Babski wzrok

Joanna Helander potrafi uchwycić potężną moc życiową swoich bohaterek. Jej fotografie emanują energią afirmacji, choć stanowią zarazem ważny projekt krytyczny.

16.07.2019

Czyta się kilka minut

Magda, Ruda Śląska, Orzegów, 1977 r. / JOANNA HELANDER
Magda, Ruda Śląska, Orzegów, 1977 r. / JOANNA HELANDER

Tytułowe zdjęcie albumu „Baby patrzą”. Na pierwszym planie pięć bab z Rudy Śląskiej: tęgie, w ciemnych płaszczach, jedna w kwiecistej podomce, dwom rąbki podomek widać spod płaszczy; na głowach włóczkowe berety, jedna ma chustkę; na nogach grube pończochy i grube buty, choć jedna jest w rozdeptanych domowych laczkach, a jedna w nowiutkich lakierowanych półbutach, pewnie je musi rozchodzić. Patrzą w głąb kadru – w uliczkę kończącą się drewnianym płotem i chlewikami, dalej chyba łąka i jakiś lasek. Po bokach familoki, prawą stronę zdjęcia zajmuje ceglana ściana na kamiennej podmurówce, spięta stalową kotwą. Po lewej połać szaroburego tynku z zaciekami, dwa okna, jedno pod drugim, rynna urywa się na wysokości pierwszej kondygnacji.

Baby patrzą: coś się tam dalej dzieje, coś wywołało je z domu, zatrzymało w drodze po sprawunki. Jest rok 1977. Na baby i na gęstą materię świata wokoło nich patrzy fotografka – też baba, też z Rudy Śląskiej, też zaciekawiona, przyjechała tu po paru latach nieobecności. Dzięki temu spojrzeniu – zadomowionemu w fotografowanej przestrzeni, a zarazem wobec niej zewnętrznemu – w gęstych, zmysłowych fotografiach ocalał świat, którego dzisiaj już nie ma, zniknął niemal bez śladu.

JOANNA HELANDER, urodzona w 1948 r. w śląsko-polsko-niemiecko-żydowskiej rodzinie Koszyków, od 40 lat mieszka w Szwecji, tam ukończyła studia fotograficzne i tam w połowie lat 70. rozpoczęła pracę artystyczną. Od początku jednak inspirację i tematy czerpie z polskiej rzeczywistości. Wyjechała z kraju w 1971 r., po „wielokrotnym otrzymaniu odmowy wydania paszportu” (jak to ujmuje kalendarium zamieszczone w albumie „Baby patrzą”).

Joanna Koszyk ma wtedy 23 lata. Za nią jest nie tylko doświadczenie życia w tradycyjnej śląskiej społeczności, gdzie codziennością rządzi odwieczny rytuał, z konieczności zaadaptowany do warunków realnego socjalizmu, trwa świadomość skomplikowanej wielonarodowej i wielojęzycznej historii, życie zaś toczy się na tle zdumiewającego, niemal surrealnego pejzażu oraz charakterystycznej architektury i estetyki. Joanna ma za sobą także trzy lata studiów romanistycznych na Uniwersytecie Jagiellońskim – do Krakowa uciekła z duszącej wówczas jej rogatą duszę atmosfery Śląska.

W 1968 r., po wywieszeniu z okna akademika plakatu głoszącego: „Moskale! Ręce precz od Czechosłowacji!”, zostaje aresztowana i spędza dziesięć miesięcy w więzieniu w Myślenicach. Nie ma już powrotu na uniwersytet.

WYJAZD Z RUDY ŚLĄSKIEJ DO SZWECJI był wyjazdem do innego świata, ale nie ucieczką. Od 1976 r. fotografka nieustannie powraca do Polski i na Śląsk, z którym łączą ją nieproste, a przez to tak silne więzi. Jej pierwszy duży projekt artystyczny to album „Kobieta: en bok om kvinnor i Polen” („Kobieta: książka o kobietach w Polsce”, 1978). Już w dwujęzycznym tytule napisanej po szwedzku książki, na którą składają się fotografie bab z Polski i ich historie, znać szczególną perspektywę. Podobnie jest w kolejnej szwedzko-polskiej książce, „Gerard K: bereven från Polen” („Gerard K: listy z Polski”, 1986) złożonej z listów, które wysyłał jej do Szwecji ojciec, oraz fotografii powstających od 1976 r. w trakcie powrotów do domu.

Myślę o tych projektach Joanny Helander, a także o obejmującej niemal cztery dekady jej twórczości książce „Baby patrzą” jako o szczególnego rodzaju przekładzie, czyli takiej twórczości, która swojego centrum nie sytuuje ani tu, ani tam, a raczej i tu, i tam jednocześnie, w miejscu, któremu istnienie zapewnia jedynie sama artystka: jej pamięć i wrażliwość zakorzeniona w obu światach. Emigracja, bezdomność i wynikające z nich spojrzenie na to, co swoje i do bólu znane, okiem innego, kogoś, kto nie może tak znać i czuć, nadają fotografiom Joanny szczególną siłę i wymowę.

PORTRETY ROZEŚMIANYCH DZIEWCZYN z fabryki cukierków, fryzjerek przed oknem zakładu, „listonorki” przed blokiem, Moczygembiny i Kołodziejczyczki z wizytą u ciotki Gryjty, „damy z pieskiem” przy familoku na „karmańskiem”, dwóch kobiet wpatrzonych w siebie w tańcu na urodzinach Kulikowej, to stop-klatki z codzienności, sprawiające jednocześnie wrażenie surrealistycznych obrazów teatralnych. Zwyczajność sytuacji i scenerii, którą nietrudno byłoby uznać za zdegradowaną – te liszajowate ściany i krzywe bruki, kupa węgla na dziurawym chodniku, powyginane płoty, błoto – wybucha w czarno-białych kadrach Joanny Helander porywającą intensywnością. Jej aparat przychwytuje tę niepozorną rzeczywistość w chwilach, kiedy wymyka się ona samej sobie, w momentach niepodległości, uwolnienia od własnego ciężaru.

Na czym to polega? Nie chodzi o estetyzację brzydoty (jaka brzydota, skoro to rodzony świat?); z całą pewnością nie jest to spojrzenie egzotyzujące i kolonizujące (jaka egzotyka, skoro tak się tu po prostu żyje?); nie jest to zapis etnograficzny czy socjologiczny (przecież to kobiety z rodziny, sąsiadki, znajome, a nie przedstawicielki społeczeństwa). Choć zdjęcia Joanny Helander mają ogromny potencjał krytyczny i skutecznie go wykorzystują, ich siła się w nim nie wyczerpuje.

Przyglądając się portretom bab, szukam klucza do ich niezwykłej emocjonalnej temperatury. Jest w sfotografowanych scenach coś, co nie pozwala mi patrzyć na nie jak na obrazy rzeczywistości, która była gdzieś i kiedyś, daleko stąd. Chociaż nie mam wątpliwości, że świata, z którego pochodzą, już nie ma. Te zdjęcia uruchamiają pamięć: moje dzieciństwo na katowickim Wełnowcu to lata 70. i 80., kiedy Joanna powraca z aparatem do Rudy. W jej obrazach widzę zapis świata, który wtedy przyjmowałam po dziecięcemu, przed-krytycznie, jako oczywistość, która jest dobra dlatego, że jest. Oczywistemu światu nie stawia się pytań, bo wypełnia on sobą szczelnie całą przestrzeń. W takiej właśnie przestrzeni mają swoje miejsce bohaterki fotografii Joanny i z niej na nas patrzą.

NIE CHCĘ ZOSTAĆ ŹLE ZROZUMIANA: kobiety z tych fotografii są świadome siebie, mówią o swojej pracy, rodzinie, otoczeniu; sceny, w jakich zostały sportretowane, nie pozostawiają wątpliwości, w jakich warunkach żyją i z jakimi codziennymi przeciwnościami się zmagają. Te zdjęcia dają wyraz ich marzeniom i aspiracjom, wysiłkowi budowania siebie na przekór temu wszystkiemu. Mówią o ich fenomenalnej sile i niepodległości. Joanna Helander potrafi uchwycić potężną moc życiową bohaterek, dlatego jej fotografie, choć, o czym nieraz pisano, stanowią ważny projekt krytyczny, emanują energią afirmacji.

To nie tak, że jej baby mają w sobie pogodzenie z rzeczywistością wynikające z rezygnacji; czuję w nich siłę, by tę rzeczywistość intensywnie przeżywać. Ani one, ani ich portrecistka nie mają złudzeń co do tego, w jaki świat zostały wrzucone, ale też ani one, ani ich portrecistka nie tracą czasu na formułowanie oskarżeń i gorycz. Wytworna Gabusia przed swoim butikiem w Rudzie Śląskiej, elegancka Dora z pieskiem Misią w Czerwionce, Magda z Orzegowa ze zrobionymi na glanc długimi paznokciami, Barbara pozująca w stanie wojennym z bułką w kształcie V, cudowne trzypokoleniowe „gracje” w Stillingsön i Babcia w Sztokholmie dumnie stojąca przed napisem „Lev Nu!” („Żyj Teraz!”) – wszystkie one patrzą na nas ze środka życia, którego nie mają zamiaru poddać, choć wiedzą, że ich nie pogłaszcze. One to życie żyją.

HELANDER PATRZY NA BABY z podziwem i czułością, nigdy ze zdumieniem czy brakiem zrozumienia. Że można by w jej spojrzeniu dostrzec czczą ciekawość, współczucie czy poczucie wyższości, nawet nie przychodzi mi do głowy. Te fotografie niczego nie ilustrują, nie mają tezy. Ich energia rodzi się w geście wskazania, który nadaje bohaterkom podmiotowość, oddaje im głos, dostrzega i docenia ich cielesność.

Obok portretów bab i babek z Rudy w albumie znalazły się zdjęcia kobiet z innych światów. Cudowna Cyganicha z Żywca, liryczna i zadziorna, okryte czarnymi chustami-opończami baby z Sassari na Sardynii, Karolina i Joanna, bliźniaczki z Krakowa, które Helander fotografowała od pierwszych dni życia przy krakowskiej ulicy Pędzichów aż do ich dorosłych, oddzielnych żywotów. Ale są także artystki, pisarki, aktorki, intelektualistki, między wielu innymi Carol Miłosz, Anna Barańczak, Krystyna Krynicka, Maja Zagajewska, Alicja Kornhauser, Monika Tranströmer z mężami, Hanna Krall, Liv Ullmann, Jane Hirshfield, Ewa Kuryluk, a nawet Virginia ­Woolf z babcią (fotografki).

Joanna Helander to jedna z najważniejszych dokumentalistek życia artystycznego i literackiego w Polsce i w Szwecji. Jej praca z Teatrem Ósmego Dnia ma kapitalne znaczenie w historii polskiej kultury końca XX wieku. Album o Wisławie Szymborskiej to klasyk. Ale nie mniejszym klasykiem jest zdjęcie kucharek z krakowskiej jadłodajni „U Stasi” i Babci przed klatką ze szczygłem. Wszystkie one razem, na równych prawach, patrzą na nas.

„BABY PATRZĄ” – JEST KŁOPOT z przekładem tego świetnego, energicznego tytułu na angielski. Baba (we wszystkich sensach) to zjawisko uniwersalne, ale słowo lokalne. „Jestem baba” Anny Świrszczyńskiej, poetki przywołanej w albumie przez Iwonę Kurz, przetłumaczone na „I am a woman” brzmi bledziutko. Po angielsku książka nosi tytuł „Ladies Looking”. To bardzo trafny wybór, z subtelnym poczuciem humoru, ale bez śladu ironii rozgrywający to, co w sztuce fotograficznej Joanny Helander jest tak istotne – głęboko demokratyczny gest szacunku i ciepłej sympatii dla bohaterek – dla bab, pań, dam – i poczucie wspólnego losu.

Warto wspomnieć na koniec o jeszcze jednym wymiarze babskiego patrzenia. Album powstał przy okazji wystawy prac Joanny Helander w ramach tegorocznego Miesiąca Fotografii w Krakowie i jest elementem współpracy, którą z fotografką podjęła Fundacja Kultura Obrazu z Katowic. Śladem tej współpracy na krakowskiej wystawie była sala poświęcona wglądom w przepastne archiwum artystki.

Jesienią 2017 r. w Katowicach miała miejsce wystawa „Joanna Helander. Archiwum otwarte”, na której również pokazano prace z archiwum. Fundacja Kultura Obrazu to młode kobiety, niemogące pamiętać Śląska, który sfotografowała Joanna, i żyjące w innym świecie. Teraz tamte i te baby patrzą na siebie nawzajem.©

 

Joanna Helander, BABY PATRZĄ / LADIES LOOKING. FOTOGRAFIE 1976-2012. Fundacja Kultura Obrazu, Katowice 2019

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 29/2019