Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
We wtorek Mateusz Morawiecki spotkał się w Berlinie z Angelą Merkel. Wedle premiera rozmawiali praktycznie o „wszystkich kluczowych tematach”. Szkopuł w tym, że nie rozmawiali o najważniejszym. O tym, co Merkel ogłosiła jeszcze tego samego dnia po spotkaniu z prezydentem Francji, czyli o planach wspólnego budżetu strefy euro.
To pomysł zwalczany od lat przez wszystkie polskie rządy, bo oznacza podział Unii na dwie prędkości. Polski obóz władzy był zdumiony tą deklaracją. Nie ma się zatem co dziwić, że dwoje wicemarszałków Sejmu z PiS, Beata Mazurek i Ryszard Terlecki – działający od dłuższego czasu w tandemie – wycofało się nagle ze środowego wyjazdu na spotkanie prezydiów Sejmu i Bundestagu. W tej sytuacji pozbawiony partyjnej asysty marszałek Sejmu Marek Kuchciński odwołał parlamentarny szczyt zaledwie kilkanaście godzin przed wyjazdem.
Tandem mętnie tłumaczył, że wyjazd nie jest możliwy ze względu na ważne wydarzenia polityczne. Problem w tym, że tego dnia nie było żadnych ważnych politycznie wydarzeń.
Czy zatem odwołanie szczytu było wolą wracającego ze szpitala prezesa Kaczyńskiego, znanego miłośnika Niemiec? Bardziej prawdopodobne, że Mazurek i Terlecki nie dostali dyrektyw z Nowogrodzkiej, tylko woleli odwołać wyjazd, żeby nie narazić się Kaczyńskiemu. Prezes już raz wściekał się na premier Szydło za to, że w czerwcu 2016 r. zabrała pół rządu na konsultacje z Niemcami. Inna rzecz, że sam niedługo potem w tajemnicy przed nią spotkał się z Angelą Merkel.
W takiej właśnie atmosferze wykuwa się polityka wobec kluczowego sąsiada Polski. ©
Andrzej Stankiewicz jest dziennikarzem Onet.pl, stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.