Barany w Dyzmolandzie

Polscy licealiści w ramach przystosowania do życia w III RP otrzymali dodatkowy przedmiot: przedsiębiorczość. W ramach lekcji oczywiście żadnych praktyk nie ma, nie ma też podręcznika, a wykładowcami są panie nauczycielki, które nigdy żadnego przedsiębiorstwa nie prowadziły. Nasi młodzi obywatele będą musieli zdobyć wiedzę w tej dziedzinie raczej we własnym zakresie. To nic trudnego. Szczególnie ostatnio łatwo dostępnych źródeł w kraju nie brakuje. Gorzej z pozytywnymi przykładami.

28.11.2004

Czyta się kilka minut

Szklane domy

Przedsiębiorca nigdy nie był w Polsce narodowym bohaterem. Jest nawet kłopot, by znaleźć go wśród bohaterów klasyki naszej literatury. Właściwie do wyboru mamy “Lalkę" Prusa, “Ziemię obiecaną" Reymonta i “Karierę Nikodema Dyzmy" Dołęgi-Mostowicza. Pozytywny bohater występuje tylko w tej pierwszej.

Wokulski ma dobrą, bo powstańczą, przeszłość. Pierwszych pieniędzy nie ukradł, choć wejście w ich posiadanie poprzez małżeństwo z w miarę zamożną wdową nie uchodzi może w naszej kulturze za nazbyt zaszczytne. Majątek pomnożył wprawdzie w nieznanych okolicznościach, ale ryzykował pieniądze własne, a nie publiczne (i dodatkowo zdrowie, a nawet życie). Prowadzi raczej skromny, mieszczański tryb życia i odczuwa - dziś niemal niezrozumiałą - potrzebę bycia pożytecznym. Jest gotowy własnym majątkiem wspierać działalność naukową i charytatywną.

Takich przykładów na próżno szukać obecnie w mediach. Nie dlatego, że ten gatunek biznesmenów nie występuje już w przyrodzie, lecz dlatego, że dla mediów dobra wiadomość to żadna wiadomość. Na jedynego popularnego przedsiębiorcę typu Wokulskiego w III RP został wykreowany Roman Kluska. Miał to szczęście, bo miał też tego pecha, że jego sukces wydał się podejrzany urzędnikom skarbowym.

Powstała prawie z niczego komputerowa firma Kluski rozwijała się świetnie, dopóki nie postanowił zrobić interesu z ministerstwem edukacji, czyli z władzą. Co niejednego hochsztaplera uczyniło milionerem, Romana Kluskę omal nie zabiło. Chciał połączyć przyjemne z pożytecznym i sprzedać swoje komputery w ramach szumnie ogłoszonej przez rząd akcji tworzenia sieci pracowni internetowych w szkołach. Był mały problem. Zakup polskich komputerów był obłożony VAT-em, a importowanych nie. (To już samo w sobie ciekawe rozwiązanie). Kluska wyeksportował więc swój produkt, potem go zaimportował i - już bez VAT-u - sprzedał szkołom. Ministerstwo edukacji było zachwycone. Urząd skarbowy i prokuratura nie - uznały ten manewr za przestępstwo. Przedsiębiorca trafił do aresztu, który opuścił dzięki wpłaceniu rekordowej 8-milionowej kaucji.

To właśnie ta kaucja uczyniła go obiektem zainteresowania mediów. Inna firma, która zastosowała podobne rozwiązanie, ścigana przez fiskusa po prostu zbankrutowała. Kluska po kilku latach spędzonych w sądzie odniósł swoisty obywatelski sukces: wygrał ze swoim Państwem (!). Dziś zajmuje się działalnością charytatywną, w tym promocją wypasu owiec. To uroczy pomysł, ale trudno nie zauważyć, że jako biznesmen Kluska udał się na wewnętrzną emigrację. Jakie wnioski ma wyciągnąć nasz licealista z takiego zakończenia “historii o prawdziwym przedsiębiorcy"?

Radość z odzyskanego śmietnika

Lektura “Ziemi obiecanej" to też niezły kurs wiedzy o społeczeństwie, zwłaszcza jeśli nasz licealista uzupełni ten barwny opis robienia biznesu doniesieniami z sądów pracy. A zatem o opóźnienia w wypłatach dla pracowników idące często w tygodnie, a nierzadko i w miesiące. O nowe przepisy, które nie potrafią jednak skutecznie - wobec 20, a nawet 30 proc. bezrobocia - zapobiec przypadkom mobbingu i molestowania w pracy. O prawie niewolnicze warunki pracy w niektórych sieciach supermarketów. O dyscyplinarne zwolnienia zdesperowanych ludzi, próbujących założyć związki zawodowe. O najniższe ustawowe pensje, nie pozwalające rodzinie przeżyć i posłać dzieci do szkoły bez udziału pomocy społecznej. To obrazki z tej samej Łodzi (i nie tylko), choć w 150 lat później.

Z drugiej strony, mamy paradę współczesnych Dyzmów, w porównaniu z którymi ten przedwojenny jawi się jako niewinny sztubak. Tamten Nikoś skompromitował raczej elity, do których wchodził, niż samego siebie. Na salony dostaje się przecież przypadkowo: znajduje zaproszenie na przyjęcie i idzie, bo jest głodny i chce się najeść. Tam jego prostota - czy prostactwo raczej - uznana zostaje za przejaw szczególnej indywidualności i oryginalności. Choć hołubiony, sam długo nie może uwierzyć, że wygrał los na loterii. Wstydzi się swoich złych manier i braku wykształcenia. Żyje w obawie przed zdekonspirowaniem. Draniem zostaje, naśladując otoczenie. Jednak i wtedy nieomal wywołuje odruch solidarności. Gdy ostatecznie okrada zamożnego biznesmena z majątku i żony, jest to możliwe tylko dzięki nieuczciwości i pazerności samego okradzionego. Klasyczna sytuacja okradzionego złodzieja i oszukanego oszusta nieomal cieszy czytelnika.

Na żywo i bez znieczulenia

Jaki obraz współczesnego Nikodema Dyzmy wyłania się z popularnego teatru faktu (przesłuchania komisji specjalnych do spraw...) oraz literatury faktu (SMS-ów, zapisów podsłuchów, tajnych i jawnych notatek prokuratury i służb specjalnych)?

Po pierwsze, mamy do czynienia z nowym gatunkiem przekazu. Zintegrowany, multimedialny (radio, prasa, telewizja, internet) serial typu reality show. Przekaz totalny od niszowych wydawnictw po tabloidy. Miejscami Szekspir, miejscami Balzak, kiedy indziej Simenon, Ludlum i latynoska telenowela. Wash and go - jednak, co ważne, bez naiwnej niewolnicy Izaury.

Współczesny Dyzma nie trafia na salony przypadkiem. Sam tam się wdziera wraz ze swym nieodłącznym tupetem. Nie wstydzi się prostactwa i nie obawia dekonspiracji, bo na “salonach" sami swoi. Elita nie jest elitarna, lecz nader egalitarna. Klasa polityczno-biznesowa nie ma żadnej klasy. Nowy Dyzma jest u siebie.

Tu nie trzeba mieć matury, żeby zostać posłem, ale jak się już nim zostanie, to bez trudu można zrobić studia. Kariera dzięki sfałszowaniu podpisów na listach z poparciem kandydatury czy “głosowanie na dwie ręce" to nie obciach (czyli wstyd), lecz przykład przedsiębiorczości. Udział w linczu to początek kariery, kończącej się w fotelu wicemarszałka Sejmu.

Tu też wykuwa się nowy typ przedsiębiorczości. Żadnej produkcji i zero kapitału założycielskiego. Raczej działalność usługowa: przetwarzanie przecieków o prywatyzacji, przekazywanie prezentów i kontaktowanie klientów. Tu słowa znaczą co innego, niż się wydaje: interes oznacza przekręt, a społeczny asystent to nie wolontariusz, lecz ukryty pseudolobbysta. Wszystko zaś jest możliwe, bo nie ma zasad. Jest za to dziecięce zrozumienie dla kultury nieograniczonej konsumpcji.

Nowe logo i dzwonki

Posłanka bez zahamowań połasi się na nowy model telefonu komórkowego w zamian za prezentowanie go przed telewizyjnymi kamerami. Poseł, który ma przekazać cenne informacje na temat strategicznych działów gospodarki, ma w głowie jedynie oryginalnie przyciemniane szyby w “dobrze wypasionym mercu", czyli komfortowo wyposażonym najnowszym modelu mercedesa. Uparcie spiera się ze zleceniodawcami na temat podkładki pod tablicę rejestracyjną. Chce, by też była oryginalna. Jest jak dziecko, które w tajemnicy przed rodzicami wynosi z domu rodowy portret w zamian za obiecane markowe jeansy.

Lektura zapisów z podsłuchów trzech “przedsiębiorczych Nikodemów" nowego typy mówi wiele o rozmówcach. Pracownice ich biura to głupie “p..dy", które można bez problemu wysłać na dłuższy urlop, bo i tak do niczego nie są potrzebne. Politycy, którzy przestają być użyteczni, to “s…ny". Człowiek, który donosi rozmówcom, jest “lojalny", ale ten sam człowiek donoszący na Nikodemów to “skandal". Zresztą interesy to tylko część tych rozmów. Umysły nowych Nikodemów zaprzątają często bardziej ludzkie problemy. Udane zdjęcia żony w kolorowym czasopiśmie dla kobiet, budowa luksusowej łazienki, kamery przed rezydencją (to już trzecia poprawka, bo jakiś “palant" źle położył kable), przebudowa garażu i dylemat, gdzie przenieść sprzęt do siłowni: do domu w Londynie czy w Polsce. Jeżeli w wywiadzie telewizyjnym zrobili wrażenie ludzi skromnych, to sami wierzą, że są skromni. Jeżeli wrażenie było inne, to wywiad można powtórzyć. To prawdziwi mieszkańcy globalnej wioski. Ich Heimat to konto w banku.

Gra w salonowca

O ile przedwojenny Dyzma na salony się wkradł i właściwie do końca będzie się czuł tam nieswojo, to Dyzma współczesny na salonach czuje się jak ryba wodzie. Nie znaczy to, że nie wygląda tam groteskowo - cały salon jest groteskowy - ale on czuje się swobodnie. Nic dziwnego, wszak to jego miejsce pracy. Ma przecież czerpać zyski z działań na styku biznesu i polityki, więc musi bywać tam, gdzie biznes styka się z polityką. Jednak nowy Dyzma nie może czekać aż znajdzie zaproszenie na ulicy - wszak jest przedsięborczy - więc sam założy swój salon.

W tym celu można sobie, na przykład, kupić klub sportowy. Trybuna VIP-ów na stadionie to doskonałe miejsce do męskiej biesiady “na styku", a dodatkowo można budować image mecenasa kultury fizycznej. Istnieją więc imprezy-interesy klasy żużel i piłka nożna, ale też imprezy klasy polo. Przy takiej okazji można zrobić sobie fotkę z angielską królową. Z kolei imprezę klasy tenis można wykorzystać do podrzucenia listu do kieszeni prezydenta RP.

Inną kategorią jest salon kulturalny i fundacje. Tu można, znowu przykład, założyć sobie gazetę i zacząć w niej pisać. Swą aktywność mogą wykazać również żony współczesnego Dyzmy. Bale charytatywne, premiery, wernisaże dają świetną okazję do “stykania się", pokazania się (również w plotkarskiej, kolorowej prasie), a równocześnie budowania wizerunku biznesu wrażliwego na potrzeby kultury wysokiej. Salon kulturalny jest szczególnie wdzięczny, bo wdzięczni potrafią być jego bywalcy. Tak w przypadku afery Rywina, jak afery Orlenu wdzięczni ludzie kultury pisząc apele w obronie swoich sponsorów okazali się bardziej lojalni od towarzyszy biesiad “na styku".

Streszczenie pierwszego odcinka

Wracając do Wokulskiego i uczących się przedsiębiorczości licealistów, którzy chcieliby może zrobić interes z dala od styku polityki i biznesu: Rzeczpospolita przygotowała ostatnio dla nich ułatwienia. Ponieważ przepisy podatkowe są niejasne, będą mogli zażądać od urzędów skarbowych ich wykładni. Ta wykładnia - ustalona przez urzędników - będzie dla tych urzędników obowiązująca (to nowość !). Ponieważ jednak pytań może być dużo, być może będą musieli za odpowiedź zapłacić. Poza tym - jak bez żenady przyznał jeden z wiceministrów finansów - ponieważ na odpowiedź urzędy mają tylko trzy miesiące, to trzeba się liczyć z tym, że będą one taśmowo odpowiadać negatywnie.

Kilka tygodni temu na sali sądowej zmarł na zawał drobny przedsiębiorca. Padł ofiarą pomyłki. Na skutek “czeskiego błędu" urzędnika, błędnie naliczono mu podatek i karne odsetki. Zmarł nie doczekawszy wyroku. Zapytany o odpowiedzialność, urzędnik skarbówki wygłosił następującą sentencję: “Nie można oczekiwać od urzędnika, by żył pod stałą presją odpowiedzialności za swoje decyzje".

Przed nami nowa matura. Przedsiębiorczość chyba nie jest przedmiotem na egzaminie dojrzałości, ale gdyby takim została, to temat wypracowania mógłby brzmieć: “Przeczytaj ze zrozumieniem wybrane fragmenty informacji prasowych, przesłuchań komisji sejmowej, zapisów podsłuchów i tajnych notatek. Na podstawie tych testów odpowiedz, dlaczego w Dyzmolandzie Roman Kluska woli paść barany?".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2004