Arcydzielny minimalizm Hanny K.

W tej książce jest i przeszłość, i współczesność, i polityka, i sprawy publiczne, ale zawsze ujrzane przez pryzmat czyjejś historii, czyjegoś przeżycia, czyjejś pamięci.

07.11.2022

Czyta się kilka minut

Hanna Krall. Warszawa, 2017 r. / JACEK DOMIŃSKI / REPORTER
Hanna Krall. Warszawa, 2017 r. / JACEK DOMIŃSKI / REPORTER

Kiedy Hanna Krall zaczęła publikować na tych łamach cykl „Za pamięci”, szybko stało się jasne, że to coś więcej niż felieton. Że na naszych oczach zmartwychwstają na chwilę całe światy, powstaje mozaika ułożona z niezwykle wyrazistych odłamków, przesuwa się korowód postaci uchwyconych w jednej, za to naprawdę znaczącej scenie. I te sceny pozostawały ważne niezależnie od tego, kiedy i czy w ogóle czytelnik rozpoznał bohaterkę czy bohatera, czy coś o nich wcześniej wiedział – choć na ogół wiedzieć powinien.

„Pamięć – pisze we wstępie do książki Mariusz Szczygieł – jest dla Hanny Krall od lat, chyba od kiedy zaczęła pisać o Zagładzie, ideą niemal filozoficzną. Swego rodzaju Absolutem, do którego dąży każdy człowiek. Bo każdy chce być zapamiętany. Niektórym więc Krall pomaga do Absolutu się zbliżyć. Ale mylić się będzie ten, kto sądzi, że są to felietony o tym, co przechowuje jej kilkudziesięcioletnia pamięć. Jakieś wspominki czy wypominki. Są to prawdziwe reportaże, niewielkie, ale reportaże, do których solidnie zebrała dokumentację”. Godziny rozmów, dziesiątki lektur, sterty papierów – wszystko dla dwóch-trzech stron tekstu.

Sztuka kondensacji

Każda kolejna przesyłka od Doroty Szymborskiej, przenoszącej rękopisy Hanny Krall w wersję elektroniczną, była wspaniałą przygodą. Czytać uważnie te miniatury oczyszczone ze szczegółów pozbawionych znaczenia, odnajdywać zawarte w nich odesłania do innych książek autorki i pojawiających się w nich postaci, jak oczywiście Marek Edelman, jak poetka Franciszka Arnsztajnowa z „Wyjątkowo długiej linii” czy dwie Marie Hrabowskie z „Synaps Marii H.”. I docierać do puenty, w której czasem następuje kumulacja emocji, czasem zaś patos zostaje rozbrojony ironią.

Teraz czytelnika czeka przygoda kolejna, jeśli oczywiście będzie miał na nią ochotę, ale polecam: porównać książkowe wersje niektórych tekstów z ich pierwodrukami. Zobaczyć, jak konsekwentnie Hanna Krall kondensuje swoje miniatury.

Przykład? Pierwsza część „Scen z życia wolontariusza W.”, która w „Tygodniku” nosiła tytuł „Buka”. Rzecz o zmasakrowanej przez wojsko rosyjskie podkijowskiej Buczy („przyjemne miasteczko, wille, dużo drzew, coś jak Konstancin”), Eugenii, która ratowała porzucone zwierzęta, i najeźdźczym żołnierzu, który ocalił mopsa – bo też ma psa. Czy wobec tylu zbrodni pisać o „dobrym żołnierzu”? Nie, uważa wolontariusz Witek, bo reporter powinien wybierać... Streszczam nieudolnie i nie chodzi mi o dylemat reportera, tylko o sposób, w jaki Hanna Krall zgęściła opis, oparty na opowieściach Eugenii i Witka oraz zdjęciach. Jedno tylko zdanie. Wersja z „TP”: „Niedaleko lotniska była stadnina i klub jeździecki, na lotnisku był desant, konie rozbiegły się, strzelali do nich albo rozjeżdżali czołgami”. Wersja z książki: „Była stadnina, konie rozbiegły się. Strzelali do nich albo rozjeżdżali czołgami”.

Że Ukraina? Bo w tej książce jest i przeszłość, i współczesność, i polityka, i sprawy publiczne, ale zawsze ujrzane przez pryzmat czyjejś historii, czyjegoś przeżycia, czyjejś pamięci, czasem zresztą niedokładnej – jak w przypadku owego profesora, który miał jako dziecko jeździć tramwajem przez warszawskie getto. Wszystkie tematy muszą przejść próbę indywidualnego doświadczenia. Tak jest w przypadku wojny i Zagłady, podobnie ze stalinizmem.

A polskie przemiany minionych dekad? Na burzliwym posierpniowym zebraniu w spółdzielni mieszkaniowej bohater wojenny słyszy, że jest tchórzem, i to po trzykroć. „Pamiętał to zebranie przez cztery lata. Krótko. Do końca życia”. Rocznica słynnego strajku w Wyższej Oficerskiej Szkole Pożarniczej w listopadzie 1981 r. wraca za sprawą Ewy Hołuszko, która wtedy była Markiem Hołuszką, działaczem mazowieckiej Solidarności, a po latach weterani strajku nie chcieli mieć z nią do czynienia. I jeszcze rok 1989, wizyta w Wiskitkach, gdzie wszyscy czegoś się boją – ale solidarnościowy Premier wolałby o tym nie słuchać...

Sceny prywatne

Przyznam, że dla mnie Hanna Krall jest w „Szczegółach znaczących” przede wszystkim mistrzynią portretu. Szkicowanego jakby mimochodem, widzianego też poprzez szczegół, gest, zachowanie. I wydobywającego najlepsze albo najbardziej ujmujące cechy portretowanego.

Kiedy myślę teraz o Agnieszce Osieckiej – nie znałem jej, ale uważam, że należy do trójcy wielkich polskich ­poetów piosenki, obok Jeremiego Przybory i Wojciecha Młynarskiego – natychmiast widzę opisaną w „Szczegółach...” scenę, w której Osiecka podczas przyjęcia krzyczy do gości zabawiających się w striptiz lalki w sukni ślubnej: „Sami się rozbierajcie! Pruderyjni jesteście! Zakłamani jesteście! Za manekinem się chowacie!”. Widzę też Kalinę Jędrusik, która podczas rosyjskiej podróży wpada niemal w histerię, bo jej mąż, Stanisław Dygat, gdzieś się zgubił. Martwi się nie tym, że coś mogłoby mu grozić, tylko tym, że on będzie się martwił o nią... A potem jeszcze się okazuje, że oboje kupili identyczne malowane talerze i mają teraz komplet.

Pamiętam oczywiście sławny reportaż Hanny Krall o Annie Walentynowicz, drukowany dawno temu, bo w 1980 r. w „Tygodniku” – jednak i w tym przypadku portret bohaterki Sierpnia został istotnie wzbogacony, m.in. uroczym wątkiem fascynacji Anny W. amantem kina radzieckiego. „Sceny prywatne” z Barbarą S. – czyli poetką Barbarą Sadowską, matką Grzegorza Przemyka – zapierają dech ze wzruszenia. Jest jeszcze dziennikarka i przyjaciółka autorki Wiesława Grochola, jest wybitna, a niedoceniona pisarka (i opozycjonistka) Zyta Oryszyn, jest nadzwyczaj barwnie naszkicowana Wanda Falkowska, w której sprawozdaniach sądowych z „Przekroju” kiedyś się zaczytywałem.

Jest Adam Boniecki, poznany w krakowskim Hotelu Francuskim, gdy napisał w „Tygodniku” o „Zdążyć przed Panem Bogiem” („Wysoki, przystojny. Wie, na co Bóg może albo nie może się godzić, i nosi czarne sztruksowe wranglery. Oryginalne, żadna bazarowa podróbka”). No i pojawia się na chwilę Mieczysław F. Rakowski, wówczas naczelny „Polityki”, który swoje podwładne, czyli Falkowską i Krall, prosi, by wybierając się na opozycyjną imprezę uprzedzały go wcześniej, bo nie chce się o tym dowiadywać od SB. Czasy są KOR-owskie, a spotkanie odbywało się w dawnym mieszkaniu Melchiora Wańkowicza, zajmowanym przez jego wnuczkę Annę z Erdmanów Walendowską, obywatelkę amerykańską; swoje wiersze czytał Wiktor Woroszylski.

„U Hanny Krall – zauważa Szczygieł – nikt nie jest lepszy ani gorszy. Ci, którzy przyjmują na siebie dobre bądź złe role, są traktowani tak samo. Powściągliwie, rzeczowo, ewentualnie ze współczuciem. Bo wie, że i dobro, i zło to pełnoprawne części ludzkiego losu”. Co, dodałbym na wszelki wypadek, nie oznacza indyferentyzmu moralnego, stanowi raczej wskazówkę co do sposobu, w jaki pisać o świecie.

Szczegół prywatnie znaczący

Korespondując w sprawie tekstów dla „Tygodnika” ustaliliśmy z panią Hanną, że jestem ich idealnym odbiorcą, bo każdy przywołuje bliskie mi osoby i sprawy. W kolejnym jednak liście autorytatywnie stwierdziła, że tym razem to się z pewnością nie powtórzy. Czytam więc: „Szukał Go i obcował z Nim na różne sposoby. Z żydowskimi chasydami, na medytacjach zen i na rekolekcjach u benedyktynów w Tyńcu”. Hmm, mogłoby się to odnosić do co najmniej kilku moich znajomych. A potem te zdania: „Zamordowano go w nocy w centrum miasta. Znaleziono go bez butów. Zabójcy zabrali adidasy i torbę. Wyobrażam sobie ich rozczarowanie – w torbie były tylko wiersze”.

Błysk olśnienia: wiem! Widzę przystojnego, jasnowłosego młodego człowieka, który przyjechał bodaj w 1987 r. do Krakowa i odwiedził redakcję miesięcznika „Znak”, gdzie wtedy pracowałem. Nazywał się Krzysztof Masewicz, publikowaliśmy jego znakomite szkice i przekłady z Martina Bubera. Niedługo później przyszła wiadomość o jego śmierci.

A znajomość z nim nie była dla Hanny Krall bez znaczenia. Jak opowiada teraz w rozmowie z Michałem Nogasiem dla „Magazynu Książki”: „Gdyby mi mój znajomy Krzysztof Masewicz nie dał »­Opowieści chasydów« Martina Bubera, gdzie na końcu jest poczet cadyków polskich, to może bym się nigdy nie zaczęła interesować przedwojennym życiem w Przysusze, Warce, Górze Kalwarii czy Kocku? Bo znałam te miejscowości, tylko o życiu żydowskim nie miałam pojęcia. Pojechałam z Janem Jagielskim [jeszcze jedna postać z kart „Szczegołow...” – TF] do Warki i Przysuchy; od tego się zaczęło moje pisanie o Zagładzie. Nie od Edelmana, tylko od Masewicza”.

Cóż zaś mam powiedzieć o innym przypadku? Tym razem tekst dotyczył Teofili Reich-Ranickiej, żony Marcela, sławnego niemieckiego krytyka literackiego, a wcześniej trochę i polskiego szpiega w Londynie. Oboje przeżyli warszawskie getto, Teofila malowała tam niezwykłe obrazki – postacie z oper i sceny gettowe. Przemycone na „aryjską stronę”, ocalały. W 2000 r. w Niemczech wydano ich album – z tekstem Hanny Krall. Nigdy tej książki nie widziałem, do czego przyznałem się, nie kryjąc smutku. ­Odpowiedź była błyskawiczna i wprawiła mnie w radość trudną do opisania: „Przyślę Panu album Teofili. Proszę o adres”.

Adres poszedł i na bodaj dobę zapadła cisza. A potem kolejny e-mail: ­„Zaadresowałam kopertę. Przepisałam adres (na który przedtem nie zwróciłam uwagi). Bolesława Prusa 11. To jest adres domu dziecka w Otwocku, w którym byłam od maja ’45 do matury. Próbuję sobie przypomnieć numer pokoju”... Czyż nie jest to prawdziwy szczegół znaczący? ­Nagle drogi się przecinają, a historia świetnej pisarki staje się po trosze, symbolicznie moja. Nadal tylko nie wiem, co z tym numerem pokoju. Może osiem??? ©℗

Hanna Krall, SZCZEGÓŁY ZNACZĄCE, Wstęp Mariusz Szczygieł. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2022

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. 1955 w Krakowie, absolwent prawa i historii sztuki na UJ, w latach 1980-89 w redakcji miesięcznika „Znak”, od 1990 r. w redakcji „TP”, na którego łamach prowadzi od 1987 r. jako Lektor rubrykę recenzyjną. Publikował również m.in. w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 46/2022