Co się dzieje z Rosjanami

Oto opowieść o tym, jak dyktator, który postanowił rządzić dożywotnio wielkim krajem, stworzył równoległą rzeczywistość. I o tym, jak ludzie uwierzyli, że takie rządy dadzą im szczęśliwe życie w chwale.

15.04.2022

Czyta się kilka minut

 / ANNA BEDYŃSKA
/ ANNA BEDYŃSKA

Ta historia zaczęła się dekadę temu.

Wtedy to – po niezbyt udanym eksperymencie z czteroletnią kadencją prezydenta Dmitrija Miedwiediewa – Władimir Putin powrócił na Kreml. Kolejne dziesięć lat poświęcił umacnianiu autorytarnej władzy i zapewnieniu sobie wiecznego trwania na najwyższym urzędzie. Tym celom podporządkował wszystko: od zduszenia ruchów obywatelskich i eliminacji opozycji, przez aneksję Krymu i zmianę rosyjskiej konstytucji, po ponowną inwazję na Ukrainę i konsolidację społeczeństwa wokół przywódcy.

Szybka, zwycięska wojna o Kijów miała dać Putinowi luksus rządzenia w warunkach niebotycznej akceptacji społecznej i miejsce w historii jako odnowicielowi imperium. Ale plan zawiódł – Rosja ugrzęzła w wojnie potępianej przez świat.

Putina nie zawiedli jednak Rosjanie. Przynajmniej na razie, gdy trwa podsycany propagandowo amok walki z „banderowcami”. Przez lata militaryzowana i zatruwana fałszywym mitem niepokalanej Pobiedy rosyjska dusza na hasło „wojna” zareagowała z pełnym zrozumieniem i gotowością. Prezydent, jeśli wierzyć sondażom, ma poparcie 80 proc. obywateli i pracuje teraz nad grupą niezadowolonych, aby i oni dołączyli do chóru piewców jego wielkiej Rosji, pogromczyni „ukraińskiego nazizmu”.

Jeśli nie po dobroci, to pod przymusem.

Dzieje w służbie władzy

Przygotowywanie Rosjan do wojny trwało długo. Z orężem lub jego wysławianiem spotkał się każdy, kto przestąpił próg szkoły czy włączył telewizor. Przez długie lata dzień w dzień docierał do ludzi zwarty, na wskroś nieprawdziwy komunikat: walczymy zawsze w słusznej sprawie, nigdy nikogo nie napadliśmy, umiemy się bić, jesteśmy szlachetnymi bojownikami, nikt nas nie pokonał i tak było zawsze – czy to w czasie wojny z Napoleonem, czy z Hitlerem. Tak było w Czeczenii i w Syrii. Niemal codziennie podawano wiadomości z poligonów o udanych próbach z nowymi rakietami i myśliwcami.

Ale rosyjski patriota miał nie tylko być dumny z osiągnięć nowoczesnych sił zbrojnych. Miał też przyswoić odpowiednio spreparowaną wersję historii.

Fundamentem ideologii putinizmu stał się mit zwycięstwa w wielkiej wojnie ojczyźnianej (1941-45). Odróżnienie tego wydarzenia od II wojny światowej było celowe. Podkreślono w ten sposób wyjątkową, samodzielną rolę Związku Sowieckiego w pokonaniu niemieckiego faszyzmu. Z triumfu Putin uczynił źródło swojej legitymizacji: jestem dumny z naszego największego osiągnięcia i jako przywódca również zapewnię każdemu powód do dumy – a może i dam wam zwycięstwo na miarę tamtego.

Na wygranej z przeszłości budowano w Rosjanach poczucie potęgi państwa, niezwyciężonej armii, wyższości moralnej nad resztą świata. W tyradach telewizyjnych propagandystów jako argument za bezsporną racją Moskwy przytaczano liczbę ofiar II wojny światowej. „Ilu Amerykanów zginęło w wojnie? – pytał prowadzący. – 400 tysięcy! A nas 20 milionów!”. Koniec dyskusji, nasze na wierzchu.

Główne uroczystości przypadały 9 maja. Wtedy odbywały się na placu Czerwonym defilady wojskowe, które prezentowały rosnący potencjał militarny Rosji. W pierwszej dekadzie rządów Putina na trybunie honorowej siedzieli przywódcy państw sojuszniczych. Wraz z oddalaniem się kraju od standardów demokratycznych i narastaniem napięcia w stosunkach z wolnym światem trybuna pustoszała. Podczas ostatniej defilady Putinowi towarzyszył już tylko prezydent Tadżykistanu.

Do 2014 r. również Ukraina obchodziła tę rocznicę zgodnie z sowieckim wzorcem. Potem zerwała z tamtą tradycją. Teraz 8 i 9 maja są obchodzone jako Dzień Pamięci. Zamiast narzuconej przez Rosję wstęgi św. Jerzego, która stała się znakiem putinistów, jako znak graficzny zwycięstwa Ukraina wybrała czerwone maki. Kreml odczytał to jako akt wrogi i próbę podważenia świętości wspólnej Pobiedy.

Właśnie owa świętość była podstawą mitu. W przekazie propagandowym, królującym w mediach po 2014 r., Armia Czerwona walczyła dzielnie, nie popełniała zbrodni ani błędów, a narodom Europy niosła na bagnetach wyłącznie wolność. Rzetelne badania naukowe nad przeszłością zepchnięto w Rosji na margines. Triumfowała opowieść heroiczna, żywiąca się kłamstwem. Władze nazwały to „walką z fałszowaniem historii”, bo przecież odwracanie pojęć jest jedną z najczęściej stosowanych przez Rosję metod w wojnie informacyjnej z Zachodem. Oznaczało to przedstawianie odgórnie wyznaczonej kanonicznej wersji i zwalczanie odmiennych narracji. Akcja miała się przeciwstawić postawie Zachodu i takim inicjatywom, jak Dzień Pamięci Ofiar Stalinizmu i Nazizmu, ustanowiony przez Parlament Europejski w rocznicę podpisania paktu Ribbentrop–Mołotow.

Przede wszystkim jednak taka polityka była obliczona na rynek wewnętrzny – chodziło o ukształtowanie odpowiednich postaw w społeczeństwie, stworzenie atmosfery pełnego poparcia dla agresywnej polityki władz, mobilizacji w obliczu rzekomego zagrożenia. Jednym z filarów putinizmu jest szerzenie poglądu, że Rosja to oblężona twierdza, mająca wokół wyłącznie wrogów.

Te ugruntowane w społeczeństwie nawyki Putin wykorzystuje do sterowania nastrojami teraz, gdy trwa prawdziwa wojna w Ukrainie.

Miliony panfiłowców

Oczekiwane przez Putina reakcje na wojnę kształtowała w Rosjanach nie tylko codzienna propaganda telewizyjna. Pracowali nad tym również twórcy filmów „kina patriotyczno-wojskowego”. To gatunek wyhodowany przez inżynierów dusz, zaspokajający potrzeby masowej publiczności – z rozbudowanym wątkiem sensacyjnym, nieskomplikowanym bohaterem bez życia wewnętrznego i jedyną słuszną tezą o wyższości „naszych” nad „nienaszymi”.

Znamiennym przykładem był film „Żołnierze Panfiłowa” z 2016 r. Opowiadał o epizodzie bitwy o Moskwę w listopadzie 1941 r.: dwudziestu ośmiu żołnierzy 316. Dywizji dowodzonej przez generała Iwana Panfiłowa w zaciętym boju z przeważającymi siłami wroga miało zniszczyć 18 czołgów i zabić 800 Niemców – a następnie zginąć. Rzecz w tym, że to legenda utrwalona w czasach Związku Sowieckiego, niemająca wiele wspólnego z faktami. W powyższym zdaniu prawdziwy jest tylko fragment: „w zaciętym boju z przeważającymi siłami wroga”. Reszta to wytwór wyobraźni sowieckich propagandystów.

Patronat nad filmem sprawował ówczesny minister kultury Władimir Miedinski, przewodniczący Rosyjskiego Towarzystwa Wojskowo-Historycznego, autor książek popularyzujących historię kraju. Jak lew bronił „prawdy ekranu”. Bohaterstwo panfiłowców nazywał jedną z matryc rosyjskiej tożsamości, badaczy próbujących pokazać fakty oskarżał zaś o to, że podkopują fundamenty narodu i wręcz stają się jego wrogami. Mówił, że pochłonie ich za to piekło. W artykułach i wywiadach, które minister poświęcił filmowi, najważniejsze było przesłanie o „milionach panfiłowców” gotowych do bohaterskich czynów na polu bitwy.

Nakręcenie filmu fabularnego o zmitologizowanych wydarzeniach wojennych zdarzyło się w historii kina nie raz, nie dwa. Samo kino kreuje przecież mity. Twórca ma prawo do własnej wizji. Ale pokazywanie mitu jako prawdy historycznej i głośne pokrzykiwanie, że to prawda, nakaz bezkrytycznego przyjęcia dzieła – są częściami polityki historycznej, która odrzuca prawdę jako budulec państwowości. Jak mówi reżyser i producent filmowy Aleksander Rodnianski, „nowe rosyjskie kino patriotyczne uczyło, że wojna to nic takiego, nic złego, to logiczny rozwój wypadków. Nie należy się jej bać, należy się przygotować do tego, by wziąć udział w walce, oddać życie. Kino pokazywało, że wojna to zabawa, a w tej zabawie jesteśmy tylko zwycięzcami”. Ale to właśnie takie filmy cieszyły się popularnością wśród rosyjskich widzów. Na realizację „Żołnierzy Panfiłowa” ogłoszono zrzutkę ­crowdfundingową.

Życie pisze zaskakujące scenariusze. Miedinski (na marginesie: urodzony w obwodzie czerkaskim w Ukraińskiej SRR) został przewodniczącym delegacji rosyjskiej na rozmowy pokojowe z Ukrainą. Po ujawnieniu zbrodni wojennych w Buczy trudno mówić o postępach w negocjacjach. Czy ministrowi, który groził piekielnym ogniem tym, którzy negują jego wersję historii, udało się wychować na filmowych kłamstwach „miliony panfiłowców”? Gdy czyta się o postępowaniu żołnierzy rosyjskich w Ukrainie, niepodobna uwolnić się od wrażenia, że z tej lekcji ministra przyswoili oni tylko kłamstwa, a z nich wyrosły nikczemność, złodziejstwo i zbrodnia.

Ukraina, strach dyktatora

Prezydent Putin od początku rządów realizuje swoje dziecięce marzenia chłopca z zapyziałego leningradzkiego podwórka, któremu starsi i silniejsi zabierali wszystko, nawet landrynkę trzymaną w spoconej dłoni. Jako przywódca ma okazję zrekompensować sobie te porażki i pokazać światu, jaki z niego chwat. W czasach pokoju leczył obolałą duszę, latając na paralotni z żurawiami, nurkując w batyskafie czy grając na fortepianie popularną piosenkę, aby zrobić wrażenie na aktorce Sharon Stone.

Przygotowując się do wojny, zaczął mówić i pisać o historii. A właściwie o swojej wizji historii. Kampania miała storpedować oskarżenia Zachodu pod adresem Stalina i jego polityki. Putinowska Rosja przez lata pracowała nad stopniową rehabilitacją tego zbrodniarza, przygrzewając resentymenty. W ujęciu Putina wydarzenia, które doprowadziły do wybuchu wojny, to bratanie się Zachodu z Hitlerem. A pakt Ribbentrop–Mołotow był tylko prostą konsekwencją tej polityki. Armia Czerwona nie zagarnęła we wrześniu 1939 r. polskiego terytorium, a tylko zajęła część ustaloną z Niemcami.

Dysydent Aleksandr Podrabinek tak komentował historyczne opusy prezydenta: „Putinowi chodzi o legitymizację swojej władzy. Właśnie tego brakuje dyktatorom, którzy pragną potwierdzenia swojej władzy. Przeprowadzają parodię wyborów, aby ktoś uwierzył, że kierują swoimi państwami z woli ludu. Wywołują wojny, aby rodacy poczuli, że bez żelaznej ręki państwo nie da sobie rady. (...) A gdy i tego jest za mało, biorą się za wykładanie historii, aby ich interpretacja zwycięstw i klęsk pomogła im w osiągnięciu nieograniczonej władzy”.

Celem Putina było ukazanie Ukrainy jako tworu sztucznego, bez podstaw państwowości, rządzonego przez nazistów i zagrażającego Rosji. Jednocześnie w takim ujęciu „historycznym” Ukraińcy byli jednym narodem wraz z Rosjanami i Białorusinami. Tezy te powielała w codziennych seansach nienawiści wierna rosyjska telewizja. Ukraina była nieodmiennie celem ataków kremlowskich propagandystów m.in. jako zagrożenie dla kruchego bytu Donbasu. To nie był przypadek. Niepodległa, rozwijająca się, prozachodnia Ukraina to śmiertelne zagrożenie dla skorumpowanego, neoimperialnego, nieefektywnego putinizmu.

Telewizyjny przekaz o wrogości władz w Kijowie wobec moskiewskiej oferty ścisłej współpracy miał zaszczepić w Rosjanach przekonanie, że trzeba z tym wreszcie coś zrobić.

Niewolnicy zombojaszczika

Putin wcześnie zdał sobie sprawę, że tym, co łączy Rosję i Rosjan, jest telewizja. I kontrola nad przekazem jest filarem, na którym stoi władza. Już w 2003 r. doprowadził do likwidacji ostatniej prawdziwie niezależnej stacji telewizyjnej. A potem zatrudnił świetnych speców od prania ludziom mózgu, którzy wspięli się na orwellowskie wyżyny przeinaczania sensu. „Jaszczik” – czyli „skrzynka” – to popularne określenie telewizora. Neologizm „zombojaszczik” to trafna recenzja metod działania tego medium: przekształcanie widzów w oczadziałych zombie.

Pisarz Dmitrij Głuchowski zauważa na swoim Facebooku: „Jak można uwierzyć w brednie, które całkowicie wypaczają rzeczywistość? Jak można nazywać ewidentnego agresora człowiekiem niosącym pokój? I to w sytuacji, gdy istnieją tysiące udokumentowanych świadectw agresji? Tymczasem te brednie są oficjalnym stanowiskiem Rosji. Na dodatek wielu Rosjan święcie w nie wierzy. Podziały przebiegają przez miliony rosyjskich rodzin. (...) Putinowska propaganda, odpowiedzialna za psychologiczne i emocjonalne przygotowanie i usprawiedliwienie bratobójczej wojny przeciwko Ukrainie, znowu okazuje się niesłychanie skuteczna, nawet wtedy, gdy jej kłamstwa powinny być oczywiste dla każdego. Jak to wyjaśnić? Przecież chodzi nie tylko o łatwowierność rosyjskich telewidzów”. W Rosji działa cenzura, głosy z Ukrainy są blokowane. Niemniej „wideo bombardowań, zdjęcia rannych i zabitych przesączają się przez membranę cenzury. Tymczasem fakty, zdjęcia i wideo okazują się nie tak ważne. Można je zlekceważyć, podać w wątpliwość. Albo dać inny opis i wykorzystać w diametralnie innej narracji. Narracja ma znaczenie pierwszorzędne. Świat wyobrażony ma nad ludźmi o wiele większą władzę niż rzeczywistość”.


Czy Putin ma duszę: Po 22 latach rządów prezydent Rosji jest owładnięty myślą o tym, jakie miejsce zajmie w historii. Jego działania napędza też poszukiwanie sposobu na utrzymanie władzy. 


 

Informacje o zbrodniach rosyjskiej armii w Buczy Putin nazywa „fejkami”, Rosjanie to słyszą i spokojnie wracają z drugim piwem na kanapę. Po co się niepokoić, skoro to nie my? My jesteśmy dobrzy. Zdaniem Głuchowskiego, władza nie jest w stanie zapewnić ludziom godnych warunków życia, zamiast tego częstuje więc społeczeństwo erzacem wielkich czynów.

W 2014 r. Rosjan opanowała euforia po aneksji Krymu. Hasztag #krymnasz przykrył na długo wszystkie bolączki. Większość kupiła opowieści Putina o przywracaniu sprawiedliwości dziejowej i ratowaniu mieszkańców półwyspu przed „kijowską juntą”. „Odzyskanie” Krymu stało się powodem do powszechnej dumy. Tak ma być i teraz – Putin ogłosił świętą krucjatę przeciwko „kijowskim nazistom”, którzy chcieli wymordować ludność Donbasu; na poparcie swoich wyimaginowanych sakralnych racji cytował nawet Pismo Święte. Tak jak święta była tamta wojna, tak święta ma być również ta. Pod tym sztandarem naród ma się zjednoczyć i zewrzeć się w jedną wielką pięść. Patriarcha Cyryl pobłogosławił tę haniebną walkę, pobłogosławił zbrodniarzy.

Według mieszkającego od lat za granicą rosyjskiego opozycjonisty Alfreda Kocha lejąca się z telewizora trucizna pozbawiła Rosjan empatii. O tym mają świadczyć koszmarne czyny żołnierzy w Ukrainie, ostrzał domów, gwałty, grabieże, zabijanie cywilów. Ale też brak reakcji rodzin w Rosji na wiadomości o wielkich stratach w szeregach armii. Większość nie szuka zaginionych synów, mężów i braci, nie domaga się od władz informacji, polega na oficjalnych komunikatach.

Jak się okazało, ta trucizna zaimpregnowała też świadomość na odmienne od głoszonych przez telewizję treści. Wielu Rosjan ma krewnych w Ukrainie. Gdy ci dzwonią i opowiadają, co się u nich dzieje, jak okrutna jest wojna, Rosjanie nie wierzą i próbują przekonać tych po ukraińskiej stronie, że żadnej wojny nie ma, a Putin ma rację. Że to Ukraińcy sami strzelają, zabijają i niszczą, aby potem zwalić winę na szlachetnych Rosjan.

Junarmia maszeruje przez kraj

Rosyjska skorupka od małego ma nasiąkać wiarą w Putina. Euforia spod hasła #krymnasz zaowocowała modą na nagrania pieśni wychwalających geniusz prezydenta w wykonaniu dziecięcych chórów i zespołów. Z biegiem lat entuzjazm nieco opadł, ale wychowanie młodych pokoleń w duchu szczerego putinizmu tylko nabierało pędu.

Junarmia to putinowska paramilitarna młodzieżówka, realizująca zadania ministerstwa obrony oraz Kremla – dziś trwały element reżimu. Liczy co najmniej milion członków. Putin docenia młodych adeptów rosyjskiego militaryzmu – kolumna junarmistów dostąpiła zaszczytu uczestnictwa w defiladzie zwycięstwa 9 maja w Moskwie. Członkowie organizacji cieszą się też innymi przywilejami, mają ułatwiony wstęp na wybrane wyższe uczelnie. Zadaniem Junarmii jest wychowywać zastępy oddanych żołnierzy putinizmu, którzy uczą się na historycznych przykładach, jak postępować w sytuacji zagrożenia. Na szkoleniach przygotowują się do tego, aby, jak głosi statut organizacji, w każdej chwili być w stanie „wypełnić obywatelski obowiązek w obronie ojczyzny” – uczą się strzelania, opatrywania ran i orientacji według mapy.

Na razie, w każdym razie oficjalnie, nie wysłano ich na front. Każdego dnia na stronie internetowej Junarmii można czytać o bohaterskich czynach rosyjskich żołnierzy walczących z „nacjonalistami”. W tych relacjach Rosjanie nie zabijają niewinnych cywilów i sami też nie giną.


Zbrodnia w Buczy: jak kłamie rosyjska propaganda


 

Tymczasem junarmiści prowadzą ważną robotę na tyłach – w przedszkolach i szkołach angażują dzieci do pisania lub rysowania listów do żołnierzy biorących udział w „operacji specjalnej”. Przedszkolaki odbierają zresztą lekcje wychowania patriotycznego od najmłodszych lat. Nie tylko 9 maja maszerują z matkami przebranymi w mundury z czasów wielkiej wojny ojczyźnianej, same poubierane w miniaturki tychże mundurów, często na wózeczkach udekorowanych jak czołgi.

Po inwazji na Ukrainę w rosyjskich szkołach dzieci ustawiano w kształt litery Z – złowrogiej putinowskiej swastyki, symbolu najazdu. Miał to być znak poparcia najmłodszego pokolenia dla przywódcy. Niemal nazajutrz po ataku odbyły się odgórnie nakazane lekcje wychowawcze, w czasie których nauczyciele mieli przedstawić uczniom założenia polityki państwa i cele, które Rosja realizuje w Ukrainie. Wykłady były streszczeniem opętańczych wystąpień Putina bezpośrednio poprzedzających wojnę. Obecność na nich – obowiązkowa. Nauczyciele, którzy nie podporządkowali się zarządzeniu lub komentowali treść lekcji niezgodnie z wymogami władz oświatowych, sami się zwalniali, byli zwalniani albo karani. Nie wiadomo, jak wielu nauczycieli sprzeciwiło się poleceniu.

Na niektórych donieśli uczniowie.

Precz z piątą kolumną

Władimir Putin budował swoją władzę, stopniowo obejmując kontrolę i niszcząc wszelkie przejawy alternatywnej aktywności społecznej. Wzmacniał struktury siłowe, które miały czuwać nad tym, aby żaden polityk nie zagroził jego pozycji. Wyeliminowani zostali jego przeciwnicy – niektórzy fizycznie, jak Borys Niemcow czy Anna Politkowska. Sprawców tych zabójstw nie znaleziono. Organa ścigania i wymiar sprawiedliwości też są częścią systemu. Zamach na Aleksieja Nawalnego w 2020 r. miał zakończyć niepokojący Putina projekt polityczny tego opozycjonisty, w który zaangażowała się duża grupa aktywnej młodzieży. Gdy Nawalny przeżył otrucie i wrócił do Rosji, został osadzony w łagrze po sfingowanym procesie. Niedawno wytoczono mu nowy proces i skazano na kolejne 9 lat.

Zaostrzano prawo dotyczące działalności publicznej. W 2021 r. masowo zaczęto stosować przepis o przyznawaniu statusu „agenta zagranicznego” osobom prawnym i fizycznym, na których spoczywa cień podejrzenia o otrzymywanie subsydiów z zagranicy lub działanie na korzyść państw obcych. Korzystając z tego i innych podobnych przepisów, zlikwidowano struktury Nawalnego, a także innych organizacji. Pod ten strychulec podpadło zasłużone w propagowaniu wiedzy o historii stowarzyszenie Memoriał, zlikwidowane w grudniu.


Co oznacza zatonięcie „Moskwy”, która ostatecznie wypełniła legendarne polecenie ukraińskiego żołnierza? Wyjaśnia Anna Łabuszewska


 

Po 24 lutego Putin poszedł jeszcze dalej. Podzielił Rosjan wedle swoich kanonów na „patriotów” i „zdrajców” – piątą kolumnę, realizującą zlecenia wrogów. Zasugerował, aby ci pierwsi wzięli się za tych drugich i oczyścili naród. To już nie autorytaryzm, to totalitaryzm.

Czy wszyscy Rosjanie wpadli w pułapkę zastawioną przez Putina? Czy poparcie dla jego wojny jest powszechne? Na pewno jest duże. Ale też na pewno istnieje grupa, która nie tylko prezydenta nie popiera, ale jest przeciwna jego agresywnej polityce. Część z tych ludzi wyjechała z Rosji – do Gruzji, Uzbekistanu, Turcji. Część trwa w niewyobrażalnym szoku, że coś takiego jak krwawa wojna przeciwko Ukrainie mogło się wydarzyć. Część protestuje, narażając się na wysokie wyroki łagru za naruszenie prawa wojennego. Część zamknęła się w kapsule bezradności, czekając na rozwój wydarzeń. Bo choć Putin sam sobie wydaje się nieśmiertelny, jego rządy kiedyś dobiegną kresu.

Czy będzie to jednak koniec tej historii? ©

Zdjęcia Anny Bedyńskiej pochodzą z projektu „MOSKWA”, realizowanego w latach 2014–2018.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
W latach 1992-2019 związana z Ośrodkiem Studiów Wschodnich, specjalizuje się w tematyce rosyjskiej, publicystka, tłumaczka, blogerka („17 mgnień Rosji”). Od 1999 r. stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. Od początku napaści Rosji na Ukrainę na… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 17/2022