Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nic dziwnego, że tego typu organizacje starają się w ostatnich dniach (a ściślej: w ostatnich tygodniach) zwrócić na siebie naszą uwagę. Rodzi to typowe emocje związane z konkurencją: ci, którzy są więksi i mogą więcej pieniędzy przeznaczyć na promocję swoich działań, ci, którzy mają "przebicie w mediach", wreszcie ci, którzy wpadli na oryginalne pomysły promocyjne - budzą zazdrość innych. Zapobiegliwość, pomysłowość, umiejętność wykorzystania własnych atutów stają się powodem do oskarżeń lub co najmniej niechęci. "Tort jest, jaki jest, i jeśli ktoś ukroi z niego więcej, dla innych zostanie mniej". Ale metafora krojenia tortu jest tu bałamutna. Chodzi raczej o to, żeby ten tort powiększyć: coraz większą liczbę ludzi przekonać, że oddając 1 procent, niczego nie tracą, a ktoś dzięki ich decyzji może zyskać. Jeżeli w kimś, kto prowadzi działalność pomocową - która powinna "kleić" społeczeństwo, a nie "rozklejać" - sukcesy innych budzą złe emocje, to może powinien się zastanowić, czy rzeczywiście nadaje się do tego typu działalności...
Czasami jest nawet gorzej, bo widząc skuteczność czyichś działań, usztywniają się także niektórzy urzędnicy. Moja przyjaciółka, prowadząca dużą fundację, usłyszała w jednym z urzędów: "Przecież pani zbiera miliony, po co pani jeszcze pomoc państwa?". A fundacja zbiera te miliony, żeby wyręczyć państwo w jego obowiązkach! I potrzebuje jego pomocy, bo w dużych przedsięwzięciach nawet te zebrane miliony okazują się za małe. Inny mój przyjaciel, który też działa w "trzecim sektorze", usłyszał od urzędnika coś, co już nie wiąże się
z 1 procentem, ale jest równie oburzające: "Inni, jak chcą tu coś załatwić, przyprowadzają znajomych polityków, a pan co?". Tu, niestety, mści się ciągle silne upolitycznienie wielu urzędów, także tych zajmujących się sprawami stricte społecznymi. Nie może jednak być tak, że urzędnik sugeruje: "jak pan nie masz pleców, nic pan nie załatwisz", zwłaszcza że chodzi o ludzi, wobec których państwo ma po prostu pewne zobowiązania.
Czasem przeszkodą jest nieszczęśliwy przypadek. Na przykład Fundacja Brata Alberta, z którą jestem zaprzyjaźniony, popadła ostatnio w kłopoty w związku z tym, że jest niesłusznie kojarzona z... Towarzystwem im. św. Brata Alberta z Krakowa, podejrzewanym o nieuczciwy obrót odzyskiwanym majątkiem kościelnym (nie znam dokładnie sprawy, dlatego piszę: podejrzewanym). Jak tylko media zaczęły pisać o tej sprawie, w Fundacji Brata Alberta rozdzwoniły się telefony z pretensjami, chociaż - powtarzam - jedna organizacja nie ma z drugą nic wspólnego. Trudno w tym przypadku winić media, które nie pomyliły nazwy organizacji (bywało w przeszłości, że myliły) i raczej klarownie opisały całą sprawę. Można tylko apelować do tych, którzy takich informacji słuchają lub o nich czytają, żeby byli uważniejsi, bo puszczone wieścią gminną oskarżenie wyrządzić może ogromne szkody.