Czas wycinania dusz

Prawie dwie trzecie jedzenia, które ludzkość spisuje na straty, przechodzi przez nasze domowe śmietniki.

17.05.2021

Czyta się kilka minut

 / ADOBE STOCK
/ ADOBE STOCK

Siedemnaście procent żywności wytworzonej ogółem przez ludzkość w 2019 r. uległo zmarnowaniu. Takie są konkluzje najnowszej edycji raportu Programu Środowiskowego ONZ. Czytaliście o tym już nieraz w naszej rubryczce, bo to jeden z ważnych cyklicznych momentów w corocznej rutynie świadomego konsumenta. Autor lub autorka kącika modowego każdej wiosny musi w świeży sposób opowiedzieć o nowościach dopiero co zakończonego Fashion Week w Mediolanie i rozsiewać iluzję, że ludzkość nareszcie wymyśliła coś użytecznego do zapinania w miejsce guzika z pętelką. W dziennikarstwie sportowym powraca czas na pisanie o spadkach i awansach, korespondent sejmowy nie zazna spokoju, jeśli znów nie zapowie na pojutrze końca duopolu z powodu rozpadu partii władzy albo – niepotrzebne skreślić – bratobójczej wojny w Platformie.

Nic więc dziwnego, że i my, wraz z powrotem na nasze nieba jerzyków, wyciągamy ze skrzynki ukończone dopiero co raporty za poprzedni rok w różnych sektorach ekonomii politycznej jedzenia. Te 17 proc. (przeliczonych na 931 mln ton) to tylko globalna średnia, mało przydatna do zrozumienia problemu. Ciekawiej jest wgryźć się w zestawienia krajów i regionów – wyłania się z nich obraz znacznie bardziej złożony niż naiwna opowieść o marnotrawnym, bogatym Zachodzie. W krajach biednego południa, zwłaszcza w Afryce, problemem nie jest oczywiście zbytkowna konsumpcja, ale straty na etapie produkcji, przechowywania i transportu. Jeśli chodzi o Zachód i Północ, logistyka działa sprawnie, ale udział gospodarstw domowych w marnotrawstwie jest ogromny – wynosi wedle raportu ponad 60 proc.

Prawie dwie trzecie jedzenia, które ludzkość spisuje na straty, przechodzi przez nasze domowe śmietniki. I marna to pociecha, że czasem staje się surowcem na kompost miast lądować całkiem bez sensu we frakcji „zmieszanych” (którą to frakcję należałoby właściwie nazywać – taki mam postulat nowej nalepki na kontenerach – haniebną). Podle się czułem ostatnio, gdym wyciągał ze spiżarni sporą siatkę energicznie już kiełkujących ziemniaków.

Jeszcze czytać nie umiałem, gdym jako mały pędrak już wiedział od babci, że to niebezpieczne, że te kiełki oraz zzieleniała część na ziemniaku wokół nich są trujące, że trzeba głęboko odciąć, a najlepiej to już w ogóle nie zjadać, bo skoro ziemniak ruszył do wzrostu, to wszystko, co wartościowe w bulwie, zostaje zassane przez pędy.

O tej porze trzeba naprawdę uważać – chyba że ktoś ma głęboką piwnicę i zna sztukę trzymania zapasów w piachu. Dla wszystkich innych, trzymających warzywa na dolnej półce w papierowej torbie, zaczyna się trudna gra w kotka i myszkę z niepokonaną siłą wzrostu. Kupisz czegoś odrobinę za dużo, odłożysz – wystrzeli ci na zielono w górę. Ziemniak wyrzuca w pośpiechu na świat tuziny swoich dzieci. Z każdej już prawie cebuli i każdego starego czosnku trzeba starannie wyciąć to, co Włosi nazywają słusznie „duszą”. A sumienie i rozsądek nakazują zjadać wciąż to, co stare – bo po pierwsze, skoro już jest, to wypadałoby do końca zużyć, a po drugie, nowe zbyt często pachnie naftą, jaką spalono, żeby dowieźć świeżutkie nowalijki z Cypru.

Kuchnia jako miejsce niezliczonych utrapień: zdrowotnych, moralnych, politycznych. Rozumiem motywację ludzi kupujących w abonamencie tzw. pudełka – choć zasadniczo wydają mi się one wybitnym przykładem ucieczki od wolności, o jakiej się Frommowi w najgorszych snach nie śniło. W pudełku jest posiłek wyliczony co do ziarenka kaszki – delegujemy na firmę te wszystkie zmartwienia, czy aby nic w lodówkach nie skiśnie. Ale można też próbować drobnych kroków w stronę rozumnego gospodarowania tym, co jest w naszym zasięgu, bez konieczności ucieczki w formy kosztownej nieraz ascezy. Gdyby wam brakowało pomysłów albo motywacji, sięgnijcie po świeżo wydaną u nas „Sitopię” – książkę trochę, jak czuć z tytułu, utopijną, ale też pełną rozsądnych pomysłów. Pisałem do niej wstęp – więc łączy mnie z wydawcą niewielka korzyść majątkowa, ale zrobiłem to pełen bezinteresownego uznania dla autorki – Carolyn Steel. Gdybym miał więcej czasu, napisałbym pewnie podobną książkę, ale i tak każdy zakwitnięty w szafce ziemniak, którego nie upiekłem, wypomina mi, że za długo już tu siedzę przy komputerze. ©℗

W co cieplejszych rejonach kraju, gdy ten numer dotrze do Waszych rąk, będzie już można dopaść na straganach groszek cukrowy w strączkach. Jeśli jest naprawdę świeży, to wymaga zaledwie minuty-dwóch blanszowania, żeby dał się zjeść, zachowując słodycz i charakterystyczny „zielony” posmak oraz jędrność. Jedyne, co trzeba zrobić, to poobcinać wcześniej końcówki i ewentualnie wyjąć cieniutkie łyko. Żeby cudownie rozmnożyć niewielką torebkę kosztownego niestety groszku na cztery osoby, możemy zrobić taki piękny zielony makaron: kroimy w cienkie talarki dwie dymki, dusimy przez dwie minuty na bardzo wolnym ogniu na trzech łyżkach oliwy. Dodajemy 150-200 g groszku cukrowego przelanego wrzątkiem, podlewamy paroma łyżkami bulionu warzywnego lub wody, przykrywamy i dusimy kilka minut, po czym dodajemy średnią główkę sałaty typu escarole (rodzaj strzępiastej, zielono-białej endywii, może być dowolna inna „strzępiasta” sałata) pokrojoną w cienkie paski, która zrównoważy goryczką słodycz groszku. Dusimy pod przykryciem jeszcze pięć minut, podlewając ewentualnie wodą, gdyby miało przywierać. Wrzucamy świeżo ugotowany długi makaron, mieszamy, posypujemy parmezanem i dla większego orzeźwienia tymiankiem lub majerankiem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 21/2021