Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Pisarz dodaje z goryczą, że dokument ten został potem kompletnie odsunięty w niepamięć, i to nawet przez tych, co go podpisali. Tak rzeczywiście było. Fakt potraktowano jak naiwność, skwitowano lekceważeniem. Lektura refleksji Piotra Wojciechowskiego i we mnie obudziła wyrzuty sumienia: bo dlaczego się poddawać? Spróbowałam przywołać Kartę na tegorocznej inauguracji Uniwersytetu Trzeciego Wieku na UJ. A tutaj chciałabym wrócić do pewnego zdania, które nie jest moje, ale zacytowałam je wtedy w Dworze Artusa, przy podpisywaniu Karty Powinności. To legenda "Solidarności", Bogdan Borusewicz, wspominający niedługo przedtem właśnie te legendarne początki. Tak to brzmiało: "Szukaliśmy tego, co łączy, choć dzieliło nas bardzo wiele. Organizowaliśmy się wokół tego, co jednoczy, a w ludziach ujawniało się to, co najlepsze" (podkr. moje - JH).
Wtedy te słowa wydały mi się najwłaściwszym kluczem do przesłania, jakim chcieliśmy uczynić Kartę Powinności, w naszym przekonaniu rewers Karty Praw. Określiliśmy przecież we wstępie powinność jako "impuls moralny odwołujący się do poczucia solidarności ze wszystkim, co współtworzy dobro tego świata". Patos tych słów jest chyba usprawiedliwiony doświadczeniem ogromnego już wtedy nauczania Papieża, które właśnie wydobywało z ludzi to, co najlepsze, łączyło, a nie dzieliło, spajało ludzi nie w obliczu wroga, lecz dla budowania. Sama Karta Powinności na pewno jest po prostu już tylko akapitem historii. Ale nie ma zgody na to, by tamten klucz też odłożyć do lamusa albo zgoła wyrzucić, cokolwiek jeszcze się zdarzy politykom i o czym nas łaskawie poinformuje prasa i ekran telewizyjny.