Czas Salome

Po raz pierwszy od prawie tysiąca lat, od czasu królowych Tamary i Rusudan, przywódczynią gruzińskiego państwa została kobieta. Jednak Salome Zurabiszwili trudno będzie nawiązać do osiągnięć swych wielkich poprzedniczek.

03.08.2023

Czyta się kilka minut

Salome Zurabiszwili, prezydent-elekt Gruzji, udziela wywiadu agencji Reutersa. Tbilisi, 1 grudnia 2018 r. / DAVID MDZINARISHVILI / REUTERS / FORUM
Salome Zurabiszwili, prezydent-elekt Gruzji, udziela wywiadu agencji Reutersa. Tbilisi, 1 grudnia 2018 r. / DAVID MDZINARISHVILI / REUTERS / FORUM

Wolną elekcję wygrała dopiero po dogrywce, co nigdy wcześniej w Gruzji się nie zdarzyło. Odkąd w 1991 r., po rozpadzie Związku Sowieckiego, kraj odzyskał niepodległość, we wszystkich wyborach prezydenckich zwyciężał zawsze, i to bezdyskusyjnie, akurat ten z polityków, którego Gruzini mieli za męża opatrznościowego. Tak właśnie wygrał w 1991 r. Zwiad Gamsachurdia, potem Eduard Szewardnadze, a po nim Micheil Saakaszwili. Mieli, rzecz jasna, rywali, ale żaden z nich się nie liczył.

Ostatni, czwarty prezydent, Giorgi Margwelaszwili – choć nikt męża opatrznościowego w nim nie widział – zwyciężył w 2013 r. bezdyskusyjnie, bo na prezydenta namaścił go najbogatszy z Gruzinów Bidzina Iwaniszwili, w którym rodacy dostrzegali nowego zbawcę po rozczarowaniu, jakie sprawił im Saakaszwili.

O drugą kadencję Margwelaszwili się już nie ubiegał. Wybrany na prezydenta nagle zhardział, przestał słuchać rozkazów Iwaniszwilego, spełniać jego zachcianki. Iwaniszwili powiedział potem, że żałuje, iż nie poznał się zawczasu na Margwela­sz­wilim, i że wyznaczenie go na prezydenta było jego największym błędem.

Kto wie, czy właśnie nie po to, aby uniknąć w przyszłości podobnej sytuacji, bogacz z Tbilisi kazał w 2017 r. tak poprawić konstytucję, by odebrała prezydentowi wszelką władzę i znaczenie? Tegoroczne wybory były ostatnimi, w których głowę państwa wyłoniono w powszechnym głosowaniu – następnego wybiorą już nie obywatele, lecz posłowie i radni. Odtąd rzeczywistym przywódcą będzie premier, wyznaczany przez rządzącą partię, którą Iwaniszwili za własne pieniądze założył, i której pozostaje panem i władcą. Tak właśnie lubi rządzić: z tylnego fotela, decydując o wszystkim i za nic nie ponosząc odpowiedzialności.

Z namaszczenia bogacza

Nikogo się nie radząc i nie zwracając uwagi na protesty partyjnych towarzyszy, Iwaniszwili postanowił, że w tegorocznych wyborach jego rządząca partia Gruzińskie Marzenie nie wystawi własnego kandydata, lecz udzieli poparcia Zurabiszwili – byłej szefowej dyplomacji, kobiecie znanej i szanowanej (choć nie przez wszystkich). Dwa lata temu, dzięki poparciu Iwaniszwilego, choć nie należy ona do „marzycieli”, została posłanką do parlamentu.

W Tbilisi zachodzono w głowę, czy tajemniczy bogacz ma słabość do tej kobiety? Czy też w swoim wyborze, jak w ­interesach, kierował się wyłącznie wyrachowaniem?

Iwaniszwili musiał sobie zdawać sprawę, że po sześciu latach rządów „marzycieli” rodacy są już nimi zmęczeni, a każde wybory mogą przerodzić się w plebiscyt zaufania. Gdyby Iwaniszwili je przegrał – dotąd wszystkie wygrywa – straciłby nimb niezwyciężonego, a to mogłoby się okazać początkiem końca jego rządów. Aby uniknąć ryzyka, postanowił postawić na Zurabiszwili. Gdyby przegrała, odciąłby się od niej i obarczył winą za porażkę. W razie wygranej przypisałby sobie całą zasługę, a jako jej polityczny wierzyciel miałby prawo oczekiwać od niej posłuszeństwa.

Bez niego – wierzył Iwaniszwili – bez jego błogosławieństwa i bez jego pieniędzy Zurabiszwili niczego by w gruzińskiej polityce nie osiągnęła. Tak, była znana i lubiana. Gruzini, którzy – w przeciwieństwie do sąsiadów Ormian, Czeczenów czy Czerkiesów – nie żyją w diasporze, zawsze mieli słabość do tych nielicznych rodaków, którym udało się wybić na osobistości o światowej sławie. Kiedyś szczycili się Saakaszwilim, o którym było głośno w świecie, byli dumni z Szewardnadzego, przyznają się nawet do tyrana Stalina.


Czytaj także: Dariusz Kałan: Sedes Stalina i inne cuda


W przypadku Zurabiszwili już samo jej pojawienie się w kraju dało Gruzinom posmak wielkiego świata.

Paryżanka w Tbilisi

Salome Zurabiszwili, rocznik 1952, przybyła do Gruzji w czasie ulicznej młodzieżowej rewolty przeciw pysze i korupcji rządzących. O gruzińskiej rewolucji róż z listopada 2003 r. mówił cały świat: stawiano ją za przykład, jak dochodzić sprawiedliwości i obalać przywódców, którzy nie rozumieją, że oto nadchodzą nowe czasy.

Przyjechała jako obywatelka Francji i jej dyplomatyczna przedstawicielka w ojczyźnie przodków. A więc jako Francuzka, paryżanka.

A także jako wnuczka gruzińskich uchodźców politycznych. Na początku XX w. jej dziadkowie należeli do gruzińskiej elity. Dziadek ze strony matki zakładał czarnomorski port w Poti i budował w Gruzji kolej żelazną. Dziadek ze strony ojca był ministrem w rządzie z czasów pierwszej niepodległości z lat ­1918-21. Obaj byli towarzyszami pisarza, myśliciela i działacza społecznego Ilii Czawczawadzego (zginął w zamachu w 1907 r.), uważanego w Tbilisi za narodowego bohatera. Zurabiszwili twierdzi, że jej rodzina jest spowinowacona ze szlachetnymi rodami Orbelianich i Barataszwilich.

W 1921 r., gdy bolszewicy podbili Gruzję i ponownie włączyli ją do Rosji (teraz bolszewickiej), dziadkowie Salome Zurabiszwili uciekli do Francji. Politycznym emigrantem i pisarzem, który uciekł z kraju przed komunizmem, był też zmarły przed sześcioma laty mąż Zurabiszwili, Janri Kachia (Żanri Kaszia).

Wykształcona we Francji i USA (studiowała nauki polityczne), podjęła pracę we francuskiej dyplomacji. Służyła na placówkach w Rzymie, Brukseli, Wiedniu, czadyjskiej Ndżamenie, Waszyngtonie i Nowym Jorku, a w paryskiej centrali zajmowała się badaniami strategicznymi. Gruzję odwiedziła po raz pierwszy dopiero w 1986 r., już jako dorosła kobieta.

Na czele dyplomacji

Jesienią 2003 r. została mianowana ambasadorem w Gruzji. Nie zdążyła się jeszcze zadomowić, gdy w Tbilisi doszło do rewolucji róż, która obaliła starego prezydenta Eduarda Szewardnadzego i wyniosła do władzy przywódcę buntu Micheila Saakaszwilego.

Wiosną następnego roku Saakaszwili (już prezydent) zapytał Zurabiszwili, czy nie chciałaby kierować jego dyplomacją, stając się tym samym pierwszą w Gruzji kobietą na tym stanowisku. – Zgodziłam się bez wahania, ale tłumaczyłam Saakaszwilemu, że to się po prostu nie może udać – opowiadała mi w grudniu 2004 r., podczas wizyty w Warszawie. – Mówiłam mu, że jako obywatelka Francji mogę co najwyżej zostać jego doradczynią. Ale ministrem? Byłam pewna, że to niemożliwe. Ale Saakaszwili powiedział, że wszystko załatwi. Był akurat w Paryżu z wizytą i przekonał prezydenta Chiraca, żeby mnie zwolnił z Francji do Gruzji.

Została szefową gruzińskiej dyplomacji, choć pozostała obywatelką Francji. Francuski rząd płacił jej też gruzińską ministerialną pensję.

Wtedy w Warszawie opowiadała mi, że gdy przyjechała z wizytą do Moskwy, jej rosyjscy gospodarze, a także dziennikarze i słuchacze moskiewskich stacji radiowych byli zdumieni, a nawet oburzeni tym, że minister z Gruzji nie mówi po rosyjsku. – Dziwili się, że Gruzinka może nie znać ich języka, dzwonili do radia z pretensjami, zarzucali mi demonstrację polityczną, niemal prowokację – mówiła Zurabiszwili.

Tam i z powrotem

Na posadzie szefowej MSZ utrzymała się ledwie półtora roku. Swoim temperamentem, niezależnością, brakiem obycia w lokalnej polityce i nieznajomością osobliwości posowieckich zwyczajów politycznych – wszystkim tym szybko narobiła sobie wrogów.


Czytaj także: Ostatnie takie wybory - Wojciech Jagielski o Salome Zurabiszwili w październiku 2018 r.


Ci zaś skarżyli się na nią do przewodniczącej parlamentu Nino Burdżanadze. Ambitna i zazdrosna o władzę Burdżanadze należała do „triumwiratu”, który przewodził rewolucji róż, a po niej, aż do wyboru Saakaszwilego na prezydenta w styczniu 2004 r., pełniła obowiązki szefa państwa.

Oskarżana o bałagan w MSZ, a także o niekompetencję i arogancję, jesienią 2005 r. Salome Zurabiszwili została zwolniona. Nie posiadając się z oburzenia, obwieściła, że zamiast wręczać jej dymisję, Saakaszwili powinien rozpędzić na cztery wiatry nieżyczliwy jej parlament. Nie robiąc tego – groziła – popełni błąd, którego gorzko pożałuje.

Saakaszwili nie zmienił zdania, więc Zurabiszwili przeszła do coraz liczniejszego obozu jego przeciwników. Jesienią 2005 r. założyła własną partię opozycyjną Droga Gruzji, a dwa lata później przewodziła demonstracjom, podczas których żądano ustąpienia Saakaszwilego, niedawnego ludowego bohatera.

W 2006 r. bez powodzenia ubiegała się o stanowisko burmistrza Tbilisi, a w 2008 r. chciała walczyć z Saakaszwilim o prezydenturę i domagała się, by wykreślić z konstytucji zapis, że kandydat na prezydenta musi mieszkać w Gruzji co najmniej 15 lat od dnia poprzedzającego wybory.

Nie została dopuszczona do elekcji. Ale zjednoczona przeciw Saakaszwilemu opozycja obiecała jej (cieszyła się wówczas sporą popularnością jako polityk z zewnątrz, spoza układów), że po wygranej zostanie premierem w nowym rządzie. W wyborach zwyciężył jednak Saakaszwili, a zniechęcona Zurabiszwili obwieściła w 2010 r., że w Gruzji nie ma co liczyć na demokrację, więc wycofuje się z polityki i przyjmuje posadę w ONZ.

Do Gruzji i tutejszej polityki wróciła w 2012 r., gdy bogacz Iwaniszwili ogłosił, że poruszy niebo i ziemię, by odsunąć Saakaszwilego. „Urząd prezydencki jest dla mnie wprost skrojony” – oznajmiła Zurabiszwili, zgłaszając się do wyborów w 2013 r. Znów nie została dopuszczona, bo wciąż posługiwała się paszportem francuskim. Dopiero dwa lata temu wygrała swoje pierwsze wybory i została posłanką.

Kiepski start do prezydentury

Początkowo wydawało się, że sprawy pójdą bezproblemowo po myśli Zurabiszwili i jej mecenasa Iwaniszwilego.

Od sześciu lat „marzyciele” wygrywają w Gruzji wszystkie kolejne wybory (Gruzini są rozczarowani rządzącymi, ale jeszcze bardziej opozycją). A mając polityczne, administracyjne i finansowe poparcie obozu władzy, Zurabiszwili mogła liczyć na wygraną i na to, że zostanie pierwszą kobietą na stanowisku prezydenta kraju.

Wszystko skomplikowało się wraz z rozpoczęciem kampanii, gdy wywołała awanturę, stwierdzając, że w „wojnie pięciodniowej” w sierpniu 2008 r. to Gruzini oddali pierwsze strzały. „Rosja była agresorem, ale to myśmy dali się jej sprowokować” – oznajmiła.

Przypominając tę przegraną wojnę, chciała ugodzić boleśnie ówczesnego prezydenta Saakaszwilego i jego protegowanego Grigola Waszadzego – także byłego ministra dyplomacji, który teraz był jej najgroźniejszym rywalem spośród 25 kandydatów do prezydentury. Ale zaszkodziła wyłącznie sobie. Choć krytyczni wobec ­Saakaszwilego, Gruzini uważają się za ofiary tej wojny i odrzucają wszelkie próby obarczania ich winą. Opozycja zarzuciła Zurabiszwili zdradę, dawni wojskowi oświadczyli, że nie jest godna ubiegać się o przywództwo kraju.

Konserwatywnym w większości rodakom – i niezwykle wpływowej Cerkwi prawosławnej – naraziła się też wyznaniem, że w młodości eksperymentowała z narkotykami w ogarniętym obyczajową rewolucją Paryżu.

Gruzja zalegalizowała niedawno marihuanę jako używkę taką samą jak alkohol czy tytoń, ale w kraju trwa spór o przyznanie państwu wyłącznego prawa do przemysłowej hodowli konopi indyjskich i handlu marihuaną. Opozycja oskarża Iwaniszwilego, że mając już władzę i majątek, chce zagarnąć dla siebie także cały biznes wokół marihuany, i że chce przerobić Gruzję na republikę już nawet nie bananową, lecz konopną.

Zza pleców mecenasa

Nie był to koniec kłopotów Zurabiszwili. W kampanii oskarżano ją też, że miała romans z ojcem chrzestnym własnych dzieci, że jest – o zgrozo! – katoliczką, a przede wszystkim, że gruzińskim językiem włada kiepsko i z francuskim akcentem (na marginesie zauważmy, że kłopoty z mową ojczystą mieli też inni emigranci, którzy obejmowali urzędy w swych ojczyznach, np. wychowana w Kanadzie prezydent Łotwy Vaira Vīķe-Freiberga czy prezydent Estonii Toomas Ilves, który wrócił z USA). Tylko Iwaniszwili, który połowę dorosłego życia spędził w Rosji, nie widział nic zdrożnego w obcym akcencie swej faworytki. „Niektórzy wytykają jej sposób, w jaki mówi – powtarzał. – Moim zdaniem francuski akcent dodaje jej tylko uroku”.

Jednak lingwistyczne wpadki i niewyparzony język sprawiły, że Zurabiszwili wiele straciła w oczach rodaków. „Ta kobieta to iście diabelskie połączenie gruzińskiego prowincjonalizmu i francuskiej arogancji” – przekonywał jej rywal Grigol Waszadze.

Pierwsza runda wyborów, pod koniec października 2018 r., zakończyła się rozczarowującym dla Zurabiszwili remisem. Poparcie Iwaniszwilego miało jej zapewnić ponad połowę głosów i pewną wygraną. Tymczasem zdobyła nieco ponad 38 proc. – tylko trochę więcej niż Waszadze. Iwaniszwili uznał ten wynik za policzek: pierwszy raz w życiu nie wygrał wyborów.

Ktoś, kto odwiedził Gruzję pod koniec listopada, gdy wyznaczono wyborczą dogrywkę, nie zauważyłby nawet, że uczestniczy w niej Zurabiszwili. Po pierwszej remisowej rundzie Gruzinka z francuskim akcentem zniknęła, a zamiast niej na scenie pojawił się jej dobrodziej Iwaniszwili. Teraz to on przemawiał za nią na wiecach i to jego portrety zastąpiły jej plakaty. Na tydzień przed głosowaniem ogłosił, że jeśli wygra jego kandydatka, to z własnej kieszeni wypłaci ponad milion dolarów i w ten sposób ureguluje długi zaciągnięte przez ponad pół miliona rodaków.

W drugiej turze Salome Zurabiszwili zdobyła akurat ponad pół miliona głosów więcej niż w pierwszej i pokonała Waszadzego 60 do 40 proc. Ale to nie ona, lecz Iwaniszwili ogłosił zwycięstwo i to on wystąpił z okolicznościowym przemówieniem. Podziękował rodakom za zaufanie i głosy, obiecując, że nie zawiedzie. Ona pokazała się dopiero godzinę później. Wieczorem w gruzińskim internecie furorę zaczęło robić zdjęcie uśmiechniętego od ucha do ucha Iwaniszwilego. Opatrzono je podpisem: oto pierwsza kobieta na stanowisku prezydenta Gruzji.

W cieniu królowej Tamary

Za „złoty wiek” Gruzji uważa się czas, gdy na przełomie wieków XII i XIII rządziła królowa Tamara – prawnuczka Dawida Budowniczego, jednego z największych władców w historii całego Kaukazu. Za panowania Tamary gruzińskie królestwo było potęgą, rozciągało się od Morza Czarnego po Morze Kaspijskie, jak równe z równym toczyło wojny z Turkami, Persami oraz z Bizancjum. Po Tamarze rządziła jej córka Rusudan, a kres wspaniałości Gruzji położyły najazdy Mongołów.

Potem czteromilionową dziś Gruzją rządzili już tylko mężczyźni. Jedynie tymczasowym prezydentem (aż dwukrotnie, za każdym razem między listopadem a styczniem 2003-04 i 2007-08) była jeszcze Nino Burdżanadze. Jako przewodnicząca parlamentu zastępowała do czasu wyłonienia nowego przywódcy najpierw obalonego Szewardnadzego, a potem Saakaszwilego, który na żądanie opozycji ustąpił z urzędu, by poddać się osądowi rodaków w nowych wyborach.

Salome Zurabiszwili, pierwsza kobieta na stanowisku prezydenta kraju, nie nawiąże raczej do osiągnięć swoich poprzedniczek Tamary i Rusudan. Nie przełamie też męskiej dominacji w gruzińskiej polityce.

Przeciwnie: jej elekcja i wszystko, co jej towarzyszyło, wskazują, że przynajmniej do kolejnych wyborów – tych najważniejszych, parlamentarnych – Gruzja nadal będzie pozostawać zakładniczką dwóch samców alfa: Saakaszwilego, wciąż spragnionego władzy, oraz Iwaniszwilego, który mu ją odebrał. ©℗

Polecamy: Strona Świata - specjalny serwis "TP" z reportażami i analizami Wojciecha Jagielskiego

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 52/2018