Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Reportaż Jacka Podsiadły „Domy, place i ogrody” („TP” nr 7/2003) obudził we mnie wiele wspomnień z badań terenowych, które przeprowadziłam z przyjaciółmi w słowińskich wsiach w 1948 r. Słowińcy wykazywali niezwykłą umiejętność dostosowania się do trudnych warunków, w jakich przypadło im żyć, np.: mieszali bagniste, górne warstwy ziemi, z zalegającymi pod nimi piaszczystymi, uzyskując glebę zdatną do uprawy zbóż; wyhodowali nową odmianę ziarna, z czarną otoczką, chroniącą je przed nadmiarem wilgoci; chroniąc domostwa przed zapadaniem się w grząskim gruncie, nie zespalano ściśle podwaliny z fundamentem z głazów narzutowych, aby w ten sposób w razie potrzeby podnosić dom i podważać zapadłe kamienie. Dla ochrony bydła przed ukąszeniami owadów opracowali recepturę specjalnej (objętej tajemnicą) maści. Koniom, dla sprawniejszego poruszania się po grząskim terenie, nakładano tzw. klumpy - szerokie, drewniane oprawy, zwiększające powierzchnię oparcia kopyta.
Znaleźliśmy wówczas plan Kluków i okolicznych przysiółków wykonany przez miejscowego nauczyciela w 1926 r. Uderzyły nas znalezione na nim nazwy osad, zagród, pól i strumieni, które utrzymały się w mowie potocznej, np. Kluki Żelezkie i Ciemińskie. Dlaczego w relacjach kierownika szkoły w Klukach z 1948 r., o którym pisze również pan Podsiadło, są tylko wzmianki o szowinistycznym zachowaniu się czterech Słowińców, a pominięto przetrwanie tak ważnego planu? Nigdy później, niestety, nie udało mi się z tym planem zetknąć ponownie.
Świadectwem tragicznych losów języka słowińskiego był tekst, jaki znaleźliśmy na drzwiachkościoła w Smołdzinie, mówiący o tym, że gdy grzebano starych Słowińców kładziono im do trumny modlitewniki wydrukowane w ich rodzimym języku. Wraz z odejściem starszego pokolenia (oraz źródeł pisanych), zamierała też mowa. Inną przyczyną była przedwojenna germanizacja. W Klukach i najbliższym rejonie młodzież uczącą się w pruskiej szkole w Słupsku namawiano do donosicielstwa na tych, którzy mówili miejscowym językiem. W czasie jednej z moich podróży do Kluk pewien leśniczy powtórzył mi wypowiedź jednego spośród pozostałych wówczas Słowińców: ,,Gdy babcia brała mnie na kolana, mówiła: czicho, szczany mają uszy”. Czy możemy się dziwić, że tego języka już nie ma, a żyjący Słowińcy nie chcą opowiadać o rodzinnych stronach? Wiele przeżytych tragedii, zwłaszcza utrata języka, były zbyt bolesne. Szkoda, że ta nieliczna grupa, żyjąca przez wieki w izolacji, dzięki której rozwinęli oryginalną kulturę i język, została nagle przez złe siły zniszczona.
EUGENIA KWIATKOWSKA
(Toruń)
Listy na ten temat opublikowaliśmy też w „TP” nr 10/2003.