Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
A także, jakie ma być oblicze państwa, bo oba te byty, w postaci wynikłej dwa stulecia temu, są sobie nawzajem konieczne do istnienia.
Wspaniały, bo można śmiało założyć, że większość naszych czytelników rozpoznaje Polaka w sobie i innych m.in. przez przywiązanie do Leśmiana. Nie on pierwszy, ale z pewnością na razie ostatni w łańcuchu wieszczów nasz „łeb w bezmiar wyraził”: nie ma narodu bez literatury, ta zaś tym się różni od kancelaryjnych zapisów podatkowych, że staje się lepiszczem, dzięki któremu suma doświadczeń jednostkowych może być odczuta i nazwana jako wspólnota losu. Kiedy jednak metafory i wizje schodzą z pięter poezji w ręce ideologów, bezmiar i mglista ponadczasowość przestają cokolwiek spajać, stając się trującym oparem, którym jedni chcą wykurzyć drugich z narodowego obrębu.
„Jestem Polakiem dla najprostszych, niemal prymitywnych powodów przeważnie racjonalnych, częściowo irracjonalnych, ale bez »mistycznej« przyprawy” – pisał inny poeta, bliski Leśmianowi w tym, że miałby równie małe szanse na uhonorowanie przez Senat (miał bowiem tę nieostrożność, że swoje wyznanie zatytułował „My, Żydzi polscy”). Jeśli dziś patrzymy z przestrachem na retorykę stosowaną przez grupę organizacji stojących za Marszami Niepodległości – bez wątpienia najważniejszym politycznie ruchem obecnym na ulicach 11 listopada – to właśnie przez naddatek pokrętnego mistycyzmu krwi i ziemi, operującego naciąganymi symbolami, żeby ustanowić nienawistny model kadłubkowej już nawet nie wspólnoty, lecz stada.
Strzegąc się jednak takich nadużyć, nie wolno popadać w drugą skrajność, czyli ucieczki od wszelkich irracjonalnych podstaw tożsamości zbiorowej, sztucznego tworzenia ugrzecznionych celebracji, z których chciałoby się wykluczyć tych, którzy wydają się nam dzisiaj zbyt hałaśliwie krzyczeć „Polska”.
Jeśli bowiem czegoś 11 listopada powinien nas uczyć, to dwuznaczności ciążącej nad dziedzictwem, które każdy jako obywatel RP przyjmuje. Musimy pogodzić się z faktem, że jednym z kluczowych twórców państwa, na dobre i na złe, był Roman Dmowski. Jak bardzo wypieramy jego „ojcostwo”, przekonał się właśnie lider KOD, który w tym roku uczynił z niego bohatera alternatywnego wiecu zwołanego na plac – nomen omen – Narutowicza. Może to niewczesny pomysł, ale kiedyś wreszcie trzeba będzie się dojrzale zastanowić, czy myśl państwowotwórcza Dmowskiego daje się ocalić bez szowinistycznego naddatku.
Organizacje lewicowe skupione wokół partii Razem od kilku lat próbują zaś sięgnąć do innego z niedocenianych ojców założycieli – Ignacego Daszyńskiego, sądząc, że to nada historycznej legitymacji ich fundamentalnej negacji społecznego dorobku ostatniego ćwierćwiecza. Polska nie tylko w dwudziestoleciu, ale i teraz zamiast matką okazuje się macochą. Być może pomni najlepszych tradycji PPS-u powinniśmy trochę wraz z nimi pomanifestować za nową rewolucją.
Nasz naród trwa bez króla – ten bowiem leży pogrzebany pod św. Piotrem już od 11 lat – bez nowych wieszczów, z władzą, która im więcej o narodzie trąbi, tym bardziej próbuje go ociosać na miarę swoich karłowatych kompleksów. Nie pozostaje nic innego, jak przemyśleć to wszystko w spokoju, w zaciszu fotela, z tomem Leśmiana w ręku. ©℗