Armenia, układ zamknięty

Wielu Ormian nie zorientowało się nawet, że zmienił się im prezydent. Starego, Sarkisjana, zastąpił nowy Sarkisjan, a wybrali go nie obywatele, lecz posłowie.

10.03.2018

Czyta się kilka minut

 Serż Sarkisjan oddaje głos w lokalu wyborczym podczas wyborów parlamentarnych, Erywań, 2 kwietnia 2017 r. / Fot. Davit Hakobyan/AP/EAST NEWS
Serż Sarkisjan oddaje głos w lokalu wyborczym podczas wyborów parlamentarnych, Erywań, 2 kwietnia 2017 r. / Fot. Davit Hakobyan/AP/EAST NEWS

Choć Armen Sarkisjan został wybrany na prezydenta już na początku marca, urząd swój zacznie pełnić dopiero od 9 kwietnia, kiedy dobiegnie końca druga i ostatnia prezydencka kadencja panującego od 2008 roku Sarkisjana Serża. Jako prezydent Serż Sarkisjan nie tylko panował, ale i rządził. Armen będzie już tylko panował. Rządzić, po staremu, będzie Serż. Jako premier albo prezes rządzącej partii.

Właśnie po to, żeby nikomu nie oddawać sprawowanej władzy, Serż Sarkisjan i jego zausznicy w grudniu 2015 roku przeforsowali zmiany w konstytucji, pomniejszające znaczenie prezydenta, za to wynoszące rolę premiera, wyrastającego na najważniejszą postać na scenie politycznej Armenii. Dotąd prezydenta wybierano w Armenii w powszechnych elekcjach, dysponował on ogromnym zakresem władzy i mógł sprawować ją przez dwie pięcioletnie kadencje. Konstytucyjne poprawki pozostawiły prezydentowi obowiązki głównie ceremonialne. Odebrały też Ormianom przywilej wybierania szefa państwa. Teraz wybierają go posłowie na jedną i jedyną, siedmioletnią kadencję.

Pomysł Putina

Pomysł, by utrzymać się u władzy obchodząc kadencyjny limit prezydencki poprzez przeistoczenie się – choćby tymczasowe – w premiera, któremu kadencji się nie liczy, przypisuje się rosyjskiemu przywódcy Władimirowi Putinowi. Po dwóch prezydenckich kadencjach 2000-2008, zrobił sobie czteroletnią przerwę jako premier, po czym w 2012 roku wrócił na stare stanowisko. W Gruzji manewr ten próbował zastosować nienawistny wróg Putina, Micheil Saakaszwili. On także poprawił konstytucję, by odbierała władzę prezydentowi (którym dłużej być już nie mógł) i powierzała ją premierowi (którym zostać zamierzał). Saakaszwili nie pomyślał tylko o jednym – że może wyborów nie wygrać. W putinowskiej Rosji – rzecz nie do pomyślenia. W Gruzji zaś, rodakom Saakaszwilego jego pazerność na władzę bardzo się nie spodobała i w wyborach parlamentarnych w 2012 roku zagłosowali na opozycję. W rezultacie upatrzona przez prezydenta premierowska posada dostała się jego wrogom. 

Z kolei w Azerbejdżanie i poradzieckiej Azji Środkowej prezydenci bez ceregieli wykreślają z konstytucji wszelkie zapisy ograniczające terminy i zakres ich władzy.

Jedyny kandydat

W Armenii operacja pomniejszania prezydenta i wynoszenia premiera przebiegła bez żadnych zakłóceń. Jesienią 2015 roku, mimo protestów opozycji, rządząca Partia Republikańska wraz ze sprzymierzonymi z nią narodowcami dasznakami, przegłosowała w parlamencie stosowne poprawki konstytucji. W grudniu, mimo braku zainteresowania i zrozumienia sprawy przez obywateli, przeprowadzono plebiscyt, w wyniku którego nowa konstytucja została przyjęta. Wiosną zeszłego roku republikanie, zgodnie z planem wygrali wybory parlamentarne. W styczniu prezydent Serż Sarkisjan namaścił na swojego następcę Armena Sarkisjana, a na początku marca posłowie prawie jednogłośnie wybrali go na nowego prezydenta. Był jedynym kandydatem.

Zgodne poparcie posłów dla nowego prezydenta bierze się z powszechnego szacunku, jakim cieszy się on zarówno wśród rodaków w kraju (ok. 3 miliony), jak i w rozrzuconej po świecie, czterokrotnie liczniejszej diasporze. 

Armen Sarkisjan, liczący sobie 64 lata i w żaden sposób nie spokrewniony z prezydentem Serżem, zasłużył sobie na uznanie przede wszystkim jako naukowiec i przedsiębiorca. Doktor nauk fizycznych ze stołecznego uniwersytetu w Erywanie radził sobie w nauce tak dobrze, że w połowie lat osiemdziesiątych otrzymał zaproszenie i posadę z brytyjskiego Cambridge. Talent i dorobek naukowy Sarkisjana musiał robić wrażenie także na władzach ówczesnego Związku Radzieckiego, które nie sprzeciwiły się jego wyjazdowi z kraju. Znajomość Wielkiej Brytanii i biegłość Sarkisjana w posługiwaniu się językiem angielskim przydały się, gdy w 1991 roku, po rozpadzie ZSRR, Armenia ogłosiła niepodległość, a fizyk został wysłany do Londynu na stanowisko ambasadora.

Wrócił do kraju w 1996 roku, żeby objąć stanowisko premiera w rządzie pierwszego prezydenta niepodległej Armenii Lewona Ter-Petrosjana. Sprawował urząd jednak tylko parę miesięcy i sam podał się do dymisji, tłumacząc ją kiepskim zdrowiem. W Erywaniu mówiono jednak, że tak naprawdę poszło o jego konflikt z jeszcze innym Sarkisjanem, Wazgenem, wszechpotężnym ministrem obrony. Z nim również Armen Sarkisjan nie był spokrewniony. Sarkisjan to bardzo powszechne w Armenii nazwisko, zwłaszcza w polityce. W kierowanym przez premiera Armena Sarkisjana rządzie ministrem obrony był Wazgen Sarkisjan, a policji – Serż Sarkisjan. W 1998 roku ministrowie Sarkisjanowie oraz sprowadzony na miejsce Armena Sarkisjana premier Robert Koczarian dokonali pałacowego zamachu i odsunęli od władzy prezydenta Ter-Petrosjana. Rok później Wazgen Sarkisjan został zamordowany przez zamachowców, którzy zaatakowali gmach parlamentu.


STRONA ŚWIATA – czytaj analizy i reportaże Wojciecha Jagielskiego w specjalnym serwisie „Tygodnika Powszechnego” >>>


Armena Sarkisjana nie było już w Armenii. Wrócił do Londynu, ale zajął się nie nauką, lecz interesami. Z równie wielkim powodzeniem. Jego majątek, znajomość świata i kontakty z ormiańską diasporą sprawiły, że władze Armenii znów wyznaczały go na ambasadora. Żeby ułatwić sobie podróże po świecie w interesach, przyjął brytyjskie obywatelstwo i brytyjski paszport, z których w 2011 roku zrezygnował. Opozycja, nie mogąc w to uwierzyć, do samego końca domagała się, żeby przed wyborem Armena Sarkisjana na prezydenta dobrze się upewnić, czy nie jest on aby poddanym Jej Królewskiej Mości z Londynu i czy Armenia nie stanie się w ten sposób brytyjskim lennem. Ormiańscy sąsiedzi, Gruzini i Azerowie, podkpiwali, że sprytni Ormianie znów przechytrzyli wszystkich i wymyślili sposób, by przyłączyć ich kraj do zachodniej Europy.

Armen Sarkisjan nie jest zresztą pierwszym prezydentem Armenii, którego obywatelstwo budziło wątpliwości. Serż Sarkisjan formalnie jest obywatelem Azerbejdżanu, bo za jego część uważany jest Górski Karabach, ormiańska enklawa, która po kilkuletniej, krwawej, ale zwycięskiej wojnie na początku lat 90-tych, ogłosiła samozwańczą niepodległość. Sarkisjan, dawny komsomolec, był jednym z przywódców partyzantki. Z Karabachu pochodził też jego poprzednik i wojenny weteran, drugi prezydent Armenii Robert Koczarian (urzędował w latach 1998-2008).

Gnijąca demokracja

Armenia, choćby z powodu swojej dramatycznej historii i starego konfliktu z Turkami i ich kuzynami Azerami, skazana jest na przymierze z Rosją. Na jej terytorium znajduje się jedyna na południowym Kaukazie rosyjska baza wojenna, rosyjscy żołnierze pilnują granic Armenii, a rosyjscy oligarchowie przejęli większą część ormiańskiej gospodarki. Pod naciskiem Kremla, jesienią 2013 roku Armenia w ostatniej chwili wycofała się z podpisania umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską i zamiast tego przystąpiła do Unii Euroazjatyckiej, tworzonej przez Putina na gruzach byłego ZSRR. Ormianie podpisali za to z Unią Europejską umowę o współpracy politycznej, a zdaniem erywańskiego politologa Dawida Petrosjana, strategicznym celem maleńkiej i ubogiej Armenii jest przeczekać czas konfrontacji między Wschodem i Zachodem, nie zrywając z żadnym z nich więzi i nie dać się wciągnąć w „wojny olbrzymów”.

Z zadaniem tym zmagać się będzie jednak już nie nowy prezydent kraju, ale premier. Tym zaś zostanie najpewniej ustępujący prezydent Serż Sarkisjan. Rówieśnik Armena nie ukrywa, że nie myśli jeszcze o politycznej emeryturze. „Jeśli wygramy wybory, zamierzam nadal służyć ojczyźnie” – zapowiadał wiosną zeszłego roku przed wyborami do parlamentu. Jego republikanie wygrali, tak jak wygrywają wszystkie wybory już od lat. W pierwszych wyborach, w których wystartowali, w 1990 roku, wprowadzili do parlamentu zaledwie jednego posła. Pięć lat później mieli ich już pięciu i wchodzili w skład koalicji rządzącej. Na jedną z najpotężniejszych partii politycznych wyrośli pod koniec lat dziewięćdziesiątych, kiedy przewodził im charyzmatyczny Wazgen Sarkisjan, weteran i bohater karabachskiej wojny, której zakładnikiem są wszystkie ormiańskie elity polityczne. Pod jego wodzą, w 1999 roku, republikanie wygrali wybory i od tego czasu nieprzerwanie rządzą Armenią, najpierw w koalicjach, a od 2012 roku samodzielnie.

Dwa dziesięciolecia ich rządów sprawiły, że ormiańskie państwo znalazło się w zapaści i zostało zawłaszczone przez polityczną elitę republikanów, a gospodarka – przez sprzymierzonych z nimi oligarchów. Kiedy rozmawialiśmy o ormiańskich wyborach, Dawid Petrosjan narzekał, że demokracja w Armenii gnije, zachowała formę, ale treści nie ma w niej już żadnej.

Przejąwszy państwo pod kontrolę, republikanie uznali je za swoją własność, której mają prawo bronić wszelkimi sposobami. „Partia znów znaczy u nas państwo, a państwo – partię, wszystko znów się zlało w jedno.” – narzekał Petrosjan. „Sądy stały się całkowicie zależne od władz, nadskakują im rządowa telewizja i gazety, potulnie słuchają urzędnicy, bojący się o swoje posady. Cały ten porządek z każdym rokiem jest coraz bardziej uszczelniany, tak że nie pozostawia żadnej nadziei ani perspektyw ludziom pozbawionym koneksji, nie zgadzającym się na korupcję i nepotyzm”.

Z tylnego fotela

Obrzydzenie Ormian polityką zrodziło w nich apatię i poczucie ubezwłasnowolnienia, którą rządzące elity starają się troskliwie pielęgnować. Temu także służyła rezygnacja z powszechnych wyborów prezydenckich. Dotychczasowe elekcje budziły wśród Ormian niezwykłe emocje. Zamieszki wybuchły, gdy Ter-Petrosjan wygrał drugą kadencję w 1996 roku, do rozruchów doszło w 2008 roku, gdy wybory wygrał Serż Sarkisjan. Jego reelekcji, cztery lata później, towarzyszyło już tylko zniechęcenie i znużenie. O wyborze Armena Sarkisjana przez posłów wielu Ormian nawet nie wiedziało. „Ludzie stracili u nas wiarę w demokrację” – mówił Petrosjan. „Odwracają się od polityki i politycznych partii, a rządzących tak samo nie znoszą, jak opozycji”.

O tym czy Serż Sarkisjan dalej będzie rządzić Armenią, tyle, że już jako premier, zdecydują nie obywatele, którzy mają go serdecznie dosyć, ale ormiańscy oligarchowie i Rosja, której zawdzięczają swoje majątki. Za ich faworyta uważany jest obecny premier Karen Karapetian, pracujący niegdyś dla rosyjskiego Gazpromu. Wielkim zwolennikiem premiera jest miliarder Samwel Karapetian (nie są ze sobą spokrewnieni, a nazwisko Karapetian, podobnie jak Sarkisjan, jest u Ormian często spotykane), który chce inwestować ogromne pieniądze w ormiańską energetykę.

Jeśli nie zostanie premierem, Serżowi Sarkisjanowi pozostanie rządzić krajem jako prezes partii trzymającej władzę, z tylnego fotela: bez sprawowania żadnego zaszczytnego urzędu, ale i bez ponoszenia także odpowiedzialności.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej