Ciemny rewers polskiego kina

Kameralne filmy Grzegorzka czy Sali dotykające ciemnych stron ludzkiej natury to propozycje dla widzów, którzy mają nadzieję, że polskie kino wyrośnie z wieku błogiej niewinności, podobania się za wszelką cenę.

14.09.2010

Czyta się kilka minut

Marcin (Filip Garbacz) i Artur (Mateusz Kościukiewicz), „Matka Teresa od kotów” / Materiały dystrybutora /
Marcin (Filip Garbacz) i Artur (Mateusz Kościukiewicz), „Matka Teresa od kotów” / Materiały dystrybutora /

W tym samym dniu wchodzą do polskich kin dwa rodzime tytuły, które przeczą potocznym wyobrażeniom o naszej kinematografii jako zdziecinniałej, fałszywie poczciwej, na siłę ugrzecznionej. Okoliczności, w których możemy je zobaczyć na dużym ekranie, wydają się znamienne. Mariusz Grzegorzek, nie mogąc znaleźć dystrybutora, sam zdecydował się sprzedawać swój film do kin, równo rok po jego premierze na festiwalu w Gdyni. Zignorowana przez gdyńskie jury "Matka Teresa od kotów" pewnie nie miałaby lżej bez udziału filmu w prestiżowym konkursie w Karlowych Warach, gdzie nagrodzono odtwórców głównych ról. Oba tytuły docierają więc do nas drogą niejako okrężną, z etykietką polskiego salonu odrzuconych. Czy po brutalnych filmach Szumowskiej, Grzegorzka, Sali możemy już mówić o rodzimym "kinie transgresji"? Czy tego właśnie oczekujemy, rytualnie narzekając na ciągłe upupianie polskiego widza?

Kryminalista u dentystki

"Ona jest niestabilna" - słyszymy o jednej z bohaterek "Jestem twój" Grzegorzka. Chroniczna niestabilność jest cechą wszystkich postaci tego filmu, a także diagnozą całego świata przedstawionego, który wymyka się psychologicznej przewidywalności i nie daje się socjologicznie uogólnić. Młoda, dobrze sytuowana dentystka podczas przelotnego seksu zachodzi w ciążę z byłym kryminalistą. Wszystko odbywa się na podłodze laboratoryjnie urządzonego mieszkania pani doktor, która pomimo życia w świecie idealnie aseptycznym, "ma czarne w sobie", tłumione i wypierane. Dziecko staje się twardym faktem, z którym Marta mierzy się, dywagując pomiędzy aborcją a adopcją. Niespodziewanie jednak powraca dziki kochanek i wspierany przez swą nadopiekuńczą matkę, kwestionuje decyzje Marty: niechciane dziecko należy się jemu. Do akcji wkracza również Ala, infantylna i programowo puszczalska siostra bohaterki, która mimowolnie staje się jej sumieniem - jak się potem okaże, wielce przekupnym.

Tymczasem w dyrektorskim gabinecie męża Marty pod powierzchnią ścianki działowej ekipa dezynsekcyjna natrafia na rój pszczół, które niczym obsesyjny refren podsycają histeryczne emocje. Dzwonią nerwowo nieodbierane telefony i dzwonki do drzwi, drażni uszy rozdzierający płacz dziecka, bolą słowa balansujące na ostrzu noża, niosące w sobie sprzeczne komunikaty o miłości-nienawiści. Kolejne "rozdziały" filmu otwierają się tandetnym symbolem metalowego serduszka z niemieckim napisem "jestem twój" - znakiem uczuć skłamanych i nieczystych. Nie przypadkiem też filmową adaptację sztuki Judith Thompson reklamuje niby-bollywoodzki plakat. W filmie Grzegorzka rządzi historia iście brukowa, unikająca jednak trywialnych uproszczeń. Podział na grzeszne i niewinne, czyste i brudne, wyrachowane i bezinteresowne szybko okazuje się złudny. Kto kogo wykorzystał? Kto tak naprawdę jest ofiarą? O co toczy się gra? - za sprawą ciekawie skonstruowanych i mistrzowsko zagranych postaci próżno oczekiwać wyraźnego rozdania kart.

Matkobójstwo

Bo życie przecież nie jest grą. Marta, która rozpaczliwie chciałaby unieważnić chwilę intymności z plebejskim Arturem i na powrót wejść w dawną rolę, nie będzie już tym, kim była. Artur, wielbiciel gier komputerowych, nie zagra wymarzonej roli rycerza ratującego od oziębłości znudzoną mężatkę. Ten rozdźwięk pomiędzy życiem naprawdę a życiem na niby przynosi także "Matka Teresa od kotów" - kolejne studium niestabilności, tej psychologicznej, jak i narracyjnej. Dwóch chłopców morduje matkę - niczym w transie albo grze "w zabijanki", gdzie żyć można po kilka razy.

Obowiązująca w filmie odwrócona sekwencja zdarzeń: od momentu aresztowania chłopców do czasów sprzed 13 miesięcy, kiedy nic nie zwiastowało jeszcze tragicznego finału, skazuje nas na podwójny fatalizm. Wiemy, co się wydarzyło potem, ale mamy nadzieję, że to odwrócenie zegara rzuci nieco światła na ponure zdarzenia. Że pozwoli je choć trochę zrozumieć. Tymczasem akcja zamiast rozwijać się (w tył czy w głąb), coraz bardziej się zwija. Rekonstrukcję zastępuje dekonstrukcja. Nie rozstrzygniemy, czy za brutalnym matkobójstwem stał psychopatyczny urok starszego brata czy okoliczności zewnętrzne: zabiegana matka, która swoje serce oddała miauczącym futrzakom, nieobecny ojciec - zdruzgotany psychicznie weteran dalekiej wojny, osamotnienie chłopców w świecie wypranych z treści rytuałów, niezrozumiałych, nieczystych reguł, pociągających wirtualnych protez... Każdy z przytoczonych argumentów mocniej pociągnięty chwieje się jak spróchniały ząb. Cyniczne "Bóg o nas zapomniał, mamusiu", podobnie jak chropawy śpiew szamana czy kwitująca opowieść lamentacja w wykonaniu wiejskich kobiet, pozostawiają nas z poczuciem bezradności w próbach zgłębienia tajemnicy.

Przed ryzykiem zbytniego zaciemnienia ogólnego obrazu ratują film przede wszystkim aktorzy, a w szczególności znany z "Wszystko, co kocham" Mateusz Kościukiewicz, który wypełnia ekran swoją niespokojną energią. "Matka Teresa..." nie jest bowiem filmem o matkobójstwie jako złamanym tabu. Jest próbą pochwycenia pewnej aury wypełniającej wiele spośród naszych domów, wyrażającej się z jednej strony w gorączkowym krzątaniu, a z drugiej w całkowitej ślepocie na tych, którzy mają być rzekomymi beneficjentami tej krzątaniny. Snujące się bezczelnie przed kamerą różnej maści kocury, niesympatyczne, odarte z kociego powabu, przypominają o głęboko skrywanej chorobie gnieżdżącej się w domu Teresy i jej dzieci.

Dom polski jako "dom zły" - ta figura przewija się w wielu naszych filmach ostatnich lat. U Pawła Sali jest to lokum jak najbardziej przeciętne, na miarę polskich możliwości, nieomal do bólu swojskie. U Grzegorzka w filmie "Jestem twój" jesteśmy w domu, do którego wielu z nas aspiruje: strzeżone osiedle, basen, nafaszerowany elektroniką dizajnerski klocek... U "matki Teresy" już dawno zamieszkał diabeł, którego przez lata nikt nie dostrzegał. Do domu Marty z filmu Grzegorzka wytatuowany, ulizany żelem "czarny" przychodzi z zewnątrz, ze świata społecznie nieuprzywilejowanych. Wpuszczając na salony nagą fizjologię (seks, poród), otwierając przysłowiową szafę, bierze odwet za odziedziczone po matce upokorzenia. Walczy z Martą nie o dziecko, nie o ideę prokreacji, ale o swoją krew, o swoje geny - bo tylko tyle posiada. Można bowiem czytać film Grzegorzka również jako zderzenie biologicznej siły zdesperowanego pariasa z chłodną kalkulacją dzisiejszej trzydziestolatki z dobrze sytuowanej klasy średniej. W świetle prawa racja jest po jej stronie, bo zeznanie lekarki waży więcej niż byłego więźnia. W świetle moralnego osądu szala przechyla się jednak na jego stronę - wszak to on miał przez całe życie pod górkę do szkoły. Widzowi niełatwo będzie ten dylemat rozstrzygnąć. Pomiędzy Martą a Arturem i jego matką toczy się bowiem mała, prywatna "walka klas". Seksualne zbliżenie, które miało być pozbawionym konsekwencji krótkotrwałym spazmem, obudziło demony po obu stronach płotu szczelnie okalającego dom lekarki.

Kino dla dorosłych

Kameralne, niskobudżetowe filmy Grzegorzka czy Sali, dotykające ciemnych stron ludzkiej natury i zakłóceń w uświęconym społecznym porządku, to propozycje dla widzów, którzy mają nadzieję, że polskie kino wyrośnie wreszcie z krótkich majtasów, z wieku błogiej niewinności, nieświadomości, podobania się za wszelką cenę. Ciekawe, że takich prób podjęli się w tym przypadku twórcy już nie najmłodsi, bo około pięćdziesięcioletni - tworzący kino wyraźnie "dla dorosłych", a zarazem wnoszące pewną świeżość spojrzenia. Sala jest na gruncie kina fabularnego debiutantem, podczas gdy Grzegorzek, jedno z najbardziej obiecujących nazwisk lat 90., dopiero dziesięć lat po ostatnim swoim filmie ponownie stanął za kamerą.

Po raz kolejny sprawdza się też przekonanie o życiodajnej dla polskiego kina sile drzemiącej we współczesnym teatrze. Stamtąd, jako uznany dramatopisarz, przyszedł twórca "Matki Teresy od kotów", tam również pracuje od lat Grzegorzek, posiłkujący się przy pisaniu scenariusza do "Jestem twój" dramatem kanadyjskiej pisarki, wcześniej wystawianej przez siebie na scenie. Zważywszy, że wielu polskich filmowców zarabia na chleb, pracując latami przy telenowelach i serialach, nieświadomie przenosząc potem ich wzorce na duży ekran, taka alternatywa ożywienia kina polskiego wydaje się naprawdę obiecująca.

"JESTEM TWÓJ" - reż. Mariusz Grzegorzek. Prod. Polska 2009. Dystryb. Krakatau.

"MATKA TERESA OD KOTÓW" - reż. Paweł Sala. Prod. Polska 2010. Dystryb. Syrena Films. Oba filmy w kinach od 17 września 2010 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2010