Miasta nie da się zabić

Jan Komasa, reżyser: Chciałem „Miasto 44” wypełnić młodością. Dla mnie młodość to ogień. Więc wypełniłem film ogniem.

28.07.2014

Czyta się kilka minut

Jan Komasa, Muzeum Powstania Warszawskiego, Warszawa, 2013 r. / Fot. Adam Tuchliński / NEWSWEEK POLSKA / FORUM
Jan Komasa, Muzeum Powstania Warszawskiego, Warszawa, 2013 r. / Fot. Adam Tuchliński / NEWSWEEK POLSKA / FORUM

KALINA BŁAŻEJOWSKA: Kiedy skończyłeś film?
JAN KOMASA: Cały czas kończę. W ogóle nie spałem ostatnio. Dopracowujemy jeszcze dźwięk. Muszę zdążyć na 30 lipca, na premierę na Stadionie Narodowym.
Ile lat już nad tym pracujesz?
Zaczynaliśmy dwa razy. Najpierw pracowaliśmy ostro w 2011 r., kiedy ,,Sala samobójców” weszła do kin. Chcieliśmy już kręcić, ale pieniądze się nie znalazły. Wróciliśmy do pracy w sierpniu 2012 r. Teraz jest… lipiec 2014?
22 lipca. Straciłeś poczucie czasu.
Tak. Czyli od dwóch lat pracuję non stop.
Mało który reżyser może się pochwalić budżetem 24 mln zł. Wydawanie takich pieniędzy musi być stresujące.
Właśnie nie. Przy takim budżecie stać cię na wszystko, to po pierwsze. Po drugie, możesz sobie pozwolić na zatrudnienie i opłacenie ludzi, którzy doskonale wiedzą, jak ten film zrobić za ciebie. Byłem obstawiony specjalistami. I byłem jedynym, który odlatywał. Nazwaliśmy to „balonikiem”. Wiedziałem, że musi być ten jeden balonik, aby film miał przeciwwagę, aby chciało się go potem obejrzeć. Moją uwolnioną wizję przelewałem na aktorów.
Aktorzy w Twoim filmie są specyficzni…
Są naturszczykami albo studentami szkół aktorskich. Mamy trzech naturszczyków, ale np. Ania Próchniak czy Józek Pawłowski skończyli szkoły. Ania jest z nich najdojrzalsza, rocznik osiem osiem, Antek osiem dziewięć, Józek dziewięć zero, Zosia dziewięć cztery. Dziewięć cztery!
W Polsce większość aktorów nie ma szansy zderzenia się z machiną superprodukcji. To, co się działo na planie, wykroczyło poza doświadczenie nas wszystkich. Pojawiło się też wrażenie przytłoczenia machiną: przygląda ci się cały czas 60 osób. Pięć od twojej twarzy, pięć od stroju, w tym dwie od patynowania – czyli dziesięć osób chodzi za tobą non stop, nie możesz się ruszyć. Albo grasz z rękami pomalowanymi na niebiesko – bo jak komuś urwie rękę, to przecież nie może jej być widać.
Castingi podobno trwały trzy lata. Jakoś w to nie wierzę.
Tyle trwały. Praca nad filmem się przesuwała i aktorzy, których wybraliśmy, po roku się zmieniali. Zosia Wichłacz, która grać główną rolę, jeszcze nie miała matury, zrobiła ją dopiero teraz. Na ekranie widać, jak ona się zmienia w czasie tych 63 dni Powstania, czyli prawie czterech miesięcy na planie. Na początku filmu jest dzidziusiem, ma jeszcze twarz nastolatki, a na końcu jest już prawie kobietą. Wszyscy to widzimy.
Zosia przyszła do nas na casting cztery lata temu i w ogóle nie była brana pod uwagę, bo była dzieckiem. Bardzo zdolnym. Ale film się przesunął i miała już 17 lat – wybraliśmy ją wiedząc, że jak zaczniemy kręcić, to będzie mieć 18 lat i dwa miesiące. To było megaciekawe, wręcz genetyczne przedsięwzięcie.
Podobnie było w ,,Kamieniach na szaniec” Glińskiego: same nowe, nieopatrzone twarze.
To jest też kwestia woli producenta. Im większy budżet, tym mniejsza władza reżysera. Za 24 miliony nikt nie pozwoli sobie na improwizację. Nikt nie będzie ryzykował. Moją rolą było namawianie do odwagi.
Jeśli chodzi o casting, jest to pierwsza rzecz, która w dużych budżetach przechodzi z rąk reżysera do rąk producenta. A on zwykle chce dać znane twarze, bo ludzie na nie pójdą i film będzie miał szansę się zwrócić.
Tyle że mój producent, Michał Kwieciński, bardzo wcześnie powiedział: temat jest tak mocny, że nie ma sensu robić hollywoodzkiego podejścia, tylko trzeba pojechać nieznanymi, dobrymi aktorami lub naturszczykami. W „Mieście 44” pojawia się kilka osób, które są bardziej znane, ale wciąż nie są to osoby z pierwszych stron gazet.
Michał Oleszczyk, dyrektor festiwalu w Gdyni, mówił, że ,,Miasto 44” pokazuje Powstanie w wersji pop. Że jest zrobione dla ludzi wychowanych w kulturze obrazkowej. I że o ile ,,Kanał” otwierał jakiś etap w mówieniu o Powstaniu, to Twój film go zamyka.
,,Kanałem” byłem bardzo zainspirowany, wiele razy go widzieliśmy. Odstawiłem na półkę ,,Szeregowca Ryana”, bo pomyślałem, że fajnie będzie, jeśli nie zrobimy tego filmu tak, jak wszyscy myślą, że zrobimy. W pierwszej części staraliśmy się wrócić do klasyki, a potem nasz film rozleciał się na części. W każdym sensie: sposobu opowiadania, prowadzenia kamery, montażu.
Wersja pop? Może tak. Jestem rocznik ’81, więc wychowałem się na filmach typu ,,Indiana Jones”: to było moje dzieciństwo i nic na to nie poradzę. Kino artystyczne poznałem w drugiej kolejności. Cała moja wrażliwość wyszła z „kina dla ludzi”, kina kultowego. Pierwszym moim doświadczeniem kinowym było ,,Pulp Fiction”. Zobaczyłem je, jak miałem 12 lat, w 1994 r. W tym samym roku obejrzałem ,,Forresta Gumpa” i ,,Skazanych na Shawshank”: trzy filmy, które oglądałem potem na okrągło. ,,Terminatora II” widziałem sto razy. Wiem, bo z bratem siedzieliśmy i liczyliśmy.
W moim pokoleniu dużo osób na podstawie tych filmów myśli, mówi i funkcjonuje. Ta konwencja pop musiała się na „Miasto 44” przełożyć, chociaż nie zamierzałem nią epatować. Chciałem, żeby to było autorskie spojrzenie, w sensie: moje spojrzenie. Nawet jeśli to jest pop, to mój własny pop.
Niektórzy bali się, że przedstawisz wyidealizowany obraz Powstania, landszaft; inni, że zrobisz brutalny komiks. Zwłaszcza po Twoim okładkowym wywiadzie z ,,Przekroju”: o krwi i mięsie.
Tego nie można uniknąć, mówiąc o Powstaniu. To była masakra.
Zwłaszcza jeśli się o tym opowiada w konwencji kina drogi, chronologicznie i wielopoziomowo. Każdy rozdział zaczyna się nazwą dzielnicy i każdy odróżnia się wizualnie, każdy był kręcony w innym mieście, żeby zachować klimat.
Mieliśmy 3 tys. statystów: to miasto wykreowane w tle, to cierpienie ludzkie jest u nas bardzo mocne. Pojawiają się obrazki jak z syryjskiego szpitala, z arabskiej wiosny czy z Majdanu. Tym się inspirowałem: chciałem zobaczyć ducha rewolucji i ducha tego cierpienia. Żeby jak najbardziej przemówić do widza, oglądającego w internecie masę strasznych scen. Nie chciałem epatować okrucieństwem. Nie ma zbliżeń na szczątki, ale pewnych rzeczy nie mogłem pominąć. Pokazywałem okrucieństwo. żeby opowiedzieć o tym, że jednak istnieje dobro, że nie da się dobra zabić. Mówiąc tak już na przekór wszystkiemu.
Jest happy end?
Nie wiem… Jest współczesna Warszawa, pod napisami. Tylko tyle, to mój jedyny komentarz: że nie da się zabić miasta, że miasto i ludzie się odrodzą. Trzeba o tym mówić, bo nienawiści jest bardzo dużo, choć się na szczęście wypala. Wierzę, że człowiek, mimo wszystko, jest raczej dobry. W 51 procentach dobry. Że ten jeden procent zawsze przeważy. Może jestem naiwny. Ale to też chciałem w tym filmie pokazać.
Dużo zmieniałeś pod wpływem opinii powstańców? Było kilka wersji scenariusza – musiałeś go łagodzić?
Nie tyle łagodzić, co uprawdopodabniać. I cieszę się, że podążałem za ich sugestiami. Jedną scenę nawet specjalnie dla nich przekręciliśmy. Powiedzieli, że pokazujemy za mało dowództwa, a to przecież była normalna operacja militarna.
Pamiętam taką anegdotę: w jednej wersji scenariusza napisaliśmy, że w ciepły dzień chłopak z dziewczyną przechodzą w płaszczach ulicą, a pod płaszczami mają trzy karabiny, pięć granatów i amunicję. Czyli scena pełna napięcia. A nie było możliwości, żeby to tak nieść. Pan Edmund Baranowski, wiceprezes Związku Powstańców Warszawskich i nasz konsultant, w pewnym momencie nie wytrzymał i przyniósł w reklamówce prawdziwą powstańczą broń. Przewiózł ją do nas tramwajem. Pytam: „Naprawdę pan to tramwajem?”, a on mówi spokojnie: „Tak, proszę sobie potrzymać i proszę sobie wyobrazić: te trzy karabiny u dziewczyny pod płaszczem, plus granaty – to jest sidolówka, to jest filipinka…”.
W stosunku do pierwszej wersji scenariusza bardzo zmieniła się liczba broni i zabitych. Na początku bohater zabijał Niemców na kopy. Wpadał do pomieszczenia i kosił. Po przeczytaniu wielu rzeczy i po rozmowach z powstańcami zorientowałem się, że było inaczej. Kiedy najlepszych z nich pytałem: „Czy pan kogoś zabił?”, mówili: „Wydaje mi się, że tak, jednego człowieka. Był na końcu ulicy, jak strzeliłem, to upadł, ale zaraz przybiegł do niego niemiecki sanitariusz, więc już nie strzelałem. Chyba był ranny, ale nie wiem, czy przeżył”. To jest dla kogoś całe doświadczenie z Powstania.
W filmie niewiele osób ma styczność z Niemcami: wroga się nie widzi w mieście, a ten, kto go widzi, już nie żyje. Tu nie ma żadnych żartów, nie ma szans, żeby być mistrzem kierownicy. Rambo nie sprawdza się w filmie, który ma oddawać Powstanie. Chodziliśmy z aktorami na paintballa, żeby to trochę poczuć.
Powstańców oburzyły wulgaryzmy w scenariuszu: twierdzili, że jest ich za dużo. I to takich, których nie używali.
Teraz pojawia się może jedno przekleństwo. Ograniczyliśmy to do zera: obraz mówi sam za siebie, momentami jest tak dramatycznie, że nie trzeba nic dopowiadać. Nie chcieliśmy zachwaszczać, zakłócać odbioru tej rzeczy. Tej rzezi.
Dużo też rozmawialiśmy z powstańcami na temat relacji między chłopakami a dziewczynami i między nimi a dorosłymi. Wtedy się szybko doroślało: jest pewna kindersztuba w tych młodziakach, dzisiaj trochę obca. Relacje między chłopakami a dziewczynami na początku filmu są pełne dystansu, z zachowaniem wszystkich form typu ,,pan”, ,,pani”. A później, w trakcie Powstania, te formy przestają obowiązywać. Pokazujemy rozpad społecznych ceremoniałów – bo nie ma już społeczeństwa, nie ma cywilizacji. Jest złość, frustracja, zwierzęce odruchy. Jest nienawiść, taka ślepa nienawiść, jaka rodzi się w Izraelczykach, kiedy Palestyna bombarduje ich osiedla, i w Palestyńczykach, kiedy giną ich dzieci. Właśnie w ten sposób ludzie stają się ekstremistami, stają się ekstremalni.
Pojawiły się zarzuty o scenę erotyczną. Nie tyle o burzenie wizerunku, co właśnie o prawdopodobieństwo: powstańcy mówili, że nie mieli ani siły, ani okazji do seksu.
Powstańcy widzieli jedyną w filmie scenę seksu, nakręconą w rozpadającym się mieście. To scena z pogranicza jawy i snu: nierealistyczna, transowa. Od pewnego momentu jest w niej już tylko elektronika połączona z orkiestrą, wchodzi też mocniejszy dubstep. Kocham tego rodzaju muzykę, w ten sposób czuję, to jest moja energia. Ale użyliśmy też XV-wiecznych madrygałów, ,,Clair de Lune” Debussy’ego i normalnej ścieżki: muzyki orkiestrowej skomponowanej przez Antka Łazarkiewicza.
Wydaje mi się, że to ta konwencja będzie najbardziej szokująca. Konwencja jest zawsze rodzajem nawiasu. Scena seksu i sceny przemocy są w ten nawias wzięte.
„Komasa to bardzo zdolny chłopak. Oby nie był zdolny do wszystkiego” – mówili rok temu powstańcy dziennikarzowi portalu NaTemat.
Dobrze znam tę krytykę. Myślę, że wynikała ze strachu. Ci sami ludzie zobaczyli potem film. Byłem przy tych pokazach: widziałem ich wzruszonych i rozemocjonowanych. Pani, która wypowiadała się wcześniej negatywnie, przyszła chyba trzy razy. Zaczepiłem ją: „I jak, jest kontrowersyjny?”, a ona: „Nie, jest dokładnie tak, jak powinno być”. Że emocjonalnie to jest dokładnie to.
Ale każdy przeżył Powstanie inaczej. Zaprzyjaźniłem się z powstańcem – zmarł rok temu – który miał wtedy 20 lat. Jego doświadczenie było z kolei bardzo seksualne. Bardzo. Namiętność po uszy. Dziewczyna, którą wtedy miał, została jego żoną; zresztą wielu z nich do dzisiaj ma żony z Powstania.
Nie można powiedzieć, że erotyzmu nie było: krył się w małych rzeczach, w długich spojrzeniach, które ich przyprawiały o drżenie całego ciała. Wiele osób o tym mówiło, ale nieoficjalnie. Nawet w ,,Kanale” Wajdy jest przecież scena, w której dziewczyna wchodzi do porucznika, a on leży z łączniczką.
,,Kanał” był obrazoburczy.
Bardzo, to był 1956 rok!
Niezwykła była ta odwaga Wajdy. Za chwilę będziesz do niego porównywany.
Miał wtedy 30 lat, niesamowite. Jak o tym myślę, to stwierdzam, że jestem grzecznym barankiem. Wajda zrobił „Kanał” bez szerokich konsultacji, tak jak mu serce nakazywało. A też znał Powstanie tylko z opowieści. Między 1944 a 1956 r. minęło tylko dwanaście lat. To tak, jakbym teraz robił film o aferze Rywina.
Chciałem „Miasto 44” wypełnić młodością. Ale młodość można rozumieć na wiele sposobów, np. w kluczu żywiołów: jako wiatr, jako wodę. A dla mnie młodość to ogień. Więc wypełniłem film ogniem. Tak czuję rzeczywistość.
Rozumiem, że chciałeś uciec od historiozofii. Ale od pytania o sens Powstania nie da się uciec.
Jestem prawie pewien, że w tym filmie nie ma odpowiedzi. Nie wiem nawet, czy jest pytanie.
A Ty je sobie stawiasz?
Już nie. Zastanawiałem się wiele razy. Moje zdanie się zmieniało i jeśli chodzi o Powstanie, i o tzw. sprawę polską. Czy warto żyć w tym kraju, czy może lepiej wyjechać, bo tu się nigdy nic nie zmieni. Ten pesymizm płynie w naszych żyłach. Walczę z nim, bo to tylko kompleksy.
Więc na początku pracy stawiałem sobie pytanie o sens Powstania. Potem nie miałem już sumienia, żeby na nie odpowiadać. To trochę tak, jakbym szafował ludzkim losem. Tyle tysięcy zginęło tak okropnie, i nagle po 70 latach ktoś, kto jest zdrowy i ma się dobrze, mówi, że nie było warto.
Ci młodzi ludzie weszli w to, nie wiedząc niczego. Nie wyobrażali sobie tej masakry.
Myśleli, że walka potrwa trzy dni.
Tyle par skarpetek zapakowali sobie do chlebaków. Potem myśleli, że może tydzień, może dwa, a potem stracili nadzieję, zaczęli już szykować ubrania na zimę. To była absolutnie niespodziewana akcja, jedna wielka emocja, która wszystkim wymknęła się spod kontroli. Niemcom również: wyrzynali miasto bez żadnego militarnego sensu, z wściekłości, z frustracji tym, że przegrywają wojnę. Bywają takie emocjonalne hekatomby, bombardowanie Drezna też było takim wyżyciem się.
Powstanie wcale się nie skończyło. Trwa dalej, przeżywamy je. Jak wypadek naszego bliskiego, o którym cały czas gadamy i którego jeszcze nie przepracowaliśmy. To wydarzyło się w naszej rodzinie.
Chcę, żeby Powstanie Warszawskie było tym dla świata, czym jest dla niego World Trade Center. O WTC mówimy, jakby było częścią naszego doświadczenia. Niech wszyscy mówią tak o Powstaniu. Ten symbol trzeba maksymalnie wykorzystać, rozmawiać o nim, pokazywać, interpretować. Jak Holokaust.
I wtedy dopiero Powstanie będzie miało sens. To my musimy ten sens podtrzymywać. Przywrócić Powstanie światu. Mam nadzieję, że mój film to zrobi.
Zmienię ton: czemu wybrałeś Lanę del Rey jako podkład traileru?
Nie wybrałem Lany. Dystrybutor wybrał.
Czyli nie pojawia się na ścieżce?
Nie. Na ścieżce jest tylko to szokujące, dla mnie ekscytujące, zestawienie dwóch bardzo wyrazistych kolorów, z którego wyłania się coś zupełnie innego. Mieszanie kontrastowych barw w ,,Mieście 44” pokazuje, że rozpada się świat i porządek.
Jeśli chodzi o promocję: przy promocji ,,Sali samobójców” miałem o wiele więcej do powiedzenia, ale ,, Sala…” była w porównaniu z „Miastem…” kameralnym, autorskim filmem. Tu promocja jest w rękach specjalistów. Ja się tylko przyglądam. Jeżeli coś dotyczy mnie osobiście, to mogę się zbuntować, powiedzieć, że tak nie będzie, że taki nie jestem.
Ze sposobu promocji można odnieść wrażenie, że to nie tyle Powstanie w wersji pop, co w wersji glamour. Weźmy ten nieznośny fotos, wykorzystany na okładce książki „Dziewczyny z Powstania”: blondynka w mundurze wygląda jak aktorka ze Złotej Ery Hollywood. W filmie nie ma tego typu charakteryzacji?
Nie, to była tylko sesja. Jest taki trend, żeby z pomocą modeli pokazać coś, co się z modą kompletnie nie kojarzy, czyli krew, brud, palące się domy. To się często pojawia w promocji zachodnich seriali. Tematy tabu i patologie są glamouryzowane, żeby pokazać przewrotność zła. Takie myślenie musiało się pojawić także tutaj – bo jednak jesteśmy częścią wspólnej kultury, wszyscy oglądamy ,,House of Cards”, „Dextera” czy ,,Doktora House’a”. Jak się pokaże takiego świetnie oświetlonego Dextera, patrzącego jak model znad ociekającego krwią skalpela, to jest prowokujące. Nie wiadomo, jak się zachować.
Ale to nie jest ten przypadek.
Oczywiście, że Powstanie to nie to samo.
Ludzie biorą z półki coś ładnego i przyjemnego, a w środku dostają masakrę.
Pytanie, czy wzięliby masakrę. I jakie jest właściwe podejście. I jak to pogodzić.
Robert Kupisz z okazji premiery zaprojektował filmowe T-shirty – za 79,99 zł i chusty moro – za 99,99 zł. W komunikacie prasowym napisano, że te jego koszulki z orzełkiem to „stały obiekt pragnień wielu młodych Polaków”. Można handlować Powstaniem?
Ale to nie jest sprzedawanie Powstania, tylko filmu o Powstaniu. Gdyby to był dokument, miałbym duży opór. Ale to jest fabuła, która ma bardzo silną konwencję.
Robert nie zaprojektował nic krzykliwego: jest czarny orzełek na czarnym tle, ledwo go widać, i napis: „Miasto 44”. Coś takiego zdecydowanie bardziej do mnie przemawia niż typowe w Stanach ogadżetowanie filmu. Cenię Roberta i traktuję jego kolekcję jako gest faceta, któremu film się spodobał. Ale rozumiem, że to gest kontrowersyjny. Nie wiadomo, czy to się sprzeda, czy nie, whatever. To przynajmniej nie jest zrobione seryjnie, jest w jakimś sensie niszowe.
Mam zresztą opór przeciwko jarmarkowi, organizowanemu dookoła obchodów. Przeciwko przebieraniu się za łączniczkę, temu vintage i glamour. To fetyszyzacja tematu.
Albo kolorowanki i puzzle sprzedawane w Muzeum Powstania Warszawskiego…
To rzeczywiście słabe. W każdym razie cieszę się, jak ktoś promuje nasz film. Nie jestem historykiem, tylko reżyserem: cieszę się, że ktoś zobaczy moją sztukę.
I że będzie 10 tys. osób na Stadionie Narodowym?
Nie wiem, jak to wyjdzie, nie wiem, czy Stadion jest przystosowany do tego typu eventów. Jest parę rzeczy, od których mi ciarki chodzą po plecach. Z ekscytacji, nie strachu. Wiem, że gdy ludzie wyjdą ze Stadionu i zobaczą skyline Warszawy, to zobaczą ostatnią scenę w filmie.
To będzie jednak gala, czyli ładnie ubrani ludzie…
10 tys. ładnie ubranych Polaków w jednym miejscu. Ewenement.
Może się uda. Przyjeżdża trzy tysiące powstańców, dużo VIP-ów, głowa państwa. To może być mega rzecz. Denerwuję się jak cholera, ale zdaję sobie sprawę, że jest to rodzaj symbolu i zaszczytu. Niesamowity będzie ten pierwszy moment zderzenia z widownią.
I nadal jesteś przekonany, że można Powstanie opowiedzieć inaczej? Że zrobiłeś coś zupełnie nowego?
Jestem reżyserem, czyli człowiekiem do wynajęcia. Zostałem wynajęty przez Michała Kwiecińskiego, producenta ,,Katynia”, ,,Tataraku”, ,,Zemsty” i ,,Pana Tadeusza”. Powiedział, że składa mi tę propozycję dlatego, że wie, co ja z nią zrobię. Ta cała warstwa współczesności w filmie była kontrolowana przez Michała. Ale w delikatny sposób: starał się, żeby to było przede wszystkim mówione moim językiem.
Po jednym z ostatnich pokazów jakaś dziewczyna powiedziała, że tylko ze względu na muzykę myślała, że ogląda film o swoich znajomych. I tym bardziej była wstrząśnięta. Strasznie dziwny efekt, który może za pięć, dziesięć lat już będzie przestarzały. A może nie: pomyśl o takich filmach jak ,,Jesus Christ Superstar” czy ,,Mechaniczna pomarańcza”. Mój film w pewnym momencie zamienia się w trans, paranoiczny kolaż, operę nawet. Taka silna konwencja może się nie zestarzeć.
To jak się czujesz na finiszu maratonu?
Wycieńczony i szczęśliwy. Muszę się teraz wyżyć. Muszę iść na jakąś imprezę.

JAN KOMASA (ur. 1981) – reżyser i scenarzysta, absolwent łódzkiej PWSFTiTv. Debiutował głośną „Salą samobójców” w 2011 r. Jest także autorem filmów krótkometrażowych, dokumentalnych i reklamowych, pomysłodawcą złożonego z odnowionych kronik powstańczych dokumentu „Powstanie Warszawskie” (2014). Jego drugi pełnometrażowy film fabularny, „Miasto 44”, pojawi się w kinach 19 września.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Absolwentka dziennikarstwa i filmoznawstwa, autorka nominowanej do Nagrody Literackiej Gryfia biografii Haliny Poświatowskiej „Uparte serce” (Znak 2014). Laureatka Grand Prix Nagrody Dziennikarzy Małopolski i Nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2014