Cudowny stos kamieni

To jedyny taki szczyt – i jedyny taki kraj, w którym rocznica zdobycia góry staje się narodowym świętem. Matterhorn od 150 lat jest symbolem Szwajcarii.

14.07.2015

Czyta się kilka minut

Pierwsze wejście na Matterhorn: oświetlona droga na grani Hörnli, lipiec 2014 r. / Fot. Robert Bösch / ZERMATT.CH // DOMENA PUBLICZNA
Pierwsze wejście na Matterhorn: oświetlona droga na grani Hörnli, lipiec 2014 r. / Fot. Robert Bösch / ZERMATT.CH // DOMENA PUBLICZNA
Wznosząc się na wysokość 4478 m n.p.m., jest dopiero siódmym szczytem Alp. Jednak sławą Matterhorn prześciga wszystkie inne. 
 
Charakterystyczną piramidalną sylwetkę góry tworzą cztery granie: Hörnli, Lion, Furggen i Zmutt. Między nimi piętrzą się potężne, ponadtysiącmetrowe ściany. „Matterhorn jest górą najlepiej wyłuskaną ze swojego kruszcowego łoża; jej architektura i linia wzlotu mają ścisłość geometryczną. Ten wierzchołek, jak żaden inny, zasługuje na nazwę idealnego szczytu; jest taki, jakim go sobie wyobrażają dzieci, które nigdy nie widziały żadnego górskiego wierzchołka”, pisał przed laty w książce „Gwiazdy i burze” znakomity francuski alpinista Gaston Rébuffat. Dodawał też: „Ale ta piramida jest o tyle piękniejsza jeszcze, że stoi samotnie. Otacza ją jedynie kamienna pustynia, popiół wierchów, senne, przygarbione, połogie wierzchowiny”.  
 
Piękny i niemożliwy
 
Położony na granicy szwajcarsko-włoskiej Matterhorn francuskojęzyczni Szwajcarzy nazywają szczytem Cervin, Włosi – Monte Cervino. Rzekomo od słowa „cerf”, co – podobnie jak stara niemiecka nazwa Hirschberg – miało oznaczać… Jelenią Górę. Inna teoria mówi, że oryginalna wymowa nazwy brzmiała „Monte Servino” i odnosiła się do łacińskiej nazwy lasu u stóp góry lub była zmienioną formą Monte Silvius. W starożytności Rzymianie przeprawiali się bowiem przez niedaleką przełęcz Theodul, im znaną pod nazwą Silvius. Litera „c” zastąpiła „s” podług tej wersji w wyniku błędu, jakiego dopuścił się Horace-Bénédict de Saussure.
 
De Saussure, botanik, geolog, uważany za jednego z najważniejszych przyrodników XVIII w. (i zarazem najwybitniejszych Szwajcarów), należał do pierwszych badaczy Alp, a nawet – inicjatorów alpinizmu. Ufundował bowiem nagrodę dla tego, kto odnajdzie drogę na Mont Blanc. Później sam, w towarzystwie 19 innych osób, dokonał drugiego wejścia na ten szczyt, dokładnie mierząc jego wysokość. W sierpniu 1792 r., za pomocą rozłożonego na lodzie 50-metrowego łańcucha i sekstanta, czyli lusterkowego kątomierza de Saussure określił też wysokość Matterhornu (na 4501 metrów), nazwał go najpiękniejszym w regionie i… stwierdził, że nie da się na niego wejść. 
To wydarzenie uważa się za turystyczne odkrycie doliny Mattertal i pasterskiej wioski Zermatt, której nazwę, znaczącą tyle co „w stronę hal”, rozsławić miał wkrótce pewien zawzięty i małomówny angielski marzyciel. 
 
Dżentelmeni na szlaku
 
W Anglii Alpy rozsławiły poetyckie zachwyty najwybitniejszych przedstawicieli brytyjskiego romantyzmu. W 1790 r. wakacje spędził tu William Wordsworth; Samuel­ Taylor Coleridge opublikował w 1802 r. swój „Hymn przed wschodem słońca w dolinie Chamouni”, zaś w 1816 r. do Szwajcarii przybyli George Byron i Percy Bysshe Shelley z żoną Mary. W ślad za nimi podążyły dziesiątki arystokratów, księży i naukowców. Nie poprzestali oni na oglądaniu szczytów z dolin, lecz uznali Alpy – za tytułem zbioru opowieści wspinaczkowych „The Playground of Europe” – właśnie za „boisko Europy”, na którym toczyła się gra o zdobycie kolejnych szczytów, wpierw w imię nauki, potem – dla samej chwały i przygody. Gra, jak przystało na angielskich dżentelmenów, musiała mieć styl i szyk: wspinali się w tweedowych marynarkach, w góry targali butle whiskey i skrzynki cygar. 
 
W latach 50. XIX w. rozpoczęła się „złota era alpinizmu” – w ciągu kilkunastu lat zdobyta została większość najwyższych szczytów alpejskich. Spora część z nich przez Brytyjczyków i ich lokalnych przewodników. W 1860 r. William Longman, wydawca i jeden z założycieli Alpine Club (najstarszego klubu górskiego Europy)  wysłał 20-letniego drzeworytnika Edwarda Whympera do słabo znanego Delfinatu, by wykonał tam szkice alpejskich widoków. 
 
Duchy potępieńców
 
Niemającego żadnego doświadczenia wspinaczkowego Whympera szybko zafascynowały dwie góry uchodzące za najtrudniejsze w Alpach: Weisshorn i Matterhorn. Postanowił podjąć próbę wejścia na drugi z tych szczytów, który, jak pisał, „pozostawał niezdobyty – mniej z powodu trudności, bardziej przez trwogę, którą wzbudzał swoim niedostępnym wyglądem. Wydawało się, że istnieje wokół niego kordon, którego nie da się przekroczyć. W obrębie tej niewidzialnej granicy miały istnieć dżinny i efryty – Wędrujący Żyd i duchy potępieńców”. 
 
Począwszy od 1861 r., przez kolejne cztery lata Whymper w różnych zespołach siedmiokrotnie próbował wejść na szczyt. Z początku – bez powodzenia. Najmocniejszego sojusznika znalazł w Jeanie-Antoine’ie Carrelu, góralu z Valtournenche, z zawodu kamieniarzu, który w 1857 r. wraz z bratem i jego chrześniakiem, klerykiem Amé Gorretem podjął pierwszą próbę wejścia na Matterhorn. Pech chciał, że Carrel był gorliwym włoskim patriotą i pragnął wejść na Monte Cervino od południowej strony. Na nic zdało się przekonywanie, że północno-wschodnia grań wydaje się przystępniejsza. Gdy więc w 1865 r. Whymper zjawił się w Breuil u południowych stóp Matterhornu z zamiarem wspinania się z Carrelem, okazało się, że ten w tajemnicy ruszył w kierunku szczytu z grupą rodaków z Club Alpino Italiano. 
 
Tak zaczął się wyścig, który nie ma sobie równych w historii alpinizmu.
 
Zwycięstwo i śmierć
 
Wściekły Whymper dostał się szybko do Zermatt, gdzie zaczął szukać towarzyszy do wspinaczki. Zebrana z dość przypadkowej łapanki grupa wyruszyła 13 lipca 1865 r. o wpół do szóstej rano. Byli w niej Michel Croz, czołowy przewodnik z Chamonix, 18-letni arystokrata lord Francis Douglas, anglikański ksiądz Charles Hudson, pierwszy zdobywca głównego wierzchołka Monte Rosa, najwyższego szczytu Szwajcarii, oraz jego 19-letni przyjaciel Robert Hadow, o którego wspinaczkowym stażu zaświadczało jedynie zdanie Hudsona, że „wszedł na Mont Blanc szybciej od innych”. Zespół dopełnił miejscowy przewodnik Peter Taug­walder z synem, także Peterem. Następnego dnia stanęli na szczycie. „O 13.40 świat był u naszych stóp, a Matterhorn został pokonany” – napisał później Whymper.
 
Przechodząc ze szwajcarskiego wierzchołka na włoski, ujrzeli z góry wspinającą się grupę Carrela. Głośno pokazywali radość, ciskali nawet kamienie, aby uzmysłowić rywalom ich porażkę. Faktycznie grupa Carrela zawróciła, choć trzy dni później niezłomny góral powrócił tu i zdobył Matterhorn od strony włoskiej. Ale radość zwycięzców trwała krótko. Po godzinie spędzonej na szczycie rozpoczęli zejście. Prowadził Croz. Idący za nim Hadow poślizgnął się i strącił przewodnika. Konopna lina szarpnęła gwałtownie, pociągając związanych nią Hudsona i Douglasa. Następnie naprężyła się i pękła w połowie między brytyjskim lordem a starszym ze szwajcarskich przewodników. Przerażeni wspinacze ujrzeli czterech towarzyszy osuwających się zboczem i spadających w 1200-metrową otchłań. Po zejściu Whymper powiedział do właściciela hotelu jedno zdanie: „Wróciłem tylko z Taug­walderami”. 
 
Narodziny mitu
 
Wypadek wywołał falę spekulacji, doszło nawet do rozprawy sądowej, która oczyściła Whympera od zarzutu morderstwa. Urwaną linę można do dziś oglądać w muzeum w Zermatt. Królowa Wiktoria, poruszona zwłaszcza śmiercią nastoletniego lorda (jego ciała nigdy nie odnaleziono), rozważała nawet oficjalny zakaz wspinaczki górskiej. Londyński „Times” pisał o alpinizmie jako „sporcie bezużytecznym”.
 
Sława pozostała jednak przy pierwszym zdobywcy. Sześć lat później Whymper wydał książkę „Scrambles Amongst the Alps in the Years 1860-69”, która stała się najbardziej poczytną górską lekturą w dziejach. 
 
„Zdobycie Matterhornu” (tak brzmi też polski tytuł książki) stało się szybko jednym ze szwajcarskich mitów; góra zaczęła przyciągać tłumy turystów żądnych podziwiania jej spektakularnego piękna oraz wspinaczy gotowych zmierzyć się z jej legendą. Szwajcarzy uczynili z Matterhornu jedną ze swoich ikon. Wymyślili nawet dla niego sprytne, bo niemożliwe do zweryfikowania hasło: „najczęściej fotografowana góra świata”. 
 
14 lipca, dzień pamięci
 
Gaston Rébuffat dostał kiedyś od znajomego wspinacza kartkę ze zdjęciem Matterhornu i jednym zdaniem na odwrocie: „W drodze powrotnej z tego cudownego stosu kamieni”. Kamieni – dodajmy – które od tamtego czasu rozsławiły Szwajcarię.
 
Zermatt z biednej pasterskiej miejscowości ewoluowało do rangi luksusowego kurortu, który nie stracił jednak charakteru i uroku górskiej wioski – a to dzięki mądrości zamieszkujących ją górali, którzy wpierw ustanowili zakaz sprzedaży gruntu obcokrajowcom, a następnie, po otwarciu linii kolejowej, zablokowali możliwość wjazdu samochodami. Klasyczny wizerunek szczytu widzianego z Zermatt pojawił się na dziesiątkach produktów, ale jeden zawdzięcza mu nawet oryginalny kształt. W 1908 r. cukiernik Theodor Tobler wymyślił czekoladę, która zarówno piramidalnymi kawałkami, trójkątnym opakowaniem, jak i wizerunkiem góry na nim jasno wskazywała inspirację. 
 
Walt Disney tak zachwycił się Matterhornem, że nie tylko nakręcił tam film, ale w swoim parku w Kalifornii stworzył replikę góry w skali 1:100. Zaś znany szwajcarski producent odzieży i sprzętu górskiego Mammut 150-lecie szczytu uczcił już w 2014 r. sesją zdjęciową, na której potrzeby kilkudziesięciu alpinistów wspięło się granią Hörnli i rozświetliło trasę pierwszych zdobywców za pomocą czerwonych świateł. 
 
Ten spektakl miał zostać zresztą powtórzony w tym roku – wieczorem 13 lipca. Szwajcarzy zaplanowali bowiem wielodniowe obchody, do których kulminacji czas – już od roku – odliczał w Zermatt specjalny zegar. 14 lipca wejście na Matterhorn miało być jednak zamknięte, jako wyraz szacunku dla ponad 500 osób, które zginęły dotąd na tej górze. 
 
Podczas obchodów w 1990 r. telewizja transmitowała na żywo masowe wejście przewodników na szczyt z udziałem 90-letniego wówczas Ulricha Inderbinena, który na Matterhornie stawał ponad 370 razy. Także w tym roku huczne świętowanie rocznicy zdobycia tego szczytu jest w istocie celebracją szwajcarskiego sukcesu. Sukcesu, dla którego pokonanie przez wpływowych i majętnych obcokrajowców oraz miejscowych górali góry uznanej uprzednio (przez Szwajcara!) za nie do zdobycia było zaledwie kamieniem węgielnym. ©
 
Korzystałem z książek Edwarda Whympera i Gastona Rébuffata oraz monografii Matterhornu w miesięczniku „Góry” (nr 2/2015).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz od 2002 r. współpracujący z „Tygodnikiem Powszechnym”, autor reportaży, wywiadów, tekstów specjalistycznych o tematyce kulturalnej, społecznej, międzynarodowej, pisze zarówno o Krakowie, Podhalu, jak i Tybecie; szczególne miejsce w jego… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2015