Ciotunia od ciężkich myśli

Od każdego, kto uważa, że mu pomogłam, wymagam, by rozejrzał się wokół. Sprawdził, czy nie otaczają go ludzie w potrzebie. Jeśli tak, niech im koniecznie udzieli wsparcia, albo przyprowadzi do mnie - brzmi jedna z czterech zasad mecenas Marii Sawickiej.

26.06.2007

Czyta się kilka minut

Maria Sawicka w sądzie, podczas sprawy z urzędem skarbowym / fot. MAŁGORZATA KUJAWKA / Agencja Gazeta /
Maria Sawicka w sądzie, podczas sprawy z urzędem skarbowym / fot. MAŁGORZATA KUJAWKA / Agencja Gazeta /

Marię Sawicką Jan Paweł II uhonorował odznaką Pro Ecclesia et Pontifice. Jest współzałożycielką Funduszu Ochrony Macierzyństwa i Domu Samotnej Matki w Łodzi. Jednak ogólnopolską sławę zyskała po tym, jak urząd skarbowy zażądał od niej podatku za nagrodę przyznaną dwa lata temu przez prezydenta Łodzi Jerzego Kropiwnickiego. Nagroda wynosiła 20 833 zł. Sawicka była pewna, że od tej kwoty odprowadzono już podatek. Zmyliła ją końcówka. Rozdała większość pieniędzy potrzebującym. W grudniu skarbówka zaczęła ściągać podatek z jej emerytury. Podatek wynosił 3964 zł. Trzykrotną równowartość jej świadczenia.

***

Przez skromne, dwupokojowe mieszkanie na parterze przewinęły się tysiące ludzi, niektórzy pomieszkiwali.

Blok w dzielnicy Łódź Bałuty. Bałuty to blokowisko, jakich w Polsce mnóstwo. Dzieciaki bawią się na trzepaku, na ławkach mężczyźni pociągają wódkę z flaszki.

Wizyty, jak wnętrze mieszkania, od ponad dwudziestu lat są bardzo podobne. Kiedy Sawicka widzi przed sobą potrzebującą pomocy kobietę i wie, że ta jest w życiu zupełnie sama, pyta: "Czy chcesz mnie za swoją ciotkę?". Nie mówią sobie od tej pory na "pani" tylko "ciociu" i "córciu". Maria nie wie, ile ma córek. Tysiące. Przekonała je, żeby nie usuwały ciąży, tylko urodziły i wychowały dziecko. Darły się, szlochały, zaklinały, że się zabiją.

Ona spokojnie tłumaczyła: - Nie córciu, ty się nie zabijesz, ja ci pomogę i sobie spokojnie ze wszystkim poradzisz.

Kuchenny stół

Przed drugą wojną światową rodzina Sawickich mieszkała w Kaliszu. Maria przyszła na świat w 1923 r. Była drugim dzieckiem Kazimiery i Lucjana, miała starszą o półtora roku siostrę Basię, pięć lat później urodził się syn. Sawickim się powodziło: Lucjan był właścicielem fabryki haftów i koronek (jednej z dwóch tego typu aryjskich firm w Polsce). Organizował w mieście straż pożarną, ludzie go cenili, przychodzili pożyczać pieniądze. Dawał zawsze dwa razy więcej, niż chcieli. Tłumaczył, że pewnie się krępują. Nigdy nie egzekwował długów.

Matka bardzo elegancka, nie pracowała. Niezwykle religijna, wychowywała dzieci i jednocześnie działała jako prezeska Caritasu w kaliskiej parafii. Sawiccy żyli w trzypokojowym mieszkaniu czynszowym. Maria najlepiej pamięta sporą kuchnię, na środku duży stół, przy nim skupiało się życie rodziny.

Sawiccy pozwalali dzieciom na wszystko; w granicach rozsądku. Basia, Maryna i Andrzej dostali od rodziców polecenie: mieli codziennie przyprowadzać do domu kolegów i koleżanki biedniejsze od siebie. Odrabiali wspólnie z gośćmi lekcje przy tym kuchennym stole, jedli obiad.

Pierwsze oczka

Maria Sawicka nigdy nie była Marysią. Nawet w dzieciństwie mówili na nią Maryna albo Maria. Była zapatrzona w siostrę Basię. Starsza córka Sawickich wyrosła na śliczną dziewczynę. Bardzo zgrabna, pięknie tańczyła. Mała kobietka.

Maria Sawicka: - Czułam się przy niej trochę jak brzydkie kaczątko. Myślałam, że nigdy nie będę umiała zagrać roli kobiety. Nie interesowały mnie sklepy ze strojami i biżuterią.

Po czteroklasowym gimnazjum Maria bez konieczności zdawania małej matury dostała się do liceum humanistycznego. Była wzorową uczennicą, dużo czytała: z psychologii, filozofii, nie zawsze wszystko rozumiejąc. Kiedy w soboty u rodziców zbierali się znajomi na grę w preferansa, Maria im towarzyszyła. Dorośli dyskutowali, rozkładając na stole karty. Przysłuchiwała się, nie dając po sobie poznać, że nie wie, o co chodzi. Wygadana. Dumna z siebie, wysunęła któregoś razu tezę, że jest za świadomym macierzyństwem: jeśli matka jest w stanie zadbać o edukację dzieci, to jest matką świadomą.

W Kaliszu dużą część mieszkańców stanowili wówczas Żydzi. Były dwa sklepy bławatne, z materiałami. Maria ciągnie matkę do sklepu żydowskiego handlarza. Ten daje dziewczynce w prezencie komplet haftowanych chusteczek do nosa. Sawicka zachowa je jako pamiątkę na całe życie. Kilka do dziś leży gdzieś w jej garderobie.

W 1940 r. hitlerowcy, przy 38-stopniowym mrozie, wysiedlili Sawickich z Kalisza. Lucjan musiał się ukrywać, Kazimiera z trójką dzieci trafiła do Warszawy.

Mieszkali przy Alejach Jerozolimskich, nieopodal dzisiejszego Dworca Centralnego. Maria zaangażowała się w konspirację. W podziemnej prasie była korektorką, czasem sama pisała. Z jednego konspiracyjnego mieszkania do drugiego przenosiła ukrytą pod płaszczem literaturę.

Kiedyś wpadł jej w ręce podręcznik jogi, jedyny egzemplarz w Warszawie. Zaczęła ćwiczyć, przepisała książkę ręcznie, bojąc się, że podczas któregoś spaceru z bibułą mogłaby wpaść. Bała się tortur, a joga pozwala opanować ból. Wierzyła, że jak będzie ćwiczyć jogę, to nie sypnie nikogo podczas przesłuchania.

Po upadku Powstania Warszawskiego (Maria nie bierze w nim udziału), Kazimiera i dzieci pojechali do Podkowy Leśnej. Maria postanowiła zarabiać na robótkach ręcznych: skombinowała druty i włóczkę, skrzyknęła kilka kobiet. Będą robić czapki, szaliki, rękawiczki, rajstopy.

Maria Sawicka: - Nabierałam włóczkę na druty i spod moich palców wychodziły pierwsze oczka i rządki. Potem przekazywałam druty innej dziewczynie. Kiedy dochodziła do pięty, znów wręczała je mnie. Wyprowadzałam robótkę na prostą i oddawałam.

Dziennie powstawało sześć par rajstop w różnych rozmiarach i - w miarę możliwości - kolorach.

Po wojnie Maria z mamą i siostrą dostały się do Krakowa. Tu Maria wyrabiała buty. W Sukiennicach kupuje parę damskich chodaków. Jednego rozbiera na części. W magazynie poniemieckim kupuje fibrę do produkcji walizek. Materiał jest niezwykle twardy, daje mu radę tylko piłka. Wycina z fibry spody, podbija gumą. Z taśmy tapicerskiej, barwionej na różne kolory, robi wierzch buta. Buty Sawickiej dobrze się sprzedają.

Maria Sawicka: - Okupacja i powojenna bieda były najlepszą szkołą życia. Wtedy się przekonałam, że zawsze sobie poradzę. Nawet gdy jest już beznadziejnie.

Komplety kluczy

Czerwcowy poranek. Sawicka jest wysoką, lekko przygarbioną kobietą. Ubrana w sukienkę. Bardzo zadbana. Włosy ma bielusieńkie. Twarz wesołą i ładną. Spuchnięte nogi nie chcą jej nosić, ale wstaje z krzesła i otwiera drzwi, kiedy słyszy dzwonek. Jedna po drugiej przychodzą do mieszkania Sawickiej "córuchny". Niełatwo im o sobie opowiadać. To często historie o nędzy, życiu w domu samotnej matki, myślach samobójczych. Córuchna Ż., dziewczyna o ujmującym uśmiechu, przychodzi rano, robi śniadanie i zakupy. Opowiada o swojej córeczce, o jej osiągnięciach. Czasem jej się wyrwie do mecenas Sawickiej młodzieżowa gadka.

- Ale ty bredzisz - stwierdza córuchna Ż.

- Jakie piękne salonowe powiedzonko! A gdzie się to tak panienka nauczyła? - odpowiada Sawicka i razem się śmieją.

Sawicka: - Ja też jestem strasznym cholerykiem. Oczywiście, że klnę pod nosem, może nie jakoś bardzo wulgarnie, ale zdarza mi się, kiedy jestem wpieklona na polską biurokrację i władzę.

Dorobiła kilka kompletów kluczy i rozdała córuchnom. Kilka razy dziennie przychodzi sąsiadka wyprowadzić na spacer psa Psikusa.

Sawicka: - Psikusowi zmarła pani. Wzięłam go do siebie. Wtedy nazywał się Pikuś, ale pomyślałam: co to za imię dla faceta. Będzie się czuł niedowartościowany.

Gdzie ty Kajus, tam ja Kaja

Jedno, czego Marii brakuje, to zdrowie. W dzieciństwie przeszła gruźlicę kręgosłupa. Zaczęła ciężko chorować na serce. Marzyła o studiowaniu medycyny, starsza siostra i młodszy brat zostali lekarzami. Andrzej dostał zawału podczas długiej i wyczerpującej reanimacji pacjenta.

Ale zaraz po wojnie Maria nie miała szans pójść na upragnione studia. Musiała pracować, a na medycynie dużo czasu trzeba poświęcać praktykom w szpitalach i przychodniach. Zdecydowała się zdawać na prawo, wybierając powstający właśnie w Łodzi uniwersytet.

Sawicka: - Trafiłam na cudownego człowieka, profesora pochodzącego z uniwersytetu im. Stefana Batorego w Wilnie. Profesor pełnił funkcję dziekana prawa w Łodzi, wiedział, że jesteśmy pokoleniem, któremu wojna odebrała część młodości. Pozwolił nam kończyć studia szybciej. Zaliczałam dwie sesje podczas jednej. W trzy lata stałam się absolwentką prawa.

Ze względu na niewłaściwe pochodzenie, nie mogła podjąć aplikacji adwokackiej. Ojcu udało się po wojnie odbudować fabrykę haftów i koronek, ale córka przemysłowca była niemile widziana w zawodzie. Nie pomógł nawet tytuł honorowego obywatela Kalisza przyznany Lucjanowi Sawickiemu przez komunistyczną władzę.

Rok w rok Maria otwierała kopertę z zawiadomieniem: "Maria Sawicka nie daje rękojmi wykonywania zawodu adwokata zgodnie z zasadami adwokata w Polsce Ludowej".

Sawicka: - Kiedyś przechadzałam się ulicą i nagle podbiegł do mnie kolega prawnik. Pyta, czy jestem już przygotowana do egzaminu na aplikację.

Kolega przysięgał, że Maria jest na liście dopuszczonych do egzaminu pisemnego i ustnego. Założyli się o kawę i powędrowali na plac Dąbrowskiego, do sądu, sprawdzić.

Była na liście.

Egzamin miał się odbyć czwartego grudnia. Zawiadomienie przyszło do domu drugiego. Liczyli, że Maria, mając tak mało czasu, nie zdecyduje się przystąpić. Było 57 kandydatów. Marię odpytywała bardzo już znużona komisja.

- A jakie są pani zainteresowania? - padło pytanie.

"Widocznie zestaw pytań prawniczych już się wyczerpał" - pomyślała Sawicka. Była ostatnia w grupie.

- Muszę szanowną komisję zaskoczyć, ale nie jest to prawo, lecz muzyka i medycyna - powiedziała Sawicka.

Wtedy profesorzy zaczęli dopytywać się o najnowsze osiągnięcia w medycynie. Sawicka wyliczała, jak się sprawy mają w psychiatrii, jak w chirurgii i kardiologii. Zaskoczona komisja przeszła do zagadnień z prawa rzymskiego.

- Co oznacza formuła "ubi tu Caius, ibi ego Caia" (gdzie ty Kajus, tam ja Kaja)? - padło pytanie.

Maria Sawicka: - I wtedy się roześmiałam. Trudno o lepsze pytanie dla starej panny.

Została przyjęta na aplikację adwokacką.

Pracowała jako adwokat w Zgierzu, niedaleko Łodzi. W latach 60. starała się o pozwolenie (w Radzie Adwokackiej) na świadczenie usług prawniczych nieodpłatnie. Dostała zgodę, jako jedyna w Polsce. W ciągu miesiąca na około dziesięciu rozprawach wystąpiła za darmo. Działała w Komitecie do Zwalczania Alkoholizmu.

W 1976 r. Sawicka czuła się coraz gorzej. Nie mogła pracować. Przyznali jej pierwszą grupę inwalidzką. Po dwóch latach nie mogła już się ruszać, musiała leżeć na twardym łóżku. Nie miała takiego, więc kładła się bezpośrednio na desce. Noce bezsenne, ból nie pozwalał zmrużyć oka.

Sawicka: - Zwróciłam się do poradni psychologicznej. Chciałam, aby mieli mój telefon i kierowali do mnie ludzi potrzebujących pomocy prawnej. Chciałam dyżurować przy telefonie za darmo. Nie zgodzili się. Pomyśleli, że jak adwokat chce pracować charytatywnie, to musi być z UB.

Postanowiła założyć własny telefon zaufania, w prywatnym mieszkaniu. Schorowana, często potrzebowała lekarza. Nie mogli jej odmówić prawa do posiadania telefonu.

Cztery zasady

Jest 25 listopada 1981 r. Za niecałe trzy tygodnie w Polsce zostanie wprowadzony stan wojenny. Mecenas Maria Sawicka rozpoczyna dyżur przy telefonie zaufania w swoim mieszkaniu. Dyżuruje całą dobę. Leży i podnosi słuchawkę. Dzwoni zmartwiona dziewczyna w czwartym miesiącu ciąży. Rodzice wyrzucili ją z domu, ojciec dziecka nie chce jej widzieć. Sawicka wysłuchuje przyszłej mamy i wie, że musi się z tego łóżka ruszyć. Pomóc w załatwieniu mieszkania, napisaniu pozwu nie da się przez telefon, trzeba mieć wgląd w akta. Przypomina sobie o ćwiczeniach jogi z młodości.

Operacja kręgosłupa nie wchodzi w grę przez bardzo słabe serce i ciężką osteoporozę. Maria ćwiczy i łyka środki przeciwbólowe, ale za kilka lat zupełnie je odrzuci. Sawicka długo chodzi o dwóch kulach. Dziś porusza się już o jednej. Rano potrzebuje dłuższego czasu na pozbieranie się z łóżka i rozruszanie.

Z czasem Maria odbiera nawet 50 telefonów dziennie. Niekiedy rozmawia ponad godzinę. Szloch, zwierzenia pełne rozpaczy.

Sawicka układa zasady swojego telefonu zaufania. Pierwsza: pierwsza rozmowa nie może być ostatnią. Druga: nigdy nie pytam nikogo, czy zasługuje na pomoc, interesuje mnie tylko, jakiej pomocy potrzebuje. Trzecia: wszelką pomoc świadczę bezpłatnie, nikt nie jest zobowiązany do żadnej formy wdzięczności. Czwarta: od każdego, kto uważa, że mu pomogłam, wymagam stanowczo, by rozejrzał się wokół. Czy nie otaczają go ludzie w potrzebie. Jeśli tak, niech im udzieli wsparcia, albo przyprowadzi do mnie.

Strach przed zemstą

Kiedy pojawiały się ofiary gwałtu, mówiła, że rozumie, ale że dziecko nie jest winne, nie zasługuje na śmierć. Kara powinna dosięgnąć tylko sprawcę przemocy. Niech dziecko przyjdzie na świat, a ona znajdzie mu rodziców adopcyjnych.

Kojarzyła bezdzietne małżeństwa starające się o adopcję i młode matki, chcące oddać niemowlę. Do sądu błyskawicznie trafiały niezbędne dokumenty. Przez cztery lata znalazła nowe rodziny dla 52 dzieci.

Sawicka: - Dziewczyny wyjeżdżały z domów, trafiały do Łodzi i miały nadzieję, że ich ciąża nigdy się nie wyda. Bały się gniewu rodziców. Zgwałcone i poniżone, obawiały się zemsty przestępcy. Miały nadzieję, że dokumenty ze szpitala nie dotrą do rodziców. Choć w adopcjach, które pomagałam przeprowadzić, wszystko było absolutnie legalne, zatwierdzone przez sąd, to przyczepili się do mnie urzędnicy. Musiałam porzucić to zajęcie.

Szczególnie poprawiają Sawickiej humor odwiedziny kobiet, które wyszły na prostą. Jak Jola. Sawicka poznała ją sześć lat temu: pomagała pisać pozew rozwodowy, przeprowadzić sprawę dotyczącą pozbawienia praw rodzicielskich ojca. Dziś Jola wychowuje dzieci i żyje spokojniej. Martwi się o zdrowie cioci, a ta na pytania o samopoczucie zawsze odpowiada tak samo:

- Jak ja się mogę czuć? Hę? Wspaniale. Będziesz w moim wieku, zobaczysz, jak to jest.

Odwiedzinami córuchny Mirki ciocia się przejmuje. Kobieta ma czwórkę dzieci, wychowuje je sama. Mieszkają w zagrzybionym domu. Ona czeka na operację płuc. Dzieci też chorują. Mimo to Mirka łapie każdą dorywczą pracę, choćby mycie okien. Musi zarobić na dom. Ciocia stara się o jak najwcześniejszy termin operacji i nowe lokum.

Mirka, bardzo szczupła kobieta, o zmęczonej twarzy i oczach, które dużo płaczą: - Ciotunia najpierw patrzy, czego potrzebują ludzie wokół niej, potem dopiero myśli o sobie. Ona nigdy w niczym nie odmówi. Kiedy tylko zjawiłam się u niej, wykonała kilka telefonów, do odpowiednich urzędników, też wspaniałych ludzi, i natychmiast zaczęło się zainteresowanie moją sprawą. A miałam już bardzo ciężkie myśli.

***

Kiedy tylko sprawa z podatkiem wyszła na jaw, rozpoczął się szum w mediach.

- Nikt nie zrobił mi tyle reklamy, co ten urząd. Dzięki niemu jeszcze więcej ludzi wie, do kogo może się zwracać o pomoc - mówi Sawicka. - Jestem po rozprawie w wojewódzkim sądzie administracyjnym. Uchylił decyzję dyrektora Izby Skarbowej i zasądził zwrot kosztów procesowych na moją rzecz.

Listy z wyrazami solidarności i deklaracje pomocy przychodziły z całego świata: Londynu, Wiednia, Berlina, Brazylii.

Jerzy Kropiwnicki, prezydent Łodzi: - Maria Sawicka jest jedną z tych osób, dzięki którym ziemia kręci się we właściwym kierunku. Niech Bóg da jej jak najdłuższe życie.

Podopiecznych pani Marii Sawickiej można wesprzeć poprzez wpłaty na konto fundacji "Opoka", z dopiskiem "Maria Sawicka".

Fundacja Pomocy Rodzinie "Opoka"

Plac Barlickiego 11, Łódź 90-615

Nr konta: bank PKO BP S.A. 36 1020 3408 0000 4402 0112 7356

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, reporterka, ekspertka w tematyce wschodniej, zastępczyni redaktora naczelnego „Nowej Europy Wschodniej”. Przez wiele lat korespondentka „Tygodnika Powszechnego”, dla którego relacjonowała m.in. Pomarańczową Rewolucję na Ukrainie, za co otrzymała… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2007