Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Publicyści, w tym księża, nie rozumieli "braku głośnego sprzeciwu Papieża wobec prześladowań Tybetańczyków", jak wyraził się o. Venanzio Milani z agencji Misna. Trzy dni później, w czasie środowej audiencji ogólnej Benedykt XVI powiedział jednak: "Z wielkim przejęciem śledzę doniesienia, które napływają w tych dniach z Tybetu. Moje serce ojca odczuwa smutek i ból w obliczu cierpienia tak wielu osób". Do modlitwy o pokój w Tybecie wezwał też w wielkanocnym orędziu "Urbi et Orbi". Pojawiły się wtedy głosy, że początkowo źle pokierowali nim doradcy i brakowało mu informacji (co sugerowało zresztą watykańskie Biuro Prasowe), a teraz ugiął się pod naciskiem medialnym.
Od początku pontyfikatu Benedykt XVI nie ustaje w staraniach o nawiązanie kontaktów dyplomatycznych z Chinami, wysłanie tam nuncjusza, wzięcie pod opiekę 12 mln katolików i doprowadzenie do zjednoczenia Kościoła podziemnego z koncesjonowanym (z których żaden nie ma możliwości legalnego kontaktowania się ze Stolicą Apostolską). Ci, którzy o tym pamiętali, zarzucali Papieżowi prowadzenie wyrachowanej Realpolitik: milczenie o Tybecie miało nie drażnić władz chińskich.
W ową niedzielę Papież znalazł się między młotem a kowadłem. Zastanówmy się, dlaczego nie wspomniał o Tybetańczykach. Nie troszczy się o ich dobro? Zależy mu na układach z Chinami, jak milczącym Stanom Zjednoczonym czy Polsce? Nie, wybrał dobro mniej obecnych medialnie chińskich katolików. Nie wierzę, by go ta decyzja nie bolała, nie wierzę też, by obserwując reakcje świata, n ie czuł się upokorzony, że musi narażać własną wiarygodność i budzić pytania o moralność polityki Watykanu. Nie wierzę, żeby w tamtych dniach nie modlił się za Tybetańczyków.
A dlaczego w końcu o nich powiedział? Sądzę, że Papież nie chce, by jego apele miały charakter polityczny. W środę, kiedy walki w Tybecie zeszły już z czołówek gazet, słowa Benedykta XVI były szczerym wezwaniem do modlitwy. I świadectwem, którego oczekiwali jego krytycy.