Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
„Prosty był początek waszej misji” – pisał w listopadzie 2018 r. papież Franciszek do brata Enza Bianchiego z okazji 50 lat „żyznej obecności w Kościele i społeczeństwie”. Dwa lata później zakazał mu dalszego pobytu w klasztorze i posługiwania się nazwą wspólnoty, którą założył. Koniec też miał być prosty, ale się skomplikował.
Eksperymentalne łączenie
8 grudnia 1965 r., w dniu zakończenia Soboru Watykańskiego II, 25-letni Bianchi, student ekonomii na uniwersytecie w Turynie, rzucił wszystko i wyjechał w Alpy. Zamieszkał sam w opuszczonym i oddalonym od ludzi domku w Bose, gdzie oddawał się studiowaniu Pisma Świętego. Trzy lata później dołączyli do niego pierwsi naśladowcy – jedna kobieta i dwóch mężczyzn, w tym protestancki pastor. Tak zrodziła się dziwna, damsko-męska, ekumeniczna, ale katolicka wspólnota. W gorącej posoborowej atmosferze takie eksperymenty były możliwe: w samych Włoszech powstało kilka podobnych wspólnot. Żadna jednak, poza Bose, nie przetrwała. I żadna nie odcisnęła takiego śladu na współczesnym włoskim katolicyzmie.
– To była nie tylko próba odnowy życia monastycznego w zachodnim chrześcijaństwie – mówi „Tygodnikowi” prof. Massimo Faggioli, historyk Kościoła, który sam 20 lat temu nosił się z zamiarem wstąpienia do wspólnoty i do dziś pozostaje z nią w dobrych relacjach. – Bose łączyło doświadczenie wszystkich ruchów posoborowej odnowy: ekumenicznych, biblijnych, liturgicznych, patrystycznych. Było miejscem, gdzie kultura chrześcijańska spotyka kulturę współczesną – filozofię i sztukę. Było jak haust świeżego powietrza w rozczarowującym Kościele parafii, biskupów i watykańskiej kurii.
Mnisi z Bose przełamali istniejące od wieków tabu: pokazali, że możliwa jest zakonna wspólnota kobiet i mężczyzn, katolików i niekatolików. Przez 50 lat istnienia wspólnoty wychowali dwa pokolenia otwartych katolików. Na organizowane przez nich rekolekcje, ekumeniczne spotkania modlitewne, konferencje i panele przyjeżdżali intelektualiści, artyści, biskupi, kardynałowie, patriarchowie i politycy. Ale też zwykli ludzie, szukający ciszy i pięknej liturgii, nawiązującej do nabożeństw prawosławnych. Dziś wspólnota, złożona z blisko 80 sióstr i braci, różnych wyznań i narodowości, ma sympatyków również we Francji, Niemczech, Wielkiej Brytanii.
– Jedynie Amerykanom trudno wytłumaczyć to zjawisko – mówi prof. Faggioli, na co dzień wykładowca uniwersytetu w Filadelfii. – Bose to katolicyzm bardzo europejski, międzynarodowy, wielojęzyczny, zafascynowany chrześcijaństwem wschodnim. Do tego wyrafinowany estetycznie i intelektualnie.
Szczególny autor
Fenomen Bose to bez wątpienia zasługa charyzmatycznego założyciela. Enzo Bianchi okazał się nie tylko duchowym przywódcą, ale też przenikliwym myślicielem i genialnym organizatorem – znalazł w XX-wiecznym katolicyzmie niszę, którą skutecznie zagospodarował. Wspólnota zdobywała uznanie i pozyskiwała fundusze na szeroko prowadzoną działalność. Bianchiego cenili duchowni wszystkich wyznań i politycy od centrum po lewą stronę. Był wyróżniany przez papieży: w 2004 r. Jan Paweł II wybrał go do watykańskiej delegacji, która zwróciła patriarchatowi moskiewskiemu ikonę Matki Bożej Kazańskiej; Benedykt XVI dwukrotnie (w 2008 i 2012 r.) powoływał na eksperta synodów biskupich; Franciszek mianował konsultorem Papieskiej Rady ds. Wspierania Jedności Chrześcijan (2014) i audytorem synodu o młodzieży (2018).
Jego książki sprzedają się w milionowych nakładach, wydawane są w najlepszych, nie tylko katolickich, wydawnictwach. Jest częstym gościem w telewizji i radiu, pisze do najważniejszych włoskich gazet, a biskupi proszą go – nawet teraz, mimo nałożonych kar – o wygłoszenie rekolekcji czy wykładów. Ta popularność okazała się szczególnie przydatna w ostatnich dwóch latach – sympatycy Bianchiego zażarcie bronią go dziś przed wszelkimi oskarżeniami.
W grudniu 2019 r. Watykan przeprowadził w Bose wizytację, a pół roku później „dekretem szczególnym” usunął Bianchiego ze wspólnoty. Powodem miało być „nieefektywne przekazanie urzędu”: w 2016 r. brat Enzo zrezygnował z przełożeństwa, wybierając dla siebie tytuł „przeora emeryta”, a jego następca, Luciano Manicardi, skarżył się na trudności, jakie w skutecznym sprawowaniu władzy stwarzała obecność i charakter byłego przełożonego. Można rzec – typowe problemy, spotykane często w kościelnych i zakonnych wspólnotach, niewymagające zwykle tak drastycznych sankcji. Tymczasem, zgodnie z dekretem Sekretariatu Stanu, potwierdzonym osobiście przez papieża, Bianchiemu nie tylko nakazano wyprowadzkę z Bose (miał na to 10 dni), ale zakazano zakładania w przyszłości jakiejkolwiek wspólnoty, stowarzyszenia czy organizacji kościelnej. Podobne kary – tyle że na określony czas – otrzymali jego najbliżsi współpracownicy: s. Antonella Casiraghi, przełożona mniszek, br. Lino Breda, sekretarz wspólnoty, i br. Goffredo Boselli, odpowiedzialny za liturgię. Ten ostatni dostał dodatkowo zakaz utrzymywania jakichkolwiek kontaktów z byłym przeorem.
Trudno się dziwić karuzeli podejrzeń, jaką rozkręciły media, by dociec „prawdziwej” przyczyny kar. Zauważono, że wśród watykańskich wizytatorów był o. Amedeo Cencini, ekspert w sprawach nadużyć, również seksualnych. Z kolei obrońcy Bianchiego powtarzali, że wyroki pozbawiające wolności osobistej wydał „sąd kapturowy” – oskarżeni nie mieli żadnego procesu ani możliwości obrony. Chyba nikt nie wierzył, że powodem kar był konflikt personalny między starym a nowym przeorem. Sam dekret sugerował zresztą, że problem był bardziej złożony: w uzasadnieniu czytamy, że Bianchi „w niewłaściwy sposób wykorzystywał swój moralny autorytet”, a jego zachowanie było „niestosowne i pozbawione szacunku”, czym doprowadził „do zgorszenia i cierpienia licznych członków wspólnoty”.
I nagle coraz więcej osób zaczęło mówić o autorytarnych cechach i dyktatorskich zapędach założyciela Bose. Osoby, które spędziły tam jakiś czas, opowiadały o przypadkach lekceważenia podwładnych i ich problemów, także zdrowotnych. Bianchi miał traktować wspólnotę jak swoją własność i zaplecze dla realizowania prywatnych ambicji. Zamknięta społeczność, silny, charyzmatyczny, uwielbiany przez tłum przywódca, przekonany o swej wyjątkowej misji i pozostający poza jakąkolwiek kontrolą – to wręcz podręcznikowy przykład sytuacji sprzyjającej nadużyciom, spotykanej zwłaszcza w kościelnych wspólnotach, którymi przez lata, a często dożywotnio, kierują ich założyciele.
Mało kto miał dotąd odwagę zająć się tym problemem – poprzedni papieże zdawali się go nie dostrzegać. Franciszek postanowił rozwiązać go niemal systemowo: od kilku lat zarządza wizytacje w tego typu wspólnotach, domaga się rewizji ich konstytucji i statutów, wyznacza kadencje sprawowania urzędu przez przełożonych.
To jeszcze nie koniec
Z czwórki ukaranych zakonników dwoje – s. Antonella i br. Lino – zastosowało się do papieskiego rozporządzenia. Bianchi zwlekał z wyprowadzką przez wiele miesięcy, tłumacząc się wiekiem (ma 79 lat) i trudnościami technicznymi. Odrzucił propozycję, by przenieść się wraz z kilkoma swoimi zwolennikami do klasztoru w Cellole, który wspólnota gotowa była mu „wynająć” pod warunkiem, że nie będzie używać jej nazwy ani nie stworzy żadnej nowej społeczności zakonnej.
W lutym 2021 r. wyjechał – wraz z br. Goffredem – do rodzinnego Turynu. W styczniu tego roku media odkryły, że kupił dom z 18-hektarową działką, niedaleko Bose. Nie umknęło ich uwadze (pomogły w tym też przecieki ze wspólnoty), że inwestycja wymagała niemałych nakładów finansowych, a zgodnie z regułą i składanymi ślubami wszystkie dochody zakonników, także te ze sprzedanych książek i praw autorskich, powinny były trafić do klasztornej kasy.
– Nie sądzę, by Enzo Bianchi zorganizował w tej posiadłości nową wspólnotę – mówi Massimo Faggioli. – Byłoby to jawne złamanie papieskiego zakazu, więc oficjalnie tego nie zrobi. Ale być może zgromadzi wokół siebie jakąś nieformalną grupę sympatyków. On nie potrafi już żyć samotnie i w ukryciu. Jest jak średniowieczny opat, który potrzebuje dworu i audytorium.
A wspólnota w Bose? Prof. Faggioli nie ma wątpliwości, że przetrwa trudny czas, choć pewnie straci na znaczeniu i liczebności. Przestanie też być „przedsiębiorstwem”, jak za Bianchiego, pozyskującym fundusze na organizację wielkich konwencji z setkami zapraszanych gości. Powróci do życia zakonnego i ekumenicznego, do czytania Pisma Świętego i Ojców Kościoła. Pozbywając się założyciela, wróci do swoich korzeni i charyzmatu. ©℗
AKTUALIZACJA
30 stycznia (dwa dni po oddaniu tego tekstu do publikacji) w Bose doszło do kolejnej zmiany przełożonego. Decyzją kapituły sióstr i braci został nim Sabino Chialà, 54-letni teolog, patrolog, specjalista od apokryfów i pism wczesnochrześcijańskich. Jego zadaniem będzie przywrócenie jedności w podzielonej od kilku lat wspólnocie.