Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Powody wymienione w dekrecie arcybiskupa to „brak szacunku i posłuszeństwa biskupowi diecezjalnemu oraz nauczaniu biskupów polskich w kwestiach bioetycznych” oraz zarzut, że publicznie głoszone przezeń poglądy „nie spełniają wymogów prawa kanonicznego” i „przynoszą poważną szkodę i zamieszanie we wspólnocie Kościoła”. Problem w tym, że te powody nie wytrzymują krytyki. Wystarczy przeczytać wpisy na blogu ks. Lemańskiego (wszystkie są dostępne), by stwierdzić, że ani nie podważa nauczania, ani nie wykracza poza prawo. Nie może się tylko pogodzić z metodami i językiem, którymi się owo nauczanie aplikuje wiernym.
Co gorsza, spór arcybiskupa i księdza stał się instrumentem w walce dwóch obozów: po jednej stronie stoją ci, dla których „posłuszeństwo jest w Kościele najważniejsze”, po drugiej ci, dla których sprawa proboszcza z Jasienicy to jeszcze jeden dowód na to, że polski Kościół jest bezduszną strukturą, w której chodzi tylko o władzę. Doprawdy, są tu kwestie ważniejsze niż spór o czcze wyobrażenia.
Dekretem o zamknięciu ust ks. Lemańskiemu po raz kolejny w ostatnich latach wracamy do przedsoborowych praktyk. Przypomnijmy, że wielcy teologowie Vaticanum II, jak Congar i de Lubac, mieli wcześniej zakaz nauczania (Congar wręcz wstępu na uczelnie!). Oczywiście ks. Lemański nie jest żadnym teologicznym modernistą, lecz tylko (i aż) niespokojnym duchem, który nie chce, by poczucie wierności doktrynie usypiało sumienia. I pewnie do głowy mu nie przychodzi, że proboszcz ma być tubą swojego biskupa, jest raczej – słusznie – przekonany, że ma prawo do swojego głosu w ramach doktryny, której pozostaje wierny. „Kocham Kościół, jest on moim domem i nie pozwolę się z Niego wypchnąć” – pisze w swoim oświadczeniu z 8 lipca.