zmuszony, także na drodze szantażu, je wykonywać. Ale z opowieści Stangla wyłania się cały skomplikowany mechanizm wkraczania człowieka w system zła, a następnie współorganizowania tego systemu. Tu rodzą się też pytania: na ile zło wynika ze słabości ludzkiego charakteru; na ile z wrodzonej agresji i psychicznej konstrukcji, która skutecznie usuwa ze świadomości wszelkie samooskarżenia; na ile z okoliczności, z którymi przychodzi się zmierzyć konkretnemu człowiekowi? I wreszcie: na ile inni potrafią zaszczepić komuś zło, pomóc komuś zaakceptować je jako naturalne, a na ile wypływa ono z wnętrza człowieka, jest efektem jego autonomicznej decyzji?

3. Plutonowy Bill Guarnere z kompanii E 506 pułku piechoty spadochronowej, wchodzącego w skład słynnej amerykańskiej 101. Dywizji Powietrznodesantowej, eskortował grupę jeńców. Była noc 6 czerwca 1944 r., a Guarnere'a i jego towarzyszy broni zrzucono właśnie na tyłach hitlerowskich umocnień w Normandii. Nagle wciemnościach zaterkotał niemiecki karabin maszynowy. Jeden z jeńców, wykorzystując zamieszenie, próbował uciec. Guarnere zastrzelił najpierw uciekiniera, potem resztę wziętych do niewoli Niemców. „Nie miałem i nie mam żadnych wyrzutów sumienia. To było proste, jak rozdeptanie owada. No, teraz oczywiście jesteśmy już innymi ludźmi, niż byliśmy wtedy” - wspominał po czterdziestu pięciu latach (S.E. Ambro-se, „Kompania braci”, Wyd. Magnum, Warszawa 2002).

„Kiedy wiele lat później pojechałem w Brazylii na wycieczkę, pociąg zatrzymał się obok rzeźni. Na odgłos jadących wagonów trzymane w zagrodach bydło podbiegło do płotu i wpatrywało się w pociąg. Stało blisko mojego okna, przepychając się i patrząc na mnie przez ten płot. Wówczas pomyślałem: »Tak właśnie wyglądali ci ludzie w Polsce, tacy ufni, na chwilę przed znalezieniem się w puszkach...«” - mówi Stangl.

Oczywiście, istnieje moralna przepaść między amerykańskim spadochroniarzem a komendantem obozu zagłady. Ale uderza występujące w obu wypowiedziach porównanie zabijanego człowieka do zwierzęcia. By tak powiedzieć, trzeba było pewnie kiedyś być „innym” człowiekiem. Ale czy można być „innym człowiekiem”, gdy fizycznie i w pewnym sensie również psychologicznie (choćby przez fakt, że pamięć o czynach z „innego” życia przecież się nie ulatnia) jest się tym samym człowiekiem? Czy przez życie człowiek kształtuje jedną tożsamość, czy też ma ich wiele?

4. Sereny zapytała żonę Stangla, co zrobiłby jej mąż, gdyby postawiła go przed wyborem: albo bez względu na konsekwencje opuści Treblinkę, albo ona odejdzie z dziećmi. Frau Stangl wyszła z pokoju. Po godzinie wróciła zapłakana, ale po chwili opanowała się: „On wybrałby... tak, ostatecznie wybrałby mnie”. Nazajutrz recepcjonista z hotelu wręczył dziennikarce list. Frau Stangl wycofywała się w nim z poprzedniej odpowiedzi, argumentując, że mąż nie zrezygnowałby z funkcji, obawiając się represji wobec rodziny. „Dlatego też mogę bez wahania powiedzieć - pisała - że od samego początku mego życia do dnia dzisiejszego zawsze żyłam godnie”. Sereny zadzwoniła do niej późnym wieczorem, ale pani Stangl nie wiedziała, co właściwie zrobić z listem. Sereny: „Odrzekłam więc, że w swojej książce zacytuję to, co powiedziała mi poprzedniego dnia - sądziłam bowiem, że mówiła wtedy prawdę. Dodałam jednak, że przytoczę także ten list - list, który wyraża to, o czym wszyscy wiemy: że prawda może być rzeczą przerażającą, czasem zbyt przerażającą, aby można było z nią żyć”.

Czy Frau Stangl jest winna, współwinna, współodpowiedzialna, czy bez winy? Czy zło jest tak zaraźliwe, że dotyka wszystkich, którzy zetkną się z nim choćby pośrednio? Czy jedynym antidotum na zarażenie złem jest konsekwentny sprzeciw? Czy mamy prawo oskarżać tych, którzy na ten sprzeciw się nie zdobyli? Winni, współodpowiedzialni czy niewinni?

Sereny pisze w epilogu: „Istnieje niezbyt jeszcze dokładnie określony i zrozumiały rdzeń naszego jestestwa, który, mając swobodę działania, ujawnia się, czy też rodzi się w nas, a potem determinuje moralny aspekt naszego postępowania i rozwoju (...) Ów rdzeń człowieka nie może jednak powstać lub istnieć w próżni. Jest on bardzo kruchy i ściśle uzależniony od warunków życia, zwłaszcza od wolności w najgłębszym tego słowa znaczeniu: nie w sensieprzyzwolenia, lecz swobody rozwoju pośród rodziny, pośród społeczności, wśród narodów oraz całej ludzkości. Dlatego też fakt jego istnienia - a zatem fakt naszego istnienia jako indywidualnych istot ludzkich - dowodzi naszej współzależności i wzajemnej odpowiedzialności”.

5. Tłumaczka, która pracuje w Oświęcimiu, opowiadała mi kiedyś taką historię: grupa młodzieży z Niemiec zwiedzała obozy Auschwitz i Birkenau. Po południu zorganizowano dla nich zajęcia z psychologiem, by odreagowali stres i opanowali emocje. Ale zbiorowa terapia wyraźnie się nie kleiła, uczestnicy byli posępni, niechętnie opowiadali o przeżyciach z muzeum. W pewnym momencie jedna z dziewcząt oświadczyła, że to nieprawda, że to niemożliwe, że pokazali im wybudowane po wojnie atrapy. Na sali zapanowało ożywienie, wszyscy zaczęli przytakiwać.

Zło popełnione w obozach koncentracyjnych zawsze będzie przekraczać ludzką wyobraźnię. Podróż do jądra ciemności niewiele wyjaśnia, bo przecież każdy kolejny jej etap jest wnikaniem w ciemność coraz głębszą i coraz bardziej nieprzeniknioną. Ale starania Gitty Sereny wcale nie poszły na marne. Każdy krok w kierunku jądra ciemności jest przestrogą, przypomnieniem banalnej prawdy, że zło jest zdolne przełamać wszystkie bariery. Siłą tej książki wcale nie jest dydaktyka ani walor poznawczy.

W ostatniej rozmowie Stangl, dotychczas usiłujący na wszelkie sposoby dowieść swej niewinności, kompletnie głuchy na głos oskarżających go setek tysięcy torturowanych, bitych, głodzonych, rozstrzeliwanych i zagazowanych, oświadcza: „Moja wina polega na tym, że wciąż jeszcze tu jestem. Powinienem był umrzeć. To była moja wina”.

Dziewiętnaście godzin później zmarł na serce. To nie było samobójstwo.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Były dziennikarz, publicysta i felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie zdobywał pierwsze dziennikarskie szlify i pracował w latach 2000-2007 (od 2005 r. jako kierownik działu Wiara). Znawca tematyki kościelnej, autor książek i ekspert ds. mediów. Od roku… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2003