Afryka poza teoriami

Chciałem zamieszkać w Afryce, a nie podróżować jak turysta. Wierzyłem, że świat jest wielki i wspaniały, a przygody zawsze kończą się dobrze. I byłoby szalonym marnotrawstwem spędzić życie w jednym miejscu, bez literatury, którą chciałem czytać, przywiązany do ziemi albo raczej do biurka.
Wojciech Albiński, Botswana, połowa lat 70. /
Wojciech Albiński, Botswana, połowa lat 70. /

WOJCIECH ALBIŃSKI: - Rozumiem, że nie chce Pani, żebym opowiedział, jak Afryka ma poradzić sobie z AIDS, głodem, klęskami żywiołowymi, wojnami.

ANNA MATEJA: - A nie chciałby Pan się zmierzyć z takimi pytaniami?

- Chyba Pani żartuje... Teorie z reguły są błędne i zmieniają się w czasie. Jedyne, co człowiek może, to obserwować, a tym, co go bawi, zainteresować innych. Piszę o Afryce nie dla przekazywania wiedzy ani udowadniania jakichkolwiek tez. Jedyne, co mogę zrobić, to przedstawić fragmenty rzeczywistości, które zafrapowały mnie swą barwą albo ukrytym znaczeniem.

  • Afryka a sprawa polska

Nie istnieje jedna metoda opisania któregokolwiek z problemów Afryki. Niepotrzebnie też przykładamy do niej inne kategorie opisu czy oceny niż robimy to wobec Europy. Czy tam, czy tu - człowiek jest taki sam: targają nim te same namiętności, te same rzeczy są mu bliskie, to samo przejmuje go lękiem.

- Zmieniają się jednak okoliczności: Europejczycy nie wiedzą, co to klęska głodu, nie polują na ludzi z innych narodów, nie tworzą oddziałów dzieci-żołnierzy.

- Ale robili to przez wieki, a nawet do ostatnich lat. W moich rodzinnych Włochach pod Warszawą nie wybuchło w 1944 r. Powstanie, ponieważ dowódca jednostki bał się, że jego ludzie musieliby biec na Niemców z gołymi rękami, tak marne mieli uzbrojenie. Od razu zresztą pojawiły się tam jednostki SS i organizowały napady na Warszawę. Kiedyś esesman wyciągnął mnie z tłumu i powiedział po polsku (prawdopodobnie był Ślązakiem): “Taki jak on rzucił we mnie granatem. Tak się zdenerwowałem, że strzelałem po kobietach, po dzieciach"... Ale my, Polacy, nie widzimy dziecka rzucającego granatami w żołnierzy, tylko glorię dziecka-żołnierza, które z entuzjazmem oddało życie za ojczyznę.

Moja znajoma w czasie wojny była 13-letnią łączniczką przenoszącą podziemne gazetki przez niemieckie kordony. Przepuszczano ją, bo była dzieckiem. Jednak gdyby ją złapano, zabrano by ją na Szucha, zbito, storturowano, być może zastrzelono. Na miły Bóg, dzieci się na taki los nie posyła! Ani swoich, ani cudzych. Warszawa jest jednak jedynym miastem na świecie, gdzie stoi pomnik dziecka-żołnierza.

- A jeśli Pana znajoma chciała umrzeć za wolność swojego kraju?

- W taki sposób uzasadnia się wybuch Powstania: nie można było powstrzymać młodzieży i walki musiały wybuchnąć. Mądry przywódca umie powstrzymać temperamenty, a Armia Krajowa była karnym wojskiem. De facto Polska była rządzona przez Państwo Podziemne: była policja, sądy, administracja. W “Biuletynie Informacyjnym", w rubryce “Wyroki", znalazłem kiedyś notkę o panu, którego skazano za gadulstwo. Gdzieś, przez przypadek, wygadał się na temat zebrania konspiracyjnego. Czy w tak skrupulatnie zorganizowanym państwie może umknąć informacja o nastrojach armii, prawie bez broni, składającej się z dzieci i wyrostków? Nie wysyła się ludzi na pewną śmierć.

Dla Francuzów i Brytyjczyków traumą porównywalną do Oświęcimia czy Powstania była pierwsza wojna: zginęły setki tysięcy ich najlepszych ludzi. I powiedziano sobie wówczas: nigdy więcej, bo to wysiłek, którego naród nie powinien podejmować. Oba kraje mogłyby być zupełnie inne, gdyby nie zginęło wówczas tylu ludzi. Pod Verdun bitwa polegała na dostarczaniu tysięcy ludzi na linię walk: wstawali Francuzi, Niemcy strzelali. Potem Niemcy wstawali, a Francuzi strzelali. I tak to trwało, wzajemne rozstrzeliwanie się. Dla Polaków pierwsza wojna była czymś wspaniałym, bo odzyskaliśmy niepodległość. Nie było hekatomby, tylko sceny jak z Sienkiewicza: kawaleria zza krzaków, szybki marsz, manewry oskrzydlające... I zwycięstwo.

O takiej właśnie wojnie myśleli dowódcy Powstania. Naród udźwignie konieczne ofiary, stać nas na to. Tym bardziej, że ofiarą można coś osiągnąć, bo jeśli będziemy szybko biec na niemieckie pozycje i będzie nas dużo, dobiegniemy i zwyciężymy. Tymczasem, czego Polacy nie zauważyli - druga wojna była już inna: przemysłowa i polityczna, zależna od układów zawieranych setki kilometrów od pola bitwy. Żadna ofiara nie mogła niczego zmienić, nawet gdyby położono milion ludzi w bitwie na karabiny maszynowe. Ani szarże, ani chęć walki nie miały już znaczenia. Byliśmy spóźnieni o jedną wojnę.

- Mieliśmy rozmawiać o Afryce. Co ma z nią wspólnego nasze Powstanie?

- W Transkeju mieszka naród Khoza, który w XIX wieku przez dziesiątki lat opierał się angielskiej i burskiej agresji. Któregoś dnia, ich duchowa przywódczyni doznała objawienia, po którym oznajmiła współplemieńcom, że jeśli zarżną całe swoje bydło - zwyciężą. A bydło to był dla nich warunek przetrwania: to żywność, źródło zamożności - wszystko. I dzielny naród Khoza zarżnął całe bydło, po czym nastąpił głód i popadli w niewolę. Rozumiem ten instynkt - jeśli złożymy wielką ofiarę, siły niebiańskie pomogą nam. Poruszymy niebiosa i pomoc nadciągnie, albowiem są granice niesprawiedliwości... Polacy wierzyli, że jeśli naród bardzo chce, poświęci młodzież i miasta, nie może nie zwyciężyć. To samobójcza historia tak dla Polaków, jak dla narodu Khoza, mimo że i oni, i my przetrwaliśmy. Tyle że przez dziesiątki lat - w niewoli.

Z tego narodu wywodzi się Nelson Mandela. Był gotów poświęcić swoje życie, ale w sprawach publicznych kierował się dużą ostrożnością.

- Pan streścił swoje kolejne opowiadanie, prawda?

- Być może. Dużo myślałem o Powstaniu i młodych ludziach, którzy wykazali się wówczas najwyższym poświęceniem, ale zniszczyli to, z czego żyliśmy - to mnie naznaczyło. Nie ulegam jednak łatwym porównaniom, w Afryce militaryzacja dzieciństwa dokonuje się na innych zasadach. Dzieci nie zawsze same pragną walki, np. w Afryce Centralnej zmusza się je do niej: jeśli kogoś mocno się zbije, staje się wierny. Terrorem można stworzyć niezłą partyzantkę.

  • Mądrość pustyni

- Dlaczego młody człowiek z Włochów, redaktor "Współczesności", literackiego pisma młodych, i geodeta z wykształcenia, wyjeżdża w 1963 r. z Polski do Francji, potem do Szwajcarii, ciągle szukając okazji, aby osiąść w Afryce, na pustyni?

- Bo tam było co mierzyć...

- Mierzyć?!

- Tak, zbierałem dane, żeby stworzyć mapę; nie było tam wówczas kawałka drogi. Taka jest jednak moja oficjalna wersja. Prawdopodobnie jest także inna, ale nie w pełni ją sobie jeszcze uświadamiam. Zamieszkałem w Bechuanaland Protectorate, czyli w dzisiejszej Botswanie. Protektorat utworzono pod koniec XIX wieku, po zażegnaniu groźnego kryzysu konstytucyjnego. Otóż król miał starszego syna z drugą żoną, a młodszego syna z żoną pierwszą. Następcą powinien być najstarszy syn z pierwszej żony, ale za każdą z żon i jej synami stały potężne rodziny. Po naradach, jak bezkrwawo rozwiązać ten konflikt, znaleziono wyjście: pół plemienia ruszyło na północ, gdzie było nieco goręcej, ale była też woda z rozlewisk Okowango. Wkrótce po tym trzej monarchowie przybyli do Londynu - byli doskonale przyjęci przez ludność - i poprosiło królową Wiktorię o ochronę przed najazdami burskimi od wschodu i niemieckimi od zachodu. Królowa przychyliła się do ich próśb.

Z tamtych czasów pozostała mapa, którą posługiwałem się w moich podróżach. Kartografowie angielscy pisali: “Na zachód można iść 200 mil i niczego się nie znajdzie", “Tubylcy mówią, że rzeka skręca na północ" albo “za tymi górami można znaleźć pastwisko". Miejscami pojawiały się kreseczki oznaczające drogę z informacją “cztery dni". Do czego wcześniej miałaby im być potrzebna mapa, skoro nikt tam nie mieszkał? Wszystko się zmieniło, kiedy Botswana uzyskała niepodległość w 1966 r. Pierwszy raz przyjechałem rok później, potem wróciłem do Genewy, a potem wyjechałem na stałe.

- Podróżnicy z reguły powołują się na pasję rozbudzoną np. książkami Josepha Conrada.

- Rozumiem tę pasję, ale chciałem zamieszkać w Afryce, a nie podróżować jak turysta. Wierzyłem, że świat jest wielki i wspaniały, a przygody zawsze kończą się dobrze. I byłoby szalonym marnotrawstwem spędzić życie w jednym miejscu, bez literatury, którą chciałem czytać, przywiązany do ziemi albo raczej do biurka. Co do Conrada... Oglądaliśmy te same południowe gwiazdy: on ze swojego okrętu, ja z mojego Land-Rovera. Tylko że on wierzył, iż na mostku stoi szlachetny kapitan i czuwa nad bezpieczeństwem pasażerów.

Botswana była jednym z niewielu krajów w Afryce, w którym można było otrzymać kontrakt i zamieszkać. W innych nie wierzono, że chodzi “tylko" o zamieszkanie. Radzono wykupić dwutygodniową wycieczkę, “żeby wszystko zobaczyć". Ale jeśli się nie pływa zawodowo okrętem, właściwie nie zna się morza. Nie boi się go, nie cieszy nim, nie siedzi się w nudnych portach miesiącami, zadając sobie pytania: “Co ja tu robię? Przecież tu nic się nie dzieje". Można kraje zwiedzić, ale nie zaznać ich smaku. Tak samo, gdy nie zna się języka, nie mieszka wśród miejscowej ludności - co to właściwie za poznanie?

W Afryce są miejsca, olbrzymie połacie, gdzie “nic się nie dzieje", bo jest płasko, tylko kilometry rzadkich krzaków. Turyście nie przyjdzie do głowy wyciągnąć aparatu fotograficznego, ale wystarczy tam pomieszkać w namiocie, co praktykowałem miesiącami, i powstaje zupełnie inny rodzaj przeżycia - wręcz dotykania innego świata. Nieprzypadkowo np. w Arabii zachowała się dawna tradycja wychodzenia na pustynię dla zastanowienia się nad sprawami istotnymi. Podobno ludzie na pustyni mądrzeją. Tam trzeba umieć żyć tylko ze sobą, nie spodziewając się żadnych zdarzeń: ani rozrywek, ani dramatów. Żyć ze świadomością, że tutaj, w tym namiocie przesiedzę następny miesiąc. Mam łóżko, drewno na opał, trochę wody przywiezionej w metalowej beczce, kilka książek.

- Jaki to był kontynent, prawie nazajutrz po ukonstytuowaniu się niepodległych państw? Czas nadziei, że urządzą się jak europejskie?

- Na to, że kraje afrykańskie przyjmą systemy europejskie liczyli tylko Europejczycy. W latach 60. rozpoczęła się w Afryce rywalizacja Wschód-Zachód, kiedy ZSRR popierał dyktatury lewicowe. Rozgorzała walka o wpływy i dostęp do surowców. W końcu każdy był dobry, kto gwarantował stabilność i był “nasz". Trwało jeszcze portugalskie imperium kolonialne, Rodezja, a w RPA udoskonalano, wprowadzany od 1948 r., system praw rasowych. Jego anachronizm był widoczny dla wszystkich, z wyjątkiem grupy ideologów. Pomińmy aspekty etyczne, polityczne i gospodarcze. Zadziwiający jest fakt, że naród - jak powiedział Mandela: z gruntu rzetelny i uczciwy - może uwierzyć we własną nieomylność, zamknąć się w swoich wierzeniach, odrzucić doświadczenia starych i mądrych społeczeństw. Ideolodzy użyli głębokiej religijności dla dorywczych celów, powoływali się na Pismo Święte, nawoływali do odcięcia się od zgniłego świata, którego zresztą nie znali, i ignorowali rady innych Kościołów. Ich iluzje nie trwały długo.

Mówi się, że w życiu jednej wioski krystalizują się sprawy całego świata, można je tam dostrzec i podpatrzeć. Myślę, że w życiu jednej wioski tkwi tylko życie tej wioski, mały odprysk rzeczywistości i do tego skrzywiony. Te jednowioskowe kościoły, te jednowioskowe patriotyzmy... Cieszmy się, że Kościół jest powszechny.

W RPA o demokracji mówiło się od 1912 r., kiedy pojawiły się pierwsze postulaty równouprawnienia, a właściwie odrasowienia życia społecznego. Jeden z przywódców ANC, Afrykańskiego Kongresu Narodowego, Albert Luthuli dostał nawet Nagrodę Nobla w 1960 r. Wtedy było za wcześnie na zmiany, niemniej mądrość polityczna ANC jest efektem długiej historii tego ruchu, wykształconych demokratycznych zwyczajów. Gdy osoby z takiego ruchu dochodzą do władzy, ta kultura przenosi się do oficjalnej polityki. Nie trzeba wszystkiego rozpoczynać od zera, a przecież do pewnych pozycji ludzie muszą dorosnąć moralnie i intelektualnie.

  • Kultura, biały człowieku!

- Jak w Afryce wychowuje się ludzi na demokratów?

- Pani zadaje za trudne pytania - ja nie mam żadnej teorii demokracji, mogę tylko opisać to, co obserwowałem przez 30 lat. W Afryce ludzi wychowuje się na członków społeczności. W opowiadaniu “Kilkudniowa wycieczka dla odświeżenia wspomnień", z tomu “Kalahari", jedna z kobiet opisuje białemu przygotowania do przyjęcia: “W naszej kulturze każdy ma swoje przypisane miejsce. Kiedy pieczemy mięso, każdy czeka cierpliwie, nikt nie zostanie pominięty. Wiadomo, komu łeb, a komu kiszki. Komu przypadnie polędwica, mięso zupełnie bez smaku, tylko biali ją lubią, a komu podamy soczyste, grube płaty z karku... (...) Noga należy się ciotce najmłodszego wuja. Przyjmie ją z wdzięcznością. Będzie to potwierdzenie jej miejsca w rodzinie...".

Ta sama ciotka, tu ostatnia z rzędu, w innej rodzinie może być zasadniczą postacią. Najważniejsze, że w życiu rodzinno-plemiennym każdy ma swoje przypisane miejsce, rolę i obowiązki i ze względu na to jest ważny, zasługuje na szacunek. Przeniesienie tej zależności na poziom obywatelskiego życia społecznego w demokracji nie jest już dużym krokiem. Nawet gdyby ta siatka potem zaginęła, pozostaje pomysł, w którym najważniejsza jest jednostka i pewne uporządkowanie społeczności.

- Czy są takie kraje afrykańskie, w których demokracja prawdopodobnie nigdy się nie przyjmie?

- Nawet w Europie demokracja nie dla wszystkich państw jest ustrojem oczywistym, zwłaszcza dla tych, które nie mają ugruntowanej tradycji życia obywatelskiego. W Afryce, aby móc cokolwiek przesądzać, trzeba poznać rdzenną kulturę, docenić, jak głęboko jest osadzona w przeszłości i skierowana na ułożenie relacji między ludźmi: jak się należy do siebie zwracać, z jakim pochyleniem głowy mówić. To nie są rytuały, tylko wypracowana przez wieki kultura bycia. A kultura bycia to dużo więcej niż bywanie na salonach, jak rozumie się ją często w Europie, ale postawa człowieka w ogóle, we wszystkich relacjach.

Przykład, który podam, tylko pozornie jest trywialny. Młody człowiek chce nawiązać bliższy kontakt z młodą damą. Gdyby zapytał: “Czy chcesz się umówić ze mną pod dębem dziś wieczorem?", mógłby ją poważnie zaambarasować. Bo gdyby nie chciała, musiałaby odmówić, a to byłaby dla niej wielka przykrość. Dlatego w taki sposób pytań się nie stawia. Trzeba raczej zapytać: “Czy jesteś dziś bardzo zajęta?". Ona może odpowiedzieć: “Nie bardzo" i usłyszeć: “A co robisz wieczorami?", aby zdradzić, że wieczorami pomaga matce i wykluczone, żeby o tej porze wychodziła z domu. Obie strony, nikogo nie raniąc, przekonują się, że do tematu powinny wrócić innym razem. Zawsze trzeba prowadzić rozmowę w sposób, który nie rani czyichś uczuć, aby można się było z niej wycofać bez dyskomfortu, że komuś z tego powodu jest przykro. Tego wymaga kultura, w której podstawą jest umiejętność współżycia z drugim człowiekiem. W naturalny sposób, kobiety są łagodne i ciepłe, i potrafią znaleźć się w każdej sytuacji. Dzieci prawie nie płaczą, bo nie ma zwyczaju podnosić na nie głosu, a matki zajmują się nimi z dużą łagodnością i troską.

- Rozumiem, że łagodne się nie buntują.

- Ale zaczynają znać swoje prawa. Uderzeniem w serce tej kultury, obyczajów i radości życia jest epidemia AIDS, która z miłości i seksu, sedna życia, uczyniła śmiertelne zagrożenie. Różni ludzie wyprowadzają z tej sytuacji, słusznie lub nie, moralne wskazania. Jeśli jednak można mówić o niesprawiedliwości, AIDS w Afryce jest krańcowym jej przejawem.

  • Pod władzą kleptomana

- Jeśli przede wszystkim chodzi o to, aby nikogo nie urazić, jak prowadzi się w Afryce interesy gospodarcze?

- Życie ekonomiczne toczy się powoli. W jaki sposób zdecydowanie odmówić? Lepiej zwodzić: nie w tym tygodniu, może w następnym? Negocjacje przedłużają się do tego stopnia, że już nikt nie wie, czy w relacjach jest więcej szczerości czy grzeczności. To nie Europejczycy, z którymi warunki umowy ustala się w 15 minut. Kontrahenci wyjeżdżają, mówiąc, że nic nie rozumieją: najpierw wszyscy się zgadzają, potem nic się nie dzieje, nikt nie odpisuje na listy. Tymczasem Afrykańczyk powie: “Ale to też jest odpowiedź, a przynajmniej nie wysłałem obraźliwego listu odmownego".

Na początku mojego pobytu w Afryce, gdy wchodziłem do obejścia domu, mówiłem “dzień dobry". To przejaw zupełnego niezrozumienia miejscowych obyczajów. Przychodzi się wtedy, gdy jest się zaproszonym. Jeżeli siedzi tam starsza osoba, która, być może, wcale nie chce mnie widzieć, nie zwracam się do niej pierwszy. Ona mnie nie zauważa, bo nie chce wejść ze mną w żadne relacje, a ja nie mogę narzucać jej swojej osoby. Wchodziłem i siadałem na stołku, jak się okazywało - zarezerwowanym dla dziadka, pojawiającego się w tym domu raz na dwa miesiące. A poza tym, nie powinienem stać na drodze, którą wchodzą do domostwa dobre duchy.

- Może na drodze dobrych duchów demokracji też ktoś stanął?

- Jak w wielu miejscach na świecie, demokracja w Afryce toruje sobie drogę z trudnością. Ustanowienie takich instytucji, jak parlamenty lub sądy, jeszcze nie zagwarantowały jej sukcesu. Dopiero społeczeństwo obywatelskie musi wyłonić elity, które pod względem moralnym i intelektualnym dorastałyby do prowadzenia kraju. Inaczej nawet najlepiej pomyślane instytucje mogą przechwycić grupy zorganizowane wokół prezydentów-dyktatorów albo niebywałych kleptomanów, których żadne sumy nie zabezpieczają przed “niepewną przyszłością". Potem oni nie chcą odejść od władzy, ponieważ boją się, że ich następcy zażądają zwrotu “zaoszczędzonych" milionów. A biedne i zastraszone społeczeństwa pozostają bezradne.

Stare kraje europejskie walczą z zachłannością elit jednoznacznością praw i zaostrzoną świadomością obywateli. W wielu krajach afrykańskich, przede wszystkim dzięki wolnej prasie, powoli zaczyna się dziać podobnie.

- Jak się kradnie parę miliardów dolarów?

- Na przykład w Kongu, gdzie są bogate złoża, m.in. ropy naftowej, fosforytów i rud żelaza, ktokolwiek chciał z nich skorzystać, musiał oddawać połowę zysków prezydentowi. Głowie państwa czasami myliły się kasy: nie rozdzielał konsekwentnie państwowej od prezydenckiej. Szybkim sposobem wzbogacenia się jest też podział dotacji. Nie należy jednak być nadmiernie skrupulatnym. Jeżeli dotację wydano, a np. droga nie powstała, to jest źle. Dużo lepiej dzieje się wtedy, gdy droga jest, ale kosztuje trochę więcej. Wszyscy rozkładają wówczas ręce: “Bądźmy realistami...". Naprawdę źle jest wtedy, gdy wydamy nawet dodatkowe pieniądze, a droga nie powstanie.

RPA czy Botswana różnią się od reszty Afryki. Są tam bogactwa mineralne, wykształcona ludność, a nade wszystko sprawny system prawny umożliwiający rozwój ekonomii. Jest jednak też miejsce i potrzeba dla chrześcijańskiej pomocy. W Zabediela, na zachód od Polokwane, siostra Rafaela z Lasek uczy niewidome dzieci, które inaczej pozostałyby odcięte od świata.

  • Każdy bawi się w swoim gronie

- Czy stworzenie w RPA Komisji Prawdy i Pojednania było przejawem zorganizowania się na wzór europejski?

- Nie na wzór europejski! Komisja powstała na wzór afrykański, przy zachowaniu rodzimych tradycji. U jej podstaw leżą intencje ujawnienia prawdy, by jej skrywanie nie zatruwało życia publicznego. Po wyznaniu win okazanie skruchy nie jest konieczne, bo ludzie okazywaliby ją nieszczerze, wyłącznie dla uzyskania amnestii.

- De Val, jeden z morderców przeciwników apartheidu i bohater opowiadania "Komisja" z tomu "Królestwo potrzebuje kata", przyznaje, że niczego nie żałuje: "Skoro ma mówić prawdę, no to mówi... To była wojna, chodziło o przetrwanie. Gdybyśmy złożyli broń wcześniej, kraj byłby dzisiaj gorszy niż Mozambik".

- Bo w jego wyobrażeniu zamordował osobę, która podburzała nastroje społeczne. Zadaniem Komisji Prawdy i Pojednania było oczyszczenie umysłów, co było bardzo ważne, bo przecież nie można zaczynać nowego życia od kłamstwa.

Zgadzamy się, że nie ma jednej prawdy o rzeczywistości. Poza tym każdy mówi o racjach, które kierowały jego postępowaniem. Można sobie wyobrazić, że w Polsce ktoś mówi: “Uważałem ZSRR za potężne państwo, a budowę socjalizmu w Polsce za najważniejszą, czemu inni winni się podporządkować. W zmuszaniu ich do tego można było się posunąć nawet do morderstwa. Tak uważam do dziś". Ale czy w Polsce znajdzie się ktokolwiek, kto z podniesionym czołem opowiadałby o swojej przeszłości w SB? Raczej się to ukrywa, a jeżeli zostanie przypomniane, wywołuje lawinę tłumaczeń, poczucie wstydu.

W Europie - i w Polsce - taki rodzaj ekspiacji jest nie do pomyślenia. W RPA obie strony mówiły z dumą, w co wierzyły i czemu służyły. Biali niejednokrotnie przyznawali: “Nie znaliśmy Was. Myśleliśmy, że rzucicie się na nas i poderżniecie nam gardła, dlatego musimy bronić stworzonej przez siebie cywilizacji. Teraz widzimy, że możemy żyć w pokoju, razem, rozwijać kraj". I nic dziwnego, bo biali nie znali elit czarnych, tylko robotników. Wiedza o tym, kto poza nimi żyje w RPA, nie była im do niczego potrzebna - “każdy bawi się w swoim gronie".

Komisja nie wymagała okazania skruchy. Nie interesowało jej też, czy sprawcy nadal uważają, że słusznie postąpili. Istotne było to, czy nie przekroczyli rozkazów.

- Ale do politycznych sprawców zbrodni też trudno tą drogą dojść. W opowiadaniu pojawiają się słowa "o permanentnym unieszkodliwieniu", co nie musi być morderstwem.

- Politycy mówią: “Zróbcie tak, żeby ci ludzie nam nie szkodzili". Na niższym szczeblu też używano zakamuflowanego języka. Wiele razy procedura Komisji sprowadza się tylko do tych, którzy wykonywali rozkazy. Dlatego właśnie nie powołano jej dla wymierzenia sprawiedliwości, bo faktycznie winni wymykają się sprawiedliwości. Chodziło o oczyszczenie atmosfery: żeby sprawcy opisali morderstwo, ostatnie chwile ofiary, wskazali rodzinie, gdzie pochowali zwłoki, ale też i opowiedzieli, co działo się wówczas w ich umysłach. To był rodzaj narodowej i osobistej psychoterapii. Ktoś w dalszym ciągu mógł uważać, że dobrze zrobił. Właściwie nie pociągało to za sobą żadnej anatemy: oskarżeni wracali do rodziny i środowiska. Byli w pełni akceptowani: “Walczyłeś za nas wszystkich, zawsze byliśmy z Tobą. Wykonywałeś swoje obowiązki".

Za wcześnie oceniać, czy Komisja spełniła swoje zadanie. Sporo ludzi skorzystało z amnestii, wielu wyszło z więzienia. Z moralnego punktu widzenia było to jednak wydarzenie bezprecedensowe.

  • Zamorskie wynalazki

- Czy Europa powinna stworzyć Komisję Prawdy i Pojednania, aby oczyścić atmosferę po wiekach traktowania Afryki jako rynku zbytu i źródła surowców oraz siły roboczej?

- A takie rozliczenie jest możliwe? W Afryce i bez tego panuje przekonanie, że jej mieszkańców wykorzystano i pozostawiono samym sobie. Spraw relacji między Europą a Afryką nie osądzi żadna Komisja. Sięgają one niepamiętnych czasów i przechodziły różne stadia. Badają te stosunki różni specjaliści, ale wymykają się one moralnemu osądowi.

Tymczasem Afryce potrzeba jest pomoc techniczna i kapitałowa, np. w Mozambiku, z powodu ciągłych wylewów rzek, potrzebne są zbiorniki wodne. Inżynierowie znający się na klimacie i hydrografii mogą je zbudować, zapobiegając katastrofom. Nie buduje się ich, bo brakuje pieniędzy. Katastrofy pociągają za sobą większą liczbę ofiar, bo brakuje urządzeń technicznych, chroniących życie człowieka. Na dodatek klimat powoduje, że klęski żywiołowe częściej dotykają Afrykę niż Europę. Stary kontynent europejski zabezpiecza ludność skuteczniej. Tego nas nauczyła historia. Popełniamy błędy, ale się do nich przyznajemy, wiedząc, że właśnie taką drogą osiąga się postęp.

Afrykańskie klęski żywiołowe porażają swoją skalą: jeżeli rozszerza się pustynia, to na przestrzeni kilku tysięcy kilometrów. Jak i jakim kosztem zalesić taki obszar? Nie wiadomo dokładnie, dlaczego pustynnienie postępuje: czy jest to coś nieuchronnego, czy też skutek wytrzebienia olbrzymich połaci lasów i sawann. A może przyczyniło się do tego zwiększenie hodowli kóz? To nie przypadek, że wokół wsi, w których się je hoduje, nie ma nie tylko lasów, ale jakiegokolwiek pokrycia ziemi. Europa nigdy nie stanie przed problemem pustynnienia, bo ma inną glebę i więcej opadów; dla Afryki to obecnie podstawowe niebezpieczeństwo. Tym bardziej, że kiedy panuje tam susza, przez wiele miesięcy na przestrzeni tysięcy kilometrów nie spadnie kropla.

- Może wystarczy pomóc w zamianie na zwierzęta bardziej wymagające, jeśli chodzi o paszę?

- Bardzo europejska propozycja... Oto odpowiedź Afrykańczyków: “Nie znacie naszej kultury. Nie mamy lodówek, więc gdybyśmy zabili krowę, musielibyśmy ją zjeść od razu całą. Z kozami jest łatwiej". Na to brak argumentu. Niektóre pomysły z zewnątrz zagrażają Afryce. Sporo mówi się np. o ochronie słoni: że nie powinno się urządzać na nie polowań ani handlować kłami. To sympatyczne zwierzęta, ale nie mając naturalnych wrogów mogą się bez ograniczeń rozmnażać. Widziałem kiedyś las po przejściu licznego stada. To był krajobraz po bitwie: sterczące pnie, połamane drzewa, wszystko wyjedzone, wyrwane lub zdeptane. Z tego stanu do półpustyni jest już blisko.

- Nie wiem, czy człowiek poradzi sobie z tymi problemami, ale kobieta już spróbowała. Kenijka, Wangari Maathai, właśnie za akcję sadzenia drzew w obronie przed poszerzaniem się pustyni otrzymała w 2004 r. Pokojową Nagrodę Nobla.

- To doskonałe posunięcie: odważna i mądra kobieta otrzymała wsparcie, którego potrzebowała. Jej Ruch Zielonego Pasa zjednoczył kobiety afrykańskie, których przede wszystkim dotyczy kryzys energetyczny kontynentu...

- Przecież one zbierają drewno, a nie wydobywają ropę.

- Właśnie: pokonują kilometry, aby znaleźć wiązkę drewna, która pozwoli im ugotować obiad. Co nie bez znaczenia dla idei sadzenia drzew, Afrykanki są pracowite, zorganizowane i odpowiedzialne, często skuteczniejsze od mężczyzn. Poza tym, jeśli coś jest potrzebne i widać nawet nieśmiałe efekty działań - często cała społeczność entuzjastycznie podejmuje ideę. Może więc kobiety mają szansę zasadzić te tysiące drzew i uratować miejsca, w których żyją?

***

- Czy zadebiutował Pan tak późno, bo uważał, że nie ma jeszcze nic ciekawego do powiedzenia, więc "lepiej nie nudzić"?

- Czesław Miłosz napisał, że nuda jest znakiem ostrzegawczym - trzeba tego unikać. Zebrałem trochę materiałów, które żal mi było wyrzucać z pamięci, choć trudno taki ciężar nosić w sobie. Lepiej napisać. Późno? Obiecuję, że następnym razem zacznę wcześniej.

---ramka 344879|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2005