Co zrobić z Rokiem Miłosierdzia?

Powiedział mi mądry zakonnik, który od lat pracuje z bezdomnymi: nie wierzcie, kiedy mówią, że chcą być bezdomni. Nikt nie chce, nawet jeśli mówi, że chce.

14.12.2015

Czyta się kilka minut

 /
/

Pana M. spotkałem w Krakowie, na ulicy. Sympatyczny młody człowiek w okularach. Plecaczek, w oczach zmęczenie. Zwięźle opowiedział swoją historię: poważne studia i praca. Teraz został skrzywdzony, odebrano mu prawo wykonywania zawodu. W tej sprawie musi pojechać do Warszawy. Nie ma na bilet. Budził zaufanie i współczucie. Dałem mu pieniądze i zapomniałem. Ale on pamiętał. Szukał mnie dwa lata, aż znalazł. Był bezdomny, ale nie to go trapiło. Walczył z potężnym aparatem wszelkich służb. Walczył, a jednocześnie się chronił przed spiskiem tych służb. Walczył o prawdę, a one go śledziły. Dochodził prawdy o śmierci ojca i innych krzywdach. Czuł się prześladowany, ścigany. Kontroler w miejskiej komunikacji był nasłanym na niego tajniakiem, to samo urzędnik na poczcie... wszędzie.

Pan M. potrafił sensownie mówić o swojej zawodowej specjalności i opowiadać niestworzone historie o tym, jak jest nękany. Podawał adresy, nazwiska. Jeździłem, sprawdzałem. Nic się nie zgadzało, ale to była jego prawda, która determinowała jego życie. Jego udręka. Spał w nocnych autobusach albo, kiedy było ciepło, na dworze. Jakieś wsparcie chyba znajdował w kościołach, ale księża się zniechęcali, przestawali go wspierać. U mnie się zjawiał co tydzień, w niedzielę. Razem jedliśmy śniadanie, potem wychodziliśmy do ogrodu zapalić. Co zostawało ze śniadania, chętnie pakował do toreb. Opowiadał swoje dzieje. Obsesyjnie te same historie.

Kiedyś ktoś z moich przyjaciół zaproponował mu mieszkanie na zimowe miesiące. Pojechaliśmy zobaczyć. Mieszkanie skromne, ciepłe. Woda w kranie, łazienka, kuchnia. Pan M. był przerażony. Nie, nie chce tam zamieszkać. Wyśledzą go, dopadną, może zabiją. Nie będzie narażać właścicieli. Więc go zabrałem do samochodu. Pytam: „Gdzie pana wysadzić, panie M.?”. On: „Gdziekolwiek”. Logiczne, jest bezdomny. Wysiadł, a ja pojechałem do mojego ciepłego klasztoru.

Nadal przychodził. Mógł się wykąpać, ogolić, zjeść itd. No i nagle przestał. Szukałem go. Znalazłem kogoś, kto go widział, znaczy, że żyje.

To było już ponad rok temu. Więcej się nie pokazał. Nie wiem, gdzie jest. Może choruje (miał paskudnie ropiejącą nogę, sam ją kurował, znał się na tym, ale do szpitala iść nie chciał). Może go zamknęli? Może znalazł kogoś, kto pomógł mu wyjść z koszmaru urojeń i wrócić do normalnego świata? Nie wiem... Kiedyś straż miejska zapakowała go do „psychiatryka”. Wtedy potrafił się całkiem legalnie wydostać. A może wpisał mnie na swoją listę agentów?

Nadchodzą święta i myślę o panu M. Coraz bardziej zaniedbany, coraz bardziej zatopiony w swoich lękach, z dyplomem, który mógłby mu zapewnić całkiem godziwy status, bezdomny, bezbronny, samotny, okradany przez innych takich jak on, wykluczony. Pan M. – mój znajomy z peryferii.

Papież Franciszek o miłosierdziu: „Nie możemy uciec od słów Pana, gdyż to na ich podstawie będziemy osądzeni: czy daliśmy jeść temu, kto jest głodny, czy daliśmy pić temu, kto jest spragniony, czy przyjęliśmy przybysza i ubrali nagiego, czy mieliśmy czas, aby być z chorym i z więźniem (por. Mt 25, 31-45). Podobnie również zostaniemy zapytani, czy pomogliśmy wyjść z niepewności, które sprawiają, że człowiek zaczyna się bać, i które stają się źródłem samotności”. Dałem jeść i pić, ubrałem, ale z lęków nie wyleczyłem. Ojcze Święty, jak miałem to zrobić? Jak?!

Powiedział mi mądry zakonnik, który od lat pracuje z bezdomnymi: nie wierzcie, kiedy mówią, że chcą być bezdomni. Nikt nie chce, nawet jeśli mówi, że chce.

Pisze przedsiębiorca: „każdemu, kto się zwraca do mnie po wsparcie, proponuję pracę na budowie. Do tej pory nie zgłosił się żaden”. Ciekawe, czy przedsiębiorca zapytał, dlaczego. Pewnie myśli, że zna odpowiedź: dlatego, że są leniwi, że nie chce się im pracować, że piją, że palą itd. Franciszek, zanim został papieżem, mówił swoim penitentom, że nie wystarczy potrzebującemu dać jedzenie, pieniądze, ale dając trzeba popatrzeć mu w oczy, trzeba podać rękę. Kiedy więc odwiedzałem ośrodek dla bezdomnych w Krakowie, każdemu z nich podawałem rękę i patrzyłem w oczy. Mój przewodnik powiedział, żeby nie podawać, bo złapię egzemę. Wskazał przywieszone obok drzwi urządzenie do dezynfekowania rąk. Zdezynfekowałem, bo się przestraszyłem egzemy. Ciekawe, co by pomyśleli ci, z którymi się witałem, gdyby to widzieli.

Gdybym panu M. zaproponował zamieszkanie w naszym klasztorze, pewnie ofertę by przyjął. Ale nie zaproponowałem. Dlaczego? Odpowiem tylko temu, kto do swojego własnego mieszkania przyjął bezdomnego.
W Polsce jest ich 30,7 tysięcy. 70 proc. przebywa w placówkach pomocy. Reszta – ok. 8,5 tys. osób – mieszka na ulicy, w pustostanach, działkowych altanach.

Opisałem historię pana M. Mógłbym opisać jeszcze inne, podobne, w których chęć pomocy trafia na przeszkody nie do pokonania. Wezwania Ewangelii, przypomniane przez papieża Franciszka w Jubileuszowym Roku Miłosierdzia, są piękne, lecz nie łudźmy się, że możliwe do zrealizowania bez odpowiednich struktur. One zresztą istnieją. Programy Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, mnóstwo fundacji, stowarzyszeń, dzieł prowadzonych przez niektóre zakony i parafie, Caritas Polska, Monar itd. Z ośrodkami współpracują wolontariusze: lekarze, prawnicy, psychologowie itp.

Konkluzje? Nie łudźmy się, że w pojedynkę, nawet z najlepszymi chęciami, zdołamy zaradzić bezdomności. Bezdomność to nie tylko brak dachu nad głową, ale splot problemów: materialnych, psychologicznych i duchowych. Jeśli jeszcze nie dotknęła nas nieczułość i jeszcze nas porusza widok tych tragicznych postaci, to przyłączmy się do działań dobrze zorganizowanych, rozmawiajmy z tymi, którzy znają świat bezdomnych. Idźmy do parafii takiej, jak niedawno opisana w „Tygodniku” parafia barnabitów w Warszawie, do braci kapucynów na Smoleńsk w Krakowie czy gdzie indziej. Tam powiedzą nam, co rzeczywiście sensownego możemy zrobić dla tych, o których się upomina papież Franciszek.

A jeśli potrafimy zaprosić bezdomnego na wigilię, to zaprośmy, niech usiądzie przy pustym nakryciu. Jego sytuacji życiowej to nie zmieni, jak nie zmienią wigilie na krakowskim Rynku czy w klasztorze franciszkanów. Choć nie wyrwą go z bezdomności, to przywrócą odrobinę poczucia własnej godności. Bo ważniejszy niż 5 zł, o które prosi, może się okazać bezinteresowny gest życzliwości, jak uścisk dłoni czy spojrzenie w oczy. Dotąd wiedział, że bezdomnym się gardzi, że go nikt nie szanuje. A tymczasem...

To też wynika z Bożego Narodzenia. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2015