Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Śledztwo wszczęto w sprawie „czynu niedopuszczalnego”, a nie przeciw komukolwiek – to wstępny etap, na którym śledczy muszą ustalić wszystkie okoliczności. A więc nie tylko to, kto opublikował wrażliwe informacje na temat stanu zdrowia pacjenta (będącego jednocześnie lekarzem), ale też – jak wszedł w ich posiadanie, czy ktoś jeszcze był w to zaangażowany (i oczywiście kto). Lista pytań jest długa, dopiero po skompletowaniu odpowiedzi stanie się jasne, czy i kto w tej sprawie usłyszy zarzuty – i jakie.
Takie dane są „święte”
Sprawa jest bardzo poważna. Dane dotyczące stanu zdrowia mają (a w każdym razie muszą mieć) najwyższy priorytet poufności. Są „święte”, a osoby inne niż pacjent i lekarz, z którego pomocy pacjent korzysta, mogą mieć do nich dostęp tylko wtedy, gdy są zanonimizowane i nie dają się powiązać w żaden sposób z konkretną osobą. Upraszczając problem – urzędnicy mogą wiedzieć np., ile opakowań konkretnego leku w danym dniu przepisano, mogą poznać nawet różnice w liczbie wystawionych recept pomiędzy poszczególnymi województwami czy powiatami, ale absolutnie nie mogą poznać nazwisk (albo numerów PESEL) pacjentów, którym leki wystawiono. I nawet jeśli można sobie wyobrazić wyjątki, to tu żadne nadzwyczajne okoliczności nie wystąpiły.
Wpis Niedzielskiego zachwiał zaufaniem do systemu e-zdrowia i cyfryzacji danych, obudził na nowo dyskusję o tajemnicy lekarskiej, czy też raczej – tajemnicy pacjenta, do której mamy prawo.
Kto zapłaci karę
Jednego można być raczej pewnym: śledztwo nie zostanie umorzone z powodu „niskiej szkodliwości czynu”. Wpis Adama Niedzielskiego miał olbrzymie zasięgi: w ciągu trzech dni osiągnął 4 miliony wyświetleń, a sprawa żyła przez wiele tygodni nie tylko w mediach społecznościowych, ale też na portalach i w programach informacyjnych. Ostatecznie Niedzielski zapłacił cenę polityczną – stracił stanowisko ministra zdrowia oraz niemal pewne miejsce na liście wyborczej PiS, zniknął też w zasadzie z przestrzeni publicznej (choć jeszcze na początku września mówiono, że ma szansę wyjechać, jako przedstawiciel rządu, do Ukrainy).
Dymisja Niedzielskiego: choć wydawał się niezatapialny, zatopił się sam
Kropką nad „i” jest decyzja prezesa UODO, który na przełomie roku nie tylko stwierdził „poważne naruszenie” przepisów o ochronie danych osobowych, ale też potwierdził ową powagę naruszenia skalą kary finansowej, nałożonej na ministra zdrowia w maksymalnym (dla podmiotów publicznych) wymiarze 100 tysięcy złotych.
I tu jest pies pogrzebany. Karę ma zapłacić minister zdrowia, nie – Adam Niedzielski. Obecna szefowa resortu zdrowia z tym się nie zgadza. „To człowiek popełnił błąd i człowiek powinien zapłacić” – przekonuje Izabela Leszczyna, która zaangażowała zewnętrzną kancelarię prawną do wniesienia odwołania do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. Ministerstwo Zdrowia wskazuje, że Niedzielski zamieścił wpis na prywatnym koncie, na którym zresztą w kolejnych dniach bronił się zacięcie przed zarzutami o złamanie prawa. Ministra Leszczyna zapowiada, że jeśli WSA nie przychyli się do argumentacji resortu, karę oczywiście zapłaci, ale będzie dochodzić od Niedzielskiego zwrotu środków.
Starcie urzędnika z lekarzem
Kara od UODO i śledztwo prokuratury to nie wszystko. W tej samej sprawie nad Adamem Niedzielskim wisi też widmo pozwu cywilnego, który zapowiedział poszkodowany młody lekarz. Piotr Pisula już wcześniej ścierał się z ministrem Niedzielskim w kwestiach związanych z organizacją systemu ochrony zdrowia. Ich ostatni konflikt zakończył – jak się wydaje ostatecznie – karierę Niedzielskiego, urzędnika od lat związanego z finansami ochrony zdrowia, i rozpoczął pasmo jego poważnych problemów.