Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Bardzo lubię czytać o wynikach badań, które potwierdzają to, co mniej więcej wie się o życiu na podstawie obserwacji. Co jakiś czas ktoś wpada na pomysł, by sprawdzić, czy przypadkiem nie ulegamy złudzeniu, uważając za oczywisty (racjonalnie uzasadniony) ten czy inny element naszego poglądu na świat, a w szczególności na człowieka. Czy nie przeceniamy roli rodziny, wspólnego stołu, obecności obojga rodziców? Czy człowiek rzeczywiście jest tak skonstruowany, że gdy zabraknie mu czułości i uwagi ze strony innych, natychmiast odbija się to na jego rozwoju? Czy rany psychiki goją się długo? Czy goją się łatwiej tam, gdzie człowiek natrafi na warunki, jakich w przeszłości mu nie zapewniono: gdzie czuje się bezpiecznie, jest szanowany, darzony zaufaniem? Na wszystkie z powyższych pytań - i wiele podobnych - badania naukowe odpowiadają twierdząco: żeby żyć i normalnie się rozwijać, człowiek potrzebuje tego, co nazywamy przyjaznym środowiskiem, palącym się w domu ogniem, przy którym mogą ogrzać się jego mieszkańcy.
Ta tęsknota za ciepłem, czułością, bliskością dochodzi do głosu nawet w rozmaitych tyradach antyświątecznych. Nie lubią świąt ci, którzy zamiast prawdziwych uczuć dostali (lub dostają) namiastkę, których przeraża nieautentyczność rytuałów, wymuszonej życzliwości, chwilowego zawieszenia broni udającego prawdziwy pokój. Owszem, także ci, którym święta kojarzą się ze stratą, bólem odejścia, raną, która w takich chwilach się odsklepia. Niewątpliwie w wielu tego typu głosach - o ile one same nie są rytualne - słychać wołanie o autentyczność: autentyczne pojednanie, autentyczne zainteresowanie, bliskość, która nie będzie pozorowaniem bliskości. Zapamiętałem takie słowa (nie wiem, przez kogo i kiedy wypowiedziane): "Siadamy do stołu, żeby zrobić wszystko, na co nas stać". O to chyba w świętowaniu chodzi przede wszystkim: o takie otwarcie, na jakie nas w danej chwili stać, na jakie tu i teraz możemy się zdobyć. Reszta jest - by posłużyć się językiem religii - sprawą łaski.
Wśród wielu oczywistości - czytam w styczniowych "Charakterach" - badania naukowe potwierdzają także to, że człowiek do życia potrzebuje dotyku innych. Dotyk rozwija się jako pierwszy ze zmysłów, ciało, którego nikt z czułością nie dotyka, cierpi. Żyjemy w czasach, w których wiele mówi się o "złym dotyku" i rozmaitych niebezpieczeństwach, jakie niesie ze sobą kontakt cielesny. Psychologowie od lat obserwują, że z tych i innych powodów relacje między ludźmi coraz bardziej się ochładzają. Niektórzy mówią wręcz o charakterystycznym dla naszej cywilizacji "głodzie skóry". Głód ten można oszukiwać kompulsywnym objadaniem się ("gdy brakuje kogoś do przytulania naszej zewnętrznej powłoki, sami zaczynamy się otulać - od wewnątrz"), seksem, próbami wtopienia się w jakąś grupę i "ogrzania się" wewnątrz niej, ale zaspokoić go może tylko dotyk bliskiej, darzonej zaufaniem osoby.
Nasz świat, nasze społeczeństwa, my wszyscy potrzebujemy wielkiego przytulenia.