15. edycja Festiwalu Conrada odbywa się pod hasłem „Migracje”, dlatego też spotkanie, które otworzyło pierwszy dzień, poświęcone było dramatycznej sytuacji na polsko-białoruskiej granicy. W debacie publicznej temat ten pojawia się coraz rzadziej – ostatnio za sprawą filmu Agnieszki Holland – ale, jak przekonywali goście spotkania „Na granicy”, sytuacja wcale się nie poprawiła.
Olga Hund, od dłuższego czasu pomagająca uchodźcom w podlaskich lasach, mówiła, że sama nie potrafi znaleźć odpowiednich słów, aby opisać horror, którego doświadczają tam setki ludzi uciekających przed wojną w ich rodzimych krajach. Krzysztof Czyżewski, współtwórca Fundacji Pogranicze w Sejnach porównał z kolei tę sytuację do Conradowskiego „Jądra ciemności”: „to konfrontacja z czymś, co nie mieści się w granicach naszego rozumienia świata. Mierząc się z tym cierpieniem, odkrywamy w sobie rzeczy, o których nie mieliśmy wcześniej pojęcia”. Z kolei Mikołaj Grynberg mówił wprost, że państwo polskie jest bezpośrednio odpowiedzialne za tę tragedię. W książce „Jezus umarł w Polsce” opisał swoje spotkania i rozmowy z mieszkańcami polsko-białoruskiego pogranicza. W trakcie dyskusji przyznał, że obrazy medialne, które docierają do nas, nawet w najmniejszym stopniu nie oddają skali problemu, z którym mamy do czynienia.
Los migrantów na granicy, z zachowaniem wszelkich proporcji, porównał do sytuacji Żydów w czasie okupacji. Zwrócił też uwagę na długofalowe konsekwencje tej ciągnącej się latami tragedii: „Państwo polskie funduje mieszkańcom pogranicza traumę, która z pewnością za jakiś czas da o sobie znać. Bycie świadkiem czyjegoś cierpienia w połączeniu z dojmującym poczuciem bezsilności odbije się na całym społeczeństwie, tak jak trauma Holokaustu w powojennych dekadach”, podsumował gorzko.
W swojej prozie Laura Freudenthaler testuje granice tego, co w literaturze jest możliwe do pokazania. Nie chodzi tu jednak o sytuacje ekstremalne. W „Opowieści o duchach” pokazuje pozornie zwyczajną codzienność kobiety, która stopniowo przestaje być dla niej zrozumiała. Narastające emocje sprawiają, że czuje się coraz bardziej wyobcowana ze swojego życia, a jednocześnie boleśnie odczuwa brak języka, aby o tym opowiedzieć – zostaje jej milczenie.
Austriacka pisarka przekonywała, że cisza jest również formą komunikacji – niezwykle trudną, bo wymagającą cierpliwości i uważności, ale czasem nieodzowną. W rozmowie z Kaliną Kupczyńską wspominała również o innych istotnych funkcjach milczenia, o których w naszej rozgadanej i hałaśliwej rzeczywistości czasem zapominamy. „Milczenie to istotne spoiwo każdej wspólnoty. Gdy godzimy się na to, że o pewnych rzeczach nie możemy albo nie chcemy mówić, zawiązuje się między nami inny, wyższy rodzaj porozumienia”, stwierdziła Freudenthaler.
Czy literatura może nadążyć za światem? Jak opowiadać o rzeczywistości, aby uchwycić jej unikalny, teraźniejszy charakter? Jakich strategii językowych i narracyjnych należy używać, żeby robić to w przekonujący dla czytelników sposób? Na te ważne pytania próbował odpowiedzieć gość wieczornego spotkania – Jakub Żulczyk.
„Zawsze wolałem wyobrażać sobie rzeczywistość innych ludzi, niż dowiadywać się, jak oni ją postrzegają, dlatego też zostałem pisarzem a nie dziennikarzem. Bo tak naprawdę wszyscy żyjemy w wyobrażonych światach, które budujemy sobie na podstawie doniesień medialnych i innych elementów kultury, która nas otacza”, stwierdził w rozmowie z Anną Pekaniec. Odnosząc się do swojej najnowszej powieści „Dawno temu w Warszawie”, kontynuacji „Ślepnąc od świateł”, mówił też, że czasem trzeba nieco podkręcić estetykę, uciekać się do przesady i nadmiaru, aby uwypuklić najważniejsze elementy, czego przykładem może być właśnie westernowo-komiksowa konwencja z ostatniej książki. „Nie mam ambicji bycia autorem pokoleniowym czy w ogóle uniwersalnym. Świat, który opisuję, przepuszczam przez własną wrażliwość, niemniej cieszy mnie, że inni potrafią się w tym odnaleźć”, mówił Żulczyk pod koniec spotkania.