A czasu coraz mniej

Próba wciągnięcia irańskiego reżimu do współpracy obróci się przeciw prezydentowi Obamie. Władze w Teheranie wolą mieć w Ameryce wroga niż przyjaciela.

18.08.2009

Czyta się kilka minut

Jeszcze przed swą inauguracją Barack Obama wyłożył, jak zamierza układać się z Iranem: chciał "zaangażować" przywódców tego kraju, proponując im rozmowy bez warunków wstępnych. Nawet bez proszenia ich, by przestali kończyć każdą swą przemowę okrzykiem: "Śmierć Ameryce!".

Gry z Teheranem

Obama założył, że polityka prezydenta Busha wobec Iranu była niespójna i nieudana, gdy chodzi o powstrzymywanie reżimu przed dążeniem do zbudowania broni jądrowej i rakiet balistycznych. Oba zarzuty są trafne. W rzeczy samej, nielogiczne ze strony Busha było wpisanie Iranu w "oś zła", a następnie liczenie na jego polityczne wsparcie w Afganistanie (gdy powstał tam pierwszy, prowizoryczny rząd Karzaja), a potem w Iraku (gdzie trzeba było uspokoić wojowniczego kaznodzieję Muktadę al-Sadra i jego bojówki). W swej krytyce poczynań Busha Obama nie zauważył wszelako, że niespójność polityki poprzednika się opłaciła: w Afganistanie i Iraku irański reżim zrobił wiele, by pomóc w konsolidowaniu rządów, jakie powstały tam po inwazji USA - nawet jeśli równocześnie dostarczał broń każdemu, kto chciał napadać na Amerykanów.

Co nie zmienia faktu, że porażka Busha w kwestii powstrzymania irańskich programów atomowych i rakietowych była kompletna. Nic się nie sprawdziło: ani wypowiadane półgłosem pogróżki o zbombardowaniu irańskich instalacji, ani działania dyplomatyczne scedowane na Brytyjczyków, Francuzów i Niemców. Prowadzone przez Europejczyków negocjacje zaczęły się dobrze - deklaracją teherańską z 21 października 2003 r., w której Iran obiecał tymczasowo wstrzymać wzbogacanie uranu - ale trzy lata później skończyły się żałośnie, gdy Irańczycy zaczęli kpić z negocjatorów: niech gadają, my i tak budujemy instalacje jądrowe.

Patrząc z dzisiejszej perspektywy, wydaje się oczywiste, dlaczego rozmowy Europejczyków wydawały się obiecujące w 2003 r.: przywódcy irańscy dopiero co byli świadkami inwazji USA na Irak i błyskawicznej likwidacji reżimu Husajna. Obawiając się, że będą następni, wstrzymali program atomowy, którego istnieniu zresztą zaprzeczali, i program wzbogacania uranu, do którego przyznali się ostatecznie w 2002 r., gdy ujawnili go dysydenci. Później zobaczyli, że Ameryka utknęła w Iraku i przestali się bać marszu na Teheran. Oficjalnie wznowili więc wzbogacanie uranu i inne programy. Bush, zgodnie z oceną Obamy, poniósł klęskę.

Irańska dwuwładza

Zanim "nowe zaangażowanie" Obamy wobec Iranu mogło nastąpić, pozostał do wykonania jeden krok: jego mowa w Kairze 4 czerwca, w której przeprosił za obalenie w 1953 r. premiera Iranu Mohammeda Mossadegha ("W środku zimnej wojny USA odegrały rolę w obaleniu demokratycznie wybranego rządu irańskiego" - mówił prezydent). Owszem, brała w tym udział CIA, ale kajanie się było nie na miejscu: do 1953 r. Mossadegh rozwiązał parlament, który wybrał go w 1951 r. i rządził nie tylko niedemokratycznie, ale też źle. Gdy tłumy demonstrantów zebrały się wokół jego siedziby, uciekł do sąsiedniego biura amerykańskiego doradcy z nadzieją, że Amerykanie ocalą mu życie. I to właśnie zrobili.

Jednak zostawmy historię. Szybko okazało się, że przeprosiny Obamy i jego oferta rozpoczęcia bezwarunkowych rozmów z Iranem odwrócą się przeciw niemu. Przy okazji wyborów prezydenckich 12 czerwca wszechmocny ajatollah Ali Chamenei miał okazję, by zastąpić robiącego fatalne wrażenie ultraekstremistę Mahmuda Ahmedineżada kimś, kto byłby bardziej akceptowalnym partnerem negocjacyjnym dla Obamy. Raz już tak się stało: w 1997 r., gdy reżim chciał załagodzić rozruchy w kraju i uspokoić opinię publiczną za granicą, przedstawił światu Mohammada Chatamiego, eleganckiego i budzącego nadzieję na liberalizację. Chatami idealnie sprawdzał się jako umiarkowana twarz religijnej dyktatury w czasie, gdy w 2003 r. USA uderzyły na Bagdad. Ale gdy w 2005 r. zakończył kadencję, wszyscy już wiedzieli, że nawet nie próbował nic liberalizować.

Teraz najwyraźniej Chamenei i jego twardogłowi zwolennicy porzucili opcję umiarkowaną - i przyznali "boskie" zwycięstwo Achmedineżadowi. Ale to nie ekstremizm Achmedineżada stanowi problem dla Obamy; bądź co bądź, negocjuje się przecież z wrogami. Specyfika irańskiej dwuwładzy sprawia, że faktyczne decyzje podejmuje tam niewybieralny przywódca: Chamenei. I tu tkwi problem: Chamenei mógł na prezydenta wskazać tylko Achmedineżada, bo wcale nie chce przyjaznych rozmów ze Stanami. Przeciwnie.

Nie ma wątpliwości: Chamenei kalkuluje, że bez antyamerykańskiej ideologii reżim by upadł. Prawdopodobnie ma rację. Wyłącznie religijne wsparcie władz już nie starcza: zbyt wielu ajatollahów publicznie kontestuje dziś reżim (albo przynajmniej Achmedineżada). Nie wystarczy też perski nacjonalizm: jego głównym celem są pogardzani przezeń Arabowie, a tymczasem reżim próbuje być bardziej arabski niż oni, okazując wrogość Izraelowi silniej niż którykolwiek kraj arabski. Nikt tu nie wspomoże Iranu, bo sprzeciw budzi fakt, że hojną ręką wspiera on Hezbollah, Hamas i Islamski Dżihad. Wreszcie, jako że reżim rozpoczął się od ataku na szacha i Amerykanów w 1979 r., Ameryka może być jedynie wrogiem. Irańscy przywódcy nie pozwolą Obamie, aby im to odebrał.

***

Taką politykę Obamy wobec Iranu czekają porażki dopóty, dopóki nie zmieni się polityka Iranu. Obama potrzebuje wprawdzie "nowej polityki" - ale ona musi uwzględniać coraz ostrzejsze sankcje, z groźbą bombardowań włącznie. Tak jak stara polityka Busha. Z tą różnicą, że teraz czasu jest mniej: Iran wciąż buduje swój potencjał jądrowy.

Przełożył Michał Kuźmiński

EDWARD N. LUTTWAK jest politologiem, doradcą w Centrum Badań Strategicznych i Międzynarodowych (CSIS) w Waszyngtonie, autorem książek o polityce międzynarodowej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2009