Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Chodzi o fragment, który w tłumaczeniu Lekcjonarza brzmi: „Albowiem gdy Bóg Abrahamowi uczynił obietnicę, nie mając nikogo większego, na kogo mógłby przysiąc, poprzysiągł na samego siebie, mówiąc: »Zaiste, hojnie cię pobłogosławię i ponad miarę rozmnożę«” (Hbr 6, 13-14).
W dosłownym tłumaczeniu obietnica Boża brzmi: „błogosławiąc pobłogosławię ciebie, i pomnażając pomnożę ciebie” (grec. eulogon eulogeso se kai plethynon plethyno se – tak też dosłowny łaciński przekład Wulgaty: benedicens benedicam te et multiplicans multiplicabo te).
Oczywiście, w języku biblijnym zwielokrotnienie słowa oznacza często jego wzmocnienie – więc „hojnie cię pobłogosławię” i „ponad miarę rozmnożę” – przekład liturgiczny jest i prawdziwy, i trafny.
Nie kryję jednak, że ów niezgrabny nieco, dosłowny przekład mocno mnie uderzył i zastanowił. Wiele razy w życiu spotykałem bowiem ludzi przekonanych teoretycznie o tym, że Pan Bóg jest dobry – że jest „źródłem” błogosławieństw (nawet „niewyczerpanym”) i że jest hojnym dawcą życia, i Tym, który pomnaża każde dobro; tyle tylko, że... nigdy nie odważyli się odnieść tych prawd do swojego osobistego doświadczenia!
Trochę tak, jak w przypadku owego człowieka, który blisko 40 lat leżał przy Sadzawce Owczej, zwanej Betesda (zob. J 5): codziennie kładziono go pośród jej pięciu krużganków (u św. Jana symbolizują one Torę), o kilka metrów od wody, która – będąc poruszona – miała moc uzdrawiania. Kto wie, ilu – w ciągu owych 38 lat – widział ludzi, którzy odeszli stąd uleczeni: odzyskali władzę w nogach, w rękach, w języku czy uszach? Kto wie, ile razy był świadkiem tego, że Bóg błogosławi i przymnaża dobra. A jednak... Kiedy Jezus stanął przy nim, i zapytał, czy chce być zdrowy – wszystko, na co go było stać, to były jałowe usprawiedliwienia: „Panie, nie mam człowieka..., a gdy sam dochodzę, ktoś inny wchodzi przede mną...”. Czyli: tak, wiem, że ta woda uzdrawia. I że Tora/Biblia jest Księgą Życia. Ale to nie dla mnie. Ja już pozostanę na zawsze sparaliżowany. Już nawet się z tym oswoiłem; jakoś sobie radzę; nie wiem, czy chciałbym zmiany...
Bóg błogosławi. Ale czy ma jakieś błogosławieństwo dla mnie? A czy to, co odczytuję (albo o czym mi mówią), że jest Jego wolą wobec mnie – rzeczywiście odbieram jako błogosławieństwo? Szczęście? Tak, wiem, że od Boga pochodzi samo życie. Ale czy nie mam obaw, że radykalne pójście za Nim raczej pozbawi mnie tego, co po swojemu widzę jako moje szczęście?
Tak, widziałem, i to wiele razy, czego potrafi dokonać w życiu ludzi. Znam świętych (kanonizowanych i nie). Podziwiam ich. Wiem, że żyjąc, byli szczęśliwi. Ale to nie dla mnie. Za silny wiatr na moją wełnę. Wiara? Piękna teoria. Wspaniały ideał.
Czy nie właśnie dlatego Bóg mówi: „błogosławiąc, pobłogosławię tobie”. Oraz „pomnażając, pomnożę ciebie”. Wiara nie jest zbiorem abstrakcyjnych twierdzeń i pięknych mitów. Jest doświadczeniem w samym środku życia – mojego i twojego. ©