Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Cały świat się nam przygląda" - stwierdził Barack Obama, mając na myśli fascynację wyborami w USA. Faktycznie, zwykły Polak, Islandczyk czy Kazach słyszał o Obamie, a często wie nawet, dlaczego tak ważne są prawybory w prowincjonalnej Pensylwanii. Powód zainteresowania jest oczywisty: Ameryka jest i będzie supermocarstwem, którego polityka wpływa na nas wszystkich.
Nie sposób przewidzieć, kto będzie nowym prezydentem. Ale wiadomo już, że ten ktoś może zapomnieć o wakacjach. Nowy prezydent wprowadzi się do Białego Domu w sytuacji nieporównanie trudniejszej niż George W. Bush. Stany są uwikłane w wojny na dwóch frontach, są potężnie zadłużone, a cena ropy jest prawie trzykrotnie wyższa niż w 2000 r. Co najważniejsze, Stany straciły magię przyciągania: większość świata uważa je za zagrożenie.
Wiele z tych negatywnych trendów, głównie wojna w Iraku, jest wiązanych z osobą Busha. Zatem czy i w jakim stopniu zmieni się polityka zagraniczna USA po wyborach? Naturalnie kandydaci Demokratów, Obama i Hillary Clinton, totalnie krytykują Busha. Ale również John McCain, który nominację Partii Republikańskiej ma w kieszeni, dystansuje się od niego. Tymczasem z punktu widzenia Europy trzy najważniejsze aspekty polityki USA to Irak, Iran i stosunki transatlantyckie.
Irak dzieli pretendentów do prezydentury najbardziej. Podział jest jaskrawy: Demokraci chcą wyjść z Iraku, a Republikanie trwać do zwycięstwa. Obama, jedyny z tej trójki, który sprzeciwiał się wojnie od początku, obiecuje wyprowadzenie z Iraku większości jednostek w ciągu 16 miesięcy po wyborach; zostawiłby ok. 50 tys. żołnierzy, którzy zajmowaliby się zwalczaniem Al-Kaidy, ale byliby neutralni wobec konfliktu wewnątrzirackiego. Clinton mówi mniej więcej to samo, choć nie wspomina o dacie opuszczenia Iraku. McCain ma inną koncepcję: opowiada się za pozostaniem "choćby przez 100, a nawet 1000 lat", aż Irak stanie się stabilnym państwem. W przeszłości McCain poparł wojnę w Iraku, a Busha krytykował za wysłanie niedostatecznej liczby żołnierzy.
Irak stał się więc terenem podziału ideologicznego, gdzie Demokraci ukazują McCaina jako kontynuatora niepopularnej polityki Busha. Z drugiej strony, twarda linia w Iraku pozwala McCainowi przedstawiać Demokratów jako "mięczaków", którzy chcą zdezerterować. Koncentrując się na Iraku, McCain (były pilot, który spędził prawie sześć lat w wietnamskim więzieniu) liczy na odwrócenie uwagi wyborców od problemów gospodarczych. Jednak, Demokrata czy Republikanin, przyszły prezydent będzie musiał liczyć się z warunkami w Iraku - które raczej ani nie pozwolą Obamie wyprowadzić wojska w ciągu 16 miesięcy, ani McCainowi na prowadzenie wojny przez 100 lat.
Również Iran dzieli kandydatów. W przeciwieństwie do Busha, który nie rozmawiał z Iranem, Demokraci chcą podjąć negocjacje - bezwarunkowo (w przypadku Obamy) lub z pewnymi warunkami (to linia Clinton). McCain zaś podtrzymuje linię Busha, a w dodatku grozi Iranowi wprost interwencją zbrojną, wyśpiewując "bomb, bomb Iran" do melodii Beach Boysów.
Mimo to istnieje pewien konsens między kandydatami: Obama, Clinton i McCain zgodnie twierdzą, że opcja militarna musi pozostać "na stole". Wszyscy opowiadają się też za zaostrzeniem sankcji wobec Teheranu. Przede wszystkim jednak tajemnicą poliszynela jest, że mimo miejsca, które zajmuje w kampanii, Iran nie jest dla USA priorytetem. Różnice między kandydatami są tu skierowane do tradycyjnych elektoratów i niekoniecznie są odzwierciedleniem ich intencji. Np. doradcy McCaina twierdzą, że mimo agresywnej retoryki ich kandydat preferuje użycie instrumentów ekonomicznych wobec Teheranu.
Stosunki transatlantyckie łączą kandydatów. Mówią o nowym otwarciu na Europę i współpracy z tradycyjnymi aliantami. Najbardziej zagorzałym "atlantycystą" jest
McCain, w czym różni się ewidentnie od Busha. Jednak to nie ideologia zdecyduje o możliwym renesansie transatlantyckim, ale polityka wobec Afganistanu. Republikanin czy Demokrata, przyszły prezydent zwróci się do Europy o zwiększenie zaangażowania w Afganistanie. Jej odpowiedź będzie zależeć głównie od tego, czy misja w Afganistanie zostanie przedefiniowana jako prawdziwy wspólny wysiłek NATO, czy pozostanie wojną amerykańską plus NATO, gdzie alianci mają mały wpływ na decyzje, a Stany pozostają szeryfem.
MARCIN ZABOROWSKI jest analitykiem Instytutu Badań nad Bezpieczeństwem UE w Paryżu, autorem publikacji o relacjach Europy z USA.