„Bo jestem rozdwojony"

14.11.2006

Czyta się kilka minut

PATRYCJA BUKALSKA: - Jest Pan autorem scenariuszy do pierwszych i chyba najważniejszych filmów o Powstaniu: "Kanału" i "Godziny W". Czy myśli Pan, że teraz, w roku 2006, patrzymy na Powstanie inaczej?

JERZY STEFAN STAWIŃSKI: - Dziś patrzę inaczej, jestem dużo spokojniejszy. Pierwsze dwa filmy, "Kanał" Wajdy i "Eroica" Munka, były oparte na trzech moich opowiadaniach: "Kanał", "Godzina W" i "Węgrzy". Moje spojrzenie było wtedy ostre. Po okresie stalinizmu, kiedy nie można było w ogóle o tym mówić, napisałem swoją prywatną rozprawę z Powstaniem. Przecież przez całą okupację tworzyłem warunki do Powstania: moim zadaniem było sformowanie kompanii łączności w pułku AK "Baszta", zacząłem od trzech ludzi, a w 1944 r. było nas 120. Uczestniczyłem w tym wszystkim.

Wtedy, w 1944 r., uważaliśmy Powstanie za konieczne, czuliśmy się spadkobiercami romantyzmu polskiego i tradycji powstań narodowych, czym karmiono nas obficie w dwudziestoleciu międzywojennym. Potem, po klęsce, czułem wściekłość. Po tym przebywaniu w kanale przez 16 godzin, co, jak się okazało, było "uwieńczeniem" moich wieloletnich wysiłków w konspiracji i walk powstańczych. Wtedy zmieniłem cały swój stosunek do tego, w czym uczestniczyłem, chciałem jak najbardziej ugodzić we własne wspomnienia.

Kiedy dziś myślę o Powstaniu, jestem bardziej zrównoważony, nie odczuwam wściekłości. Przeszło mi, może z wiekiem. Nie wiem, co mógłbym teraz o nim napisać. Może historię o ludziach, którzy tracą wszystko?

- Dwa lata temu, na 60. rocznicę Powstania, napisał Pan jednak scenariusz filmowy.

- Zamówiła go Telewizja Polska na wniosek Fundacji Filmowej Armii Krajowej. Scenariusz obejmuje kilka miesięcy przed Powstaniem i pokazuje działanie państwa podziemnego, które wtedy, w 1944 r., było doprowadzone do perfekcji. Film miał kończyć się wybuchem Powstania. Postanowiłem nie pisać o strzelaninie. Teraz na wszystkich kanałach telewizyjnych nieustannie ktoś strzela. Bałem się, że wpadnę w banał.

- W Pana scenariuszu nikt nie strzela?

- No, nie! Strzela. To historia dwóch młodych ludzi, z których jeden był w Kedywie AK i wykonywał wyroki sądu podziemnego na folksdojczach i Niemcach. Jest taka scena, gdy w jednej z akcji chroniąc kolegę zostaje ranny, ale ponieważ jest kierowcą samochodu, którym przyjechali, siada za kierownicą. Prowadzi, dojeżdża do miejsca zbiórki i tam umiera.

Tego scenariusza Telewizja Polska nie wykorzystała. Ale na wiosnę mają zacząć się zdjęcia do filmu według innego mojego scenariusza: "Jutro idziemy do kina". To historia trzech młodych ludzi, którzy w 1938 r. zdają maturę, tak jak ja, i dwóch z nich idzie do wojska, a jeden na politechnikę. Film ma pokazywać ich losy, pierwsze miłości i kończyć się wybuchem wojny. Jestem przywiązany do scenariusza, bo to elementy z mojej młodości. Reżyserować będzie Andrzej Barański.

- Mówi Pan, że scenariusz "Jutro idziemy do kina" jest o takich chłopcach jak Pan przed wojną. Widzowie też chcieliby może oglądać filmy, z których bohaterami mogliby się identyfikować. Jak Pana zdaniem trzeba pokazać Powstanie, żeby obecni maturzyści zobaczyli w nim siebie?

- W moim scenariuszu o Powstaniu sporo jest elementów codziennego życia. To pokazanie innej rzeczywistości, podziemnej, ale traktowanej przez bohaterów jako codzienność.

- Obecne pokolenie dwudziestolatków bardzo różni się od Pańskiego pokolenia?

- Naturalnie. Wychowanie mojego pokolenia było zupełnie inne. Byliśmy pierwszym pokoleniem Polski niepodległej, ja z rocznika 1921 r. To był rocznik aktywnie uczestniczący w konspiracji i Powstaniu. W moim gimnazjum Poniatowskiego w auli było wielkie malowidło, przedstawiające anioły z mieczami, i łaciński napis: "Śmierć dla ojczyzny jest słodka i godna nagrody". W tej atmosferze byliśmy wychowani. Nie było ani chwili wahania, czy iść w konspirację.

- My nie jesteśmy tak przywiązani do ojczyzny?

- Teraz są inne warunki, inne ideały.

- Mnie się wydaje, że wcale nie jesteśmy inni. Mówimy innym językiem, ale o tych samych rzeczach i tych samych wartościach.

- Być może to, co myśmy przeżyli, może stanowić jakiś wzorzec ideowy dla części młodzieży. Ale warunki teraz są inne i niewymagające od młodych ludzi poświęceń. Oni żyją w inny sposób. Wyjeżdżają za granicę, szukają lepszego życia. Dla nas to było na drugim planie.

- Bo była wtedy inna sytuacja. Teraz nie trzeba umierać za Polskę.

- A ja poszedłem do wojska w 1938 r., zaraz po maturze, a zdjąłem mundur w 1947 roku! Najlepsze lata, zamiast się uczyć i zdobywać wiedzę, straciłem na walkę. To się odbiło na całym moim życiu.

- Jakie więc zadanie postawiłby Pan przed filmem o Powstaniu albo o państwie podziemnym?

- Zadanie jest proste: pokazanie prawdy o tamtych czasach. Przecież takiej organizacji jak Polskie Państwo Podziemne nie było w żadnym innym z państw okupowanych przez Niemców. Nie bardzo jednak widzę możliwość zmobilizowania obecnej młodzieży do jakiejkolwiek walki. Zresztą Powstanie Warszawskie oduczyło Polaków takich wyczynów. Późniejsza działalność antykomunistyczna nie uciekała się już do walki zbrojnej. To jest spadek po Powstaniu Warszawskim: przecież zginęło 200 tys. ludzi, zniszczone zostało miasto. Nic dziwnego, że Polacy uznali, iż romantycznych powstań mają dosyć.

- A jednak uważa Pan, że taki film powinien pokazać Polakom, iż zdarzyło się coś, z czego powinni być bardzo dumni.

- Tak. I utrwalić to, byśmy wiedzieli, że w ogóle istniało coś takiego jak państwo podziemne.

- Dziś duże jest zainteresowanie historią. Andrzej Wajda kręci film o Katyniu, Juliusz Machulski o życiu Jana Nowaka Jeziorańskiego. Czasem się tylko boję, żeby np. powstańców warszawskich nie zamknięto w brązowych formach herosów, którzy walczyli 63 dni. Przecież to nie tylko bohaterowie, ale także zwykli ludzie, którzy przeżywali miłości, rozczarowania, radości, także strach. Ich chciałabym zobaczyć na ekranie: młodych ludzi, którzy żałują, że jest godzina policyjna i nie mogą zorganizować tańców wieczorem.

- To prawda, tylko że myśmy robili potańcówki. Po domach i do białego rana, żeby nie trzeba było chodzić po nocy. I kochaliśmy się. Jeszcze jak! Nie można przerobić człowieka na herosa, który nie ma żadnych potrzeb. Ale jak to pokazać? Nie bardzo to widzę. Fakt, trudno pisać scenariusz o Powstaniu.

- A myśli Pan, że potrzebujemy takich filmów? Że Kowalski przed telewizorem chce oglądać filmy o historii swojego kraju?

- To zawsze jest potrzebne. A trzeba pamiętać, że dawanie świadectwa o wojnie opóźniło się w Polsce przez stalinizm. Inne kraje, które miały swobodę wypowiedzi, załatwiały te sprawy w latach 40. i 50. Tu nie było o tym mowy, trzeba było czekać do 1956 r. Wtedy można było już pisać różne rzeczy, oczywiście nie dotykając ZSRR. Powtórzę za moim znajomym literatem: w PRL-u filmy powstały wyłącznie z nieuwagi władzy. Moje trzy pierwsze filmy, "Kanał", "Eroica" i "Zezowate szczęście", powstawały po 1956 r., gdy komuniści się jeszcze nie pozbierali. Cenzura nie wiedziała, co puszczać, a co nie. Później, kiedy Munk zrobił "Zezowate szczęście", wydano uchwałę o błędach kinematografii, z ubolewaniem, że nie ma filmów socjalistycznych. I już nie można było podobnych filmów robić.

- Skoro jednak wtedy te filmy powstały, może nie trzeba już do wojny wracać?

- Są tacy, którzy chętnie na taki film pójdą, a są tacy, których to nie interesuje. Ja sam dziś jestem zmęczony filmami wojennymi, nie mam ochoty ich oglądać. Te wyprodukowane w Polsce mi się nie podobają. Może dlatego, że świadek wydarzeń jest niedobrym krytykiem. Ciekawe, jakie będą te filmy według scenariuszy młodych ludzi, którzy nie byli w Powstaniu? Może to będzie inne spojrzenie? Czym dalej, tym bardziej obiektywnie i mniej dokładnie? Boję się, że filmy kręcone nie przez uczestników Powstania będą tworzyć wyłącznie bajki.

Ale pisać o Powstaniu można zawsze, może za sto lat też powstanie jakiś film.

- Można powiedzieć, że to temat aktualny od czasów bitwy pod Termopilami: garstka obrońców, heroiczna walka, piękna legenda.

- Tyle że oni wygrali, bo Persowie uciekli.

- Niezupełnie: pod Termopilami wszyscy Spartanie zginęli, tylko zatrzymali na chwilę pochód Persów. A może Polacy nie chcą oglądać filmów o sukcesie, jakim było niewątpliwie stworzenie państwa podziemnego, tylko o Powstaniu Warszawskim, które było klęską?

- Przez cały XIX wiek mieliśmy powstania zakończone klęskami. Byłem wychowany w kulcie dla powstania 1863 r. To był wtedy główny temat.

- I nie chciał Pan zrobić o tym filmu? Jaki jest Pana obraz tych wydarzeń? Może taki, jak teraz u młodych scenarzystów wizja Powstania Warszawskiego?

- Jestem bardziej związany z romantycznym nurtem naszego życia i rozumiem doskonale powstańców styczniowych. To było coś innego niż Powstanie Warszawskie, które było jedynym naszym powstaniem nie w terenie, ale w stolicy. Co to za pomysł, bić się w stolicy?

- Czy sądzi Pan, że możliwe jest zrobienie filmu o wojennej Polsce, który pokazywałby kawałek naszej historii tak, żeby był zrozumiały za granicą?

- Próbowaliśmy to robić. "Kanał" był wyświetlany na całym świecie. Ale oczywiście widzowie nie zdawali sobie sprawy z tego, że tak wyglądało to naprawdę. Dla nich był to wytwór mojej fantazji. Myśleli, że wymyśliłem taką rzecz, że ludzie włażą do kanałów. Tak było w Cannes. Wiele osób przychodziło i mówiło z podziwem: "Ależ Pan ma pomysły!". Do głowy im nie przyszło, że to była prawda.

- Trochę mnie Pan zaskakuje, bo z jednej strony traktuje Pan historię szalenie serio i podkreśla przywiązanie do romantyzmu, a z drugiej w tej swojej, jak to Pan określił, prywatnej rozprawie z Powstaniem dystansuje się od legendy.

- Bo jestem rozdwojony. Jako dowódca kompanii z konspiracji i Powstania, jako jeden z odpowiedzialnych za to, co się stało i jako ten, który poszedł się bić bez wahania. A z drugiej strony: jako racjonalista, który ma do Powstania zastrzeżenia, delikatnie mówiąc.

JERZY STEFAN STAWIŃSKI (ur. 1921) - uczestnik kampanii wrześniowej 1939 r. (odznaczony Krzyżem Walecznych) i Powstania Warszawskiego, żołnierz AK. Po upadku Powstania jeniec w obozie w Murnau, po wyzwoleniu służył w 2. Korpusie Polskim we Włoszech. W 1947 r. wrócił do kraju. Pisarz, scenarzysta i reżyser filmów fabularnych. Autor scenariuszy m.in. do "Kanału", "Eroiki", "Godziny W", "Akcji pod Arsenałem", "Pułkownika Kwiatkowskiego". Laureat wielu nagród w kraju i za granicą.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2006