Czas wrócić do źródeł

NATO musi wypracować dla siebie nową strategię. Nową, ale nawiązującą do początków Sojuszu.

31.03.2009

Czyta się kilka minut

W tych dniach szefowie państw NATO spotkają się w Strasburgu (Francja) i Kehl (Niemcy), aby świętować 60-lecie Sojuszu. Wybór miejsca może sugerować, że francusko-niemieckie pojednanie staje się już nie tylko symbolem Unii, ale i NATO. Tymczasem gdy w 1949 r. USA, Kanada, Francja, Portugalia, Włochy, Norwegia, Islandia i państwa Beneluksu podpisywały traktat waszyngtoński o powołaniu NATO, RFN dopiero zaczynała budowę nowego państwa. A Francja była tym krajem, który ze wszystkich sił dążył do tego, aby niesuwerenność Niemiec trwała jak najdłużej i miała charakter formalny. Ówczesne elity polityczne Francji - oraz całej Europy i USA - pamiętały nie tylko rok 1940, ale i 1914.

Z lęku (także) przed Niemcami

Stąd pierwszy sojusz wojskowy w powojennej Europie - zawarta w 1946 r. przez Francję, Wielką Brytanię i państwa Beneluksu tzw. Unia Zachodnia (protoplastka Unii Zachodnioeuropejskiej) - była sojuszem antyniemieckim. Także założenia forsowanego przez Paryż planu Europejskiej Wspólnoty Obronnej z 1950 r. skierowane były przeciw Niemcom. Badacze integracji europejskiej Piotr Wandycz i Ludwik Frendl piszą, że plan "stworzenia armii europejskiej przy udziale niemieckim był rozpaczliwą próbą zapobieżenia odrodzeniu się narodowej armii niemieckiej, a nie logiczną kontynuacją dotychczasowych planów jednoczenia Europy zachodniej", czyli tzw. planu Schumana.

Europejskie próby uporania się z problemem bezpieczeństwa Europy zdradzały wtedy lęk przed powtórką doświadczeń międzywojnia. Inaczej widziały to Stany, dla których idea Narodów Zjednoczonych była początkowo przejawem wiary w globalny system bezpieczeństwa kooperatywnego, z Moskwą jako jednym z jego żandarmów. Zakładano, że ZSRR wybierze w Europie Wschodniej wariant miękkiej kontroli ("finlandyzacji") zamiast okupacji, a Niemcy pozostaną neutralne, pod specjalnym nadzorem mocarstw.

Gdyby nie rozpad koalicji antyhitlerowskiej i domykanie się "żelaznej kurtyny", podstawy bezpieczeństwa Europy po 1945 r. mogłyby przypominać więc z grubsza system wersalski, z ONZ jako poprawioną wersją Ligi Narodów.

Dopiero uzmysłowienie sobie ówczesnych "alternatywnych scenariuszy" pozwala zrozumieć, jakim przełomem było powstanie NATO oraz pozyskanie gwarancji bezpieczeństwa USA dla Europy Zachodniej.

Pierwotną funkcją Sojuszu Północnoatlantyckiego nie była obrona przed ZSRR. To zapewniały dywizje amerykańskie stacjonujące w Europie Zachodniej. W pierwszych latach powojnia głównym zagrożeniem dla Europy Zachodniej była natomiast penetracja komunistyczna, starająca się nie dopuścić do odbudowy Europy pod amerykańskim patronatem. Na narodziny aliansu Europy i Ameryki Północnej można zatem spojrzeć jako na wykorzystanie nieufności wobec Niemiec i strachu przed Rosją dla takiej zmiany układu sił na kontynencie, aby tradycyjną rywalizację zastąpić przymusem współdziałania.

"Zobowiązania" czy "gwarancje"?

Dopiero wojna w Korei i przekształcenie się sporów między USA a ZSRR w "zimną wojnę" dały początek NATO jako instytucji, której pierwszym celem było odstraszanie Rosji sowieckiej. Ale powstanie Sojuszu nie oznaczało, że polityczna rywalizacja między państwami ustąpiła solidarności, a obawy o wiarygodność sojuszniczych gwarancji - przekonaniu o ich automatyzmie. Escott Reid, kanadyjski dyplomata biorący udział w negocjacjach nad traktatem waszyngtońskim, wspominał po latach: "Dyskusje nad słownictwem, które miało być użyte w tekście zobowiązania, trwały przez całe 12 miesięcy negocjacji. Podstawowe założenia były proste: im bardziej stanowcze będzie zobowiązanie, tym większej można się spodziewać skuteczności traktatu w zakresie powstrzymywania ZSRR i odbudowywania w Europie Zachodniej zaufania niezbędnego do jej uzdrowienia; im słabsze będzie zobowiązanie, tym mniejsze problemy z zapewnieniem koniecznych do ratyfikacji traktatu dwóch trzecich głosów w Senacie będzie miała administracja Stanów Zjednoczonych".

Przesądzający był więc wzgląd na uwarunkowania polityki amerykańskiej. Dlatego słynny artykuł 5 traktatu mówi o zobowiązaniu sojuszników do wspólnej akcji (bez precyzowania jej charakteru), a nie o gwarancjach pomocy na wypadek agresji.

Negocjacje komplikowały obawy, żeby klauzula "trzech muszkieterów" nie stała się narzędziem przerzucania na wszystkich sojuszników konsekwencji jednostronnych działań poszczególnych państw. Lata "zimnej wojny" pokazały, że obawy te były zasadne: pomysły gen. McArthura na wygranie wojny w Korei przez atak nuklearny na Chiny, brytyjsko-francuska akcja w Suezie czy Wietnam mogły uwikłać NATO w wojnę, której sojusznicy nie chcieli, i którą uważali za sprowokowaną przez swych partnerów.

Militarna potęga, i polityczna słabość

Wracanie dziś do początków Sojuszu i jego pierwotnych zadań nie jest wyrazem sentymentu za "starymi dobrymi czasami", lecz warunkiem sensownej dyskusji o współczesnym NATO. Bo na przestrzeni ostatnich 20 lat Sojusz przechodził zmiany, w efekcie których odszedł niemal całkowicie (w wymiarze politycznym, nie traktatowym) od swej głównej misji: organizowania sojuszników wokół idei wspólnego bezpieczeństwa. Przejawia się to też w dyskusji, w której instytucje i zdolności NATO są rozpatrywane pod kątem tego, co Sojusz robi, a nie tego, czym powinien być.

Głównym problemem NATO jest brak wpływu na układ sił w Europie, który jest dziś wypadkową dynamiki politycznej w Unii. Sojusz jest zatem gwarantem stabilizacji i bezpieczeństwa obszaru, na którego politykę de facto nie ma wpływu.

Stąd biorą się np. postulaty zwiększenia zaangażowania Sojuszu w naszym regionie. Kontekstem dla ich narodzin nie jest polityka NATO, ale działania partnerów unijnych wobec Rosji, której umożliwia się wywieranie przez Unię wpływu na politykę bezpieczeństwa Europy. Zainteresowanie Polski "tarczą" ma swe źródło w pewnej mierze także np. w decyzji Niemiec o budowie wspólnie z Rosją gazociągu bałtyckiego.

Utracony wpływ na definiowanie układu sił w Europie przesądza o niezdolności Sojuszu do politycznego odstraszania. NATO ma nadal zdolności, które gwarantują mu przewagę na polu walki. Gdy jednak zagrożenia dla bezpieczeństwa sojuszników nie mają tradycyjnego charakteru wojskowego, NATO okazuje się bezradne.

To paradoks, bo przez cały okres "zimnej wojny" militarny wymiar Sojuszu był wsparciem dla ofensywnych działań politycznych (czyli niedopuszczania do sytuacji kryzysowych). Dziś dyplomacja zapewnia jedynie wsparcie dla operacji wojskowych (czyli objawia się po wybuchu kryzysów). To sygnał dla potencjalnych przeciwników, że dopóki nie dokonają akcji militarnej, ich działania wymierzone w bezpieczeństwo sojuszników mogą przynieść sukces. Przykładem rosyjskie próby "miękkiej" destabilizacji państw bałtyckich, przypominające działania ZSRR wobec Europy Zachodniej z przełomu lat 40. i 50. Rolę ruchów komunistycznych pełnią dziś populiści i niejasne powiązania biznesowe.

Jak wrócić do korzeni?

Prace nad nową koncepcją strategiczną dają cień szansy na przywrócenie Sojuszowi jego tradycyjnej misji. Prace, a nie koncepcja, bo ważny jest proces konsultacji politycznych, a nie sam końcowy dokument.

Powrót do źródeł misji NATO nie dokona się jednak przy pomocy narzucenia dominującej wizji zagrożeń, ani tym bardziej wydłużania ich listy. Rewitalizacja Sojuszu nie jest też kwestią rozwoju zdolności wojskowych. Ich niedostatek i nieprzystawalność do nowych wyzwań jest cechą charakterystyczną każdego wielostronnego porozumienia wojskowego, a zarazem źródłem sporów od pierwszych miesięcy istnienia NATO. Mało obiecujące jest też rozpoczynanie dyskusji od interpretacji artykułu 5 traktatu. Klauzula solidarności była, jest i pozostanie zależna od politycznego kontekstu, w którym pojawia się prawdopodobieństwo jej użycia.

Powrót do źródeł wymaga natomiast założenia, że zagrożenia i odpowiedzi na nie definiowane są w wyniku stałego dialogu sojuszników na wszystkie ważne dla nich tematy. Dotyczy to także współpracy z Unią, której przedmiotem nie powinny być tylko (czy nawet głównie) operacje, lecz wewnętrzne kwestie bezpieczeństwa europejskiego. Dziś NATO oficjalnie nie rozmawia z Unią, a dialog wewnątrznatowski jest w dużej mierze biurokratycznym rytuałem.

Sojusz staje zatem dziś przed wyborem, który kilka lat temu był udziałem Unii: poważnego zajęcia się politycznymi źródłami swych problemów - lub ucieczką przed nimi w opracowywanie jakiejś nowej koncepcji strategicznej. Tak jak Wspólnota uciekła w dyskusję nad traktatem konstytucyjnym.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2009