„Adamant”: kino spod znaku „cierpliwego oka”

Próżno szukać w tym filmie ozdobników czy metafor, może z wyjątkiem zapatrzeń na zmieniające się pory roku.

16.10.2023

Czyta się kilka minut

Ludzka bomba
Kadr z filmu „Adamant” / MATERIAŁY PRASOWE AURORA FILMS

Wierzymy w zbawczą moc opowieści, ale coraz częściej się zdarza, że więcej przeżyć czy przemyśleń może dostarczać skromny dokument. Tak było na początku tego roku, kiedy berlińską statuetkę Złotego Niedźwiedzia otrzymał Nicolas Philibert za „Adamant”. W zalewie wymyślonych i wymyślnych historii zadziałał pewnie ów głód non-fiction, lecz decydujące musiało być odkrycie, że można w taki sposób opowiadać o ludziach w kryzysie psychicznym.

Tytułowe miejsce kiedyś mogłoby być przedstawione niczym statek szaleńców – dziś to raczej statek ocaleńców. Czyli bardziej arka Noego, a konkretniej barka. Bo właśnie na brzegu Sekwany zacumowała przed laty specjalna jednostka, gdzie mieści się dzienny ośrodek terapii zajęciowej dla tych, którzy na skutek rozmaitych zaburzeń i życiowych wydarzeń wypadli ze społecznych kolein.

Tuż obok toczy się intensywne życie paryskiej metropolii, pływają barki z towarami i turystami, tymczasem w ośrodku spotyka się regularnie grupa ludzi, by razem malować, pisać, muzykować, gotować, a przede wszystkim rozmawiać. Lub po prostu pomilczeć. Zajęciami kierują specjaliści, choć z początku trudno się zorientować, kto tu jest pacjentem, kto pracownikiem. Na tym właśnie polega fenomen tej placówki: na maksymalnym wkluczaniu wykluczanych i oddaniu im utraconej podmiotowości. Trochę wbrew powszechnej medykalizacji tego, co jeden z bohaterów nazywa swojsko „bałaganem w głowie”.

Filmowani pacjenci znajdują się oczywiście pod stałą opieką psychiatryczną, zażywają leki, zapewne wielu ma postawione diagnozy. Jednak reżyser skupia się na programie dodatkowym, który poprzez aktywność indywidualną i grupową pomaga w wyrażaniu trudnych emocji czy komunikowaniu się z innymi. Który stawia na kreatywność, uspołecznienie i bycie choćby przez moment kimś potrzebnym.

Już w 1997 r. Philibert nakręcił dokument „Najmniejsza ze wszystkich rzeczy” – o tym, jak w szpitalu psychiatrycznym La Borde w centralnej Francji pensjonariusze przygotowują inscenizację „Operetki” Gombrowicza. Sam trafił na barkę „Adamant” jako jeden z wielu gości zaproszonych przez tamtejszy dyskusyjny klub filmowy. Niemniej to, co oglądamy, wydaje się czymś więcej niż arteterapią. Duża część codziennego funkcjonowania instytucji – sprawy organizacyjne, papierologia, rachunki – spoczywa w rękach samych pacjentów. Czasem warsztaty i zwykłe bycie ze sobą zlewają się w jedno, a mechanizmy kontroli zostały zredukowane do minimum. I nie trzeba dodawać, jak istotne dla poprawy samopoczucia jest serwowanie w ośrodku dobrej kawy; dyskusje o niej słyszymy z ekranu kilkakrotnie. Nawet podejrzliwy wobec tego rodzaju instytucji Michel Foucault dałby kciuk w górę.

Twórca „Być i mieć” przypatruje się temu z boku, ale nie udaje, że go tam nie ma. Samo wejście z kamerą do ośrodka na wodzie już stanowi ingerencję, dlatego z jednej strony reżyser stara się być niewidoczny, z drugiej zaś sporadycznie wchodzi w naturalne interakcje z bohaterami. Albowiem przez wiele tygodni przebywania tamże staje się częścią tego miejsca i chcąc nie chcąc wpływa na jego dynamikę.

Najważniejsze, że stojący osobiście za obiektywem Philibert i jego współscenarzystka Linda De Zitter nie narzucają się z określonym założeniem. Na tym polega ryzyko związane z przedstawianiem w kinie osób z problemami psychicznymi – prócz ciekawskiej egzotyzacji, równie łatwo zgrzeszyć estetyzacją, nadmierną czułostkowością bądź wpisywaniem czyjegoś zdrowia psychicznego we wszelkiej maści dyskursy.

Na barce trudno o wielkie uogólnienia. Przychodzą tu ludzie z rozmaitymi problemami, z różnych klas społecznych, o różnym statusie majątkowym i przynależności etnicznej. Można spotkać byłego poetę, dekoratorkę wnętrz z saudyjskiego dworu i zwyczajną imigrantkę z Afryki. Jeden z pacjentów okazuje się synem uznanego reżysera filmowego, Gérarda Gozlana. A może to nieprawda, tak jak fantastyczna historia o byciu reinkarnacją van Gogha czy drugim Jezusem?

Podczas gdy w typowym filmie o „wariatkowie” takie historie byłyby przedmiotem anegdoty, w dokumencie Philiberta najważniejsze jest coś innego. Na przykład samotność, bo przecież „umysłowo chorzy nie mają rodziny”, a w dodatku trwa jeszcze pandemia. Na szczęście świetlica na Sekwanie zadbała i o to, by wytłumaczyć swoim podopiecznym, podwójnie wylęknionym i niepewnym w czas morowy, dlaczego szczepionki są potrzebne. I pewnie już tego nie pamiętamy, ale wówczas prawie wszyscy byliśmy potencjalnymi pacjentami barki „Adamant”.

W jednej z początkowych scen wspomniany wyżej bohater śpiewa z pasją piosenkę zatytułowaną „Ludzka bomba”. Mowa w niej o wielkim niekontrolowanym potencjale, jaki nosimy w sobie, dlatego tak ważne jest, aby nie pozwolić komuś ani czemuś, żeby przejął detonator. Tutaj każdy zdaje się być taką tykającą bombą, chwilo wyciszoną i spowolnioną. Rozmowy brzmią czasami irracjonalnie, skojarzenia podążają dziwacznymi drogami, lecz Philibert wierzy, że właśnie w takich ludziach kryje się jakaś prawda o nas wszystkich – zresztą ten podział na „onych” i „nas” bywa w filmie zatarty. Nie przypadkiem jego mottem są słowa Fernanda Deligny’ego, zasłużonego pedagoga specjalnego, który już w pierwszej połowie XX wieku postulował „uwolnienie” młodych podopiecznych spod kurateli tradycyjnej pedagogiki czy resocjalizacji. Przywołane przez reżysera szczeliny w systemie pozwalają zobaczyć nie tylko tych, którzy na co dzień z powodu swojej choroby pozostali niewidoczni i niesłyszalni.

Twórca filmu raczej nie ułatwia widzowi zadania. Przed nami kino spod znaku „cierpliwego oka” – i tego samego wymaga od nas. Próżno szukać w nim ozdobników czy metafor, może z wyjątkiem zapatrzeń na zmieniające się pory roku albo na wodniackie akcesoria typu siatka ochronna i koła ratunkowe. W „Adamancie” owo ratowanie odbywa się w sposób niezauważalny, na gruncie spotkania towarzyskiego czy wspólnych zajęć i tak też jest filmowane. Samym sposobem patrzenia udaje się raz jeszcze, podążając za prowadzącymi paryski ośrodek, unieważnić definicję tzw. normy, która często powoduje stygmatyzację.

„Miewam dobre chwile” – zwierza się w pewnym momencie jedna z pacjentek. Dokument o psychoterapii na rzece pokazuje, jak wiele można zrobić dla pomnożenia tych chwil. ©

ADAMANT (Sur l’Adamant) – reż. Nicolas Philibert. Prod. Francja/Japonia 2023. Dystryb. Aurora Films. W kinach.

Nicolas Philibert to francuski dokumentalista, z wykształcenia filozof. Uznanie przyniosły mu takie tytuły jak „W krainie głuchych” (1992), „Być i mieć” (2002, Europejska Nagroda Filmowa), „Powrót do Normandii” (2007), „Nénette” (2010) czy „Kocham radio” (2013). Jest mistrzem filmowej obserwacji skupionej na wewnętrznym funkcjonowaniu publicznych instytucji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 43/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Ludzka bomba