Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Trzy dni. Przez trzy dni miały milczeć armaty, a samoloty zostać na ziemi, by Syryjczycy mogli świętować po zakończeniu ramadanu, miesiąca postu. Ale nie minęły 24 godziny, a reżim Baszara al-Asada przestał się czuć zobowiązany do przestrzegania tego rozejmu. Wojska rządowe uderzyły na pozycje powstańców w północno-zachodniej części Aleppo – ostatniego dużego syryjskiego miasta, którego znaczna część pozostaje w rękach umiarkowanej opozycji. Z informacji, tym razem wyjątkowo zgodnych, jakie dotarły z Damaszku i od opozycji, wynika, że siły rządowe były wspierane przez rosyjskie lotnictwo, które prowadziło naloty na powstańcze pozycje.
Już tylko kilkaset metrów dzieliło żołnierzy Asada od Castello Road. Droga ta – nazwana tak od położonej przy niej restauracji Castello – to ostatnia trasa, którą można było dostarczać zaopatrzenie do wschodniej części Aleppo, pozostającej pod kontrolą opozycji. Powstańcy i cywilni wolontariusze potwierdzili tę informację. – Reżim kontroluje szereg wzgórz wzdłuż tej drogi, co sprawia, że opozycja praktycznie nie może już z niej korzystać – mówił mi jeden z syryjskich aktywistów.
Aleppo, kiedyś duże centrum gospodarcze, od lipca 2012 r. jest podzielone na pół: reżim kontroluje zachodnią część miasta, a powstańcy wschodnią. Ponadto jedna z dzielnic w północnej części miasta jest pod kontrolą Kurdów. W cieniu rządowej ofensywy zaatakowali oni teraz wrogie sobie grupy arabskie.
Wcześniej, w lutym tego roku, wojskom rządowym udało się – po zmasowanych rosyjskich nalotach – przejąć kontrolę nad najważniejszą drogą zaopatrzeniową, która prowadziła od Aleppo do tureckiej granicy. W czerwcu Asad zagroził dalszą eskalacją: ostrzegł, że Aleppo stanie się grobem wszelkich marzeń i nadziei „rzeźnika”.
Asad, którego wojska zabiły w minionych pięciu latach ponad ćwierć miliona ludzi, miał na myśli swego arcywroga – prezydenta Turcji Erdoğana. Turcja postrzegała bowiem dotąd Aleppo i północną Syrię jako swoją strefę wpływów i wspierała w tym regionie różne grupy powstańcze. Teraz, gdy rząd turecki chce „normalizować” relacje z sąsiadami w regionie i z Rosją, opozycja obawia się, że Ankara może zechcieć „znormalizować” relacje także z Syrią i Iranem, i że tureckie dostawy zostaną wstrzymane.
Lokalni działacze opozycyjni starali się nie tracić nadziei. W rozmowach zapewniali, że siłom rządowym nie uda się całkowicie okrążyć wschodniego Aleppo, ponieważ – jak twierdzili – tutaj jest inaczej niż w pozostałych miastach, które znalazły się w „kotłach”, gdyż w tym regionie pod bronią jest kilkadziesiąt tysięcy powstańców. Wprawdzie podzielonych na rozmaite ugrupowania, ale połączonych pragnieniem, aby zapobiec upadkowi Aleppo.
Mogą to jednak być płonne nadzieje. Gdyby pierścień okrążenia zamknął się całkowicie, wówczas 300 tys. cywilów, którzy pozostają we wschodniej części miasta, zostałoby odciętych od wszelkiej pomocy.
Już teraz sytuacja jest straszna – mówił mi znajomy lekarz, który został w mieście. Strumień rannych i zabitych nie ustaje ani na chwilę. Polowe szpitale już wcześniej nastawiały się na całkowite oblężenie – relacjonował mój rozmówca – i starały się zaopatrzyć na zapas w leki i środki opatrunkowe.
W minionym tygodniu siły powstańcze przeszły do kontrataku i ogłosiły, że odzyskały kawałek terenu. Ale na ogólnej mapie zmieniło to niewiele: wojska rządowe praktycznie kontrolują już Castello Road. ©