Co nam po klasykach?

Przy okazji sporów o szkolny kanon lektur skompletowaliśmy dla Państwa zestaw obowiązkowych książek „nie tylko dla dorosłych”. Na nowy, 2017 rok autorzy „Tygodnika” proponują nieprzemijające arcydzieła warte miejsca pod każdą poduszką.

22.12.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. Ariel Camillo / freeimages.com
/ Fot. Ariel Camillo / freeimages.com

Italo Calvino w krótkim tekście pt. „Po co czytać klasyków?” podaje 14 definicji dzieł uchodzących za klasyczne. Klasykami określamy utwory obrosłe interpretacjami, o których słyszeliśmy, zanim jeszcze wzięliśmy je do ręki. Ale także teksty, wokół których organizujemy swój świat, z pomocą których budujemy swoją jednostkową i wspólnotową tożsamość, do których wracamy, by na nowo je czytać (na nowo, bo w międzyczasie trochę się zmieniliśmy i nasza lektura jest już inna), które pozwalają nam wyciszyć rozgwar wywoływany przez teraźniejszość, albo inaczej: których szept cały czas słyszymy w tle nawet wtedy, gdy oszałamiająco intensywna teraźniejszość wciąga nas do gry. Nie będę przytaczał wszystkich definicji, bo nie ma tutaj na to miejsca, ale pozwólcie, że jedną z nich przedłożę nad pozostałe. Dzieło klasyczne – pisze Calvino – to takie dzieło, o którym wszyscy (poza najmłodszymi czytelnikami) mówią, że niedawno „powtórnie” je przeczytali, albo właśnie zamierzają je „ponownie” przeczytać. Mówią tak nawet wtedy, gdy nigdy wcześniej nie mieli danego utworu w rękach. Ale czują, że do takiej lekturowej dziewiczości nie wypada się przyznawać.

Czy rzeczywiście? Czy pamięć o klasykach jest w naszym społeczeństwie tak mocna, czy klasycy są wciąż u nas tak silni, że ich znajomością legitymujemy się przed światem? Wątpię. W trakcie swojej prezydentury Nicolas Sarkozy od czasu do czasu wygłaszał komentarze na temat kultury. W jednym z nich pogardliwie pytał literaturoznawców, układających listy lektur szkolnych, dlaczego znalazła się na nich „Księżna de Clèves”, powieść Marie de La Fayette wydana w 1678 r.? Hélène Cixous, francuska filozofka feministyczna, podejrzewała Sarkozy’ego o lęk przed klasyką, której nie rozumie, a na dodatek nie jest w stanie włączyć jej do swoich cynicznych praktyk politycznych. Myślę, że chodziło o coś gorszego. Prezydent Francji dzielił się ze społeczeństwem wątpliwością wynikającą z uwiądu pamięci. Kto dziś pamięta o Marie de La Fayette poza kilkoma specjalistami zajmującymi się genezą literatury nowoczesnej? Tylko oni wiedzą, że „Księżna de Clèves” jest pierwszym przykładem powieści analitycznej. Ale co to znaczy? Jaki użytek może z tego zrobić współczesny nam obywatel? Czy ów obywatel nie powinien zagłuszyć szeptu klasycznych opowieści i do końca zanurzyć się w świecie, próbując wyzyskać wszystkie oferowane przez niego możliwości? Cóż, polityczne losy Sarkozy’ego pokazują, że św. Augustyn miał jednak rację sugerując, iż teraźniejszość nie istnieje bez przeszłości i przyszłości. Zwłaszcza bez przeszłości, którą współtworzyli klasycy.

Nie powinniśmy obrażać się na tych, którzy cierpią na rzeczywistą lub taktyczną amnezję kulturową. W pewnym sensie oddają literaturze dawnej, uchodzącej za klasyczną, przysługę. Nasza teraźniejszość rządzi się, co oczywiste, swoimi prawami. I nawet z pobieżnej obserwacji wynika, że podlega coraz bardziej inercyjnym procesom standaryzacji. Upodabniamy się do siebie! Piszemy i czytamy to, co piszą i czytają inni, nasi współcześni, rozmiłowani w Teraz. W tym kontekście klasyka stanowi nośnik zbawiennej różnicy. Wyobraźcie sobie sytuację, w której jakiś młody poeta przychodzi dziś do dużego wydawnictwa z dziełem à la „Pieśni Maldorora” (1869 r. – ich autorem był Isidore Ducasse, piszący pod pseudonimem Comte de Lautréa- mont). Założę się, że zostałby odesłany z kwitkiem, a na odchodnym oskarżono by go o szokującą obsceniczność, blasfemię, amoralność, eksperymentalny styl, obrazę wszystkich świętości i rewolucyjne intencje. Nie pomogłyby zapewnienia, że inspiracją była Wielka Improwizacja z Mickiewiczowskich „Dziadów”. O nie! Dziś takich rzeczy się nie pisze, a nawet jak się pisze, to się ich nie drukuje!

Rzecz nie w tym, że „Pieśni Maldorora” są nieaktualne, lecz w tym, że nasza wyobraźnia jest nazbyt ograniczona, niemal całkowicie podporządkowana prawom coraz bardziej jednolitej – wbrew pozornej różnorodności doświadczeń – teraźniejszości. O – trudno w to uwierzyć, ale tak – niektórzy klasycy mają więcej pary niż my!

Czytajcie Lautréamonta! ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodzony w 1978 r. Aktywista literacki, filozof literatury, eseista, redaktor, wydawca, krytyk i tłumacz. Dyrektor programowy Festiwalu Conrada. Redaktor działu kultury „Tygodnika Powszechnego”. Dyrektor programów literackich Fundacji Tygodnika Powszechnego.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 01-02/2017