Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W okresie przedwyborczym najtrudniejsze do zniesienia jest nawet nie oczekiwanie na ciosy coraz bardziej poniżej pasa (to, ku własnemu rozczarowaniu, coraz mniej mnie zaskakuje), ale fakt, że trzeba jeszcze wytrzymać do ustalonego terminu. To sabotuje zwyczajne życie i obowiązki, które przecież i tak trzeba wykonywać. Nikt nie pomyślał o tym, jak amortyzować życie obywateli wystawionych na pompowanie tak gwałtownych emocji i jak dbać o kruche próby utrzymania koncentracji, nikt nie dał zwykłemu obywatelowi zwolnienia z tego frenetycznego wuefu. Wszystko zaczyna być, chcąc nie chcąc, à propos. Rzeczywistość wyzłośliwia się, podsuwając nagłówki, wkradając się z radia i z zasłyszanej rozmowy, szczerząc się z plakatu, wrednie dodaje literkę „o” do nazwy widzianego w sklepie piecyka naftowego produkcji japońskiej „Zibro”. Dlatego wszelkim czynnościom życiowym przez pewien czas towarzyszy mimowolny nerwowy śmieszek w tle.
Śmieszek, czyli jaj sobie robienie. Miałam ostatnio okazję przebywać przez chwilę za granicą z przyczyn osobistych, a jak wiadomo, pisarze polscy za granicą mają obowiązek myśleć o Polsce. Myśl nadeszła, gdy w sklepie spożywczym na dziale przekąsek gotowych zobaczyłam obrane, ugotowane jaja na twardo, podpisane zgodnie z nowoczesną tendencją do żywienia funkcjonalnego jako „proteinowy snack”. Od razu przypomniałam sobie liczne anegdoty ze środków komunikacji zbiorowej, funkcjonujące to jako wspomnienie z zamierzchłych czasów wypraw na kolonie, to jako wyraz zgrozy powstrzymującej przed zasięściem w przedziale. Mógł tam bowiem pojawić się pasażer wyposażony w tzw. wałówkę, czyli półprodukty do przekąski gotowej: całe pomidory, pęta wędliny oraz właśnie budzące przerażenie współpasażerów jajka na twardo. Sama nie spotkałam się nigdy z takim smakoszem (choć zawsze dużo podróżowałam koleją), a lęk przed jajem traktowałam z dystansem: skoro miałoby być tak straszliwe i napełniać cały przedział siarkowodorem, to dlaczego właściwie w każdym dworcowym bufecie można kupić kanapkę z jajkiem?
Oczywiście podróżny jajcarz miał służyć w snobistycznie nacechowanych anegdotach za wcielenie człowieka niecywilizowanego, oddającego się prymitywnym zwyczajom. Pewnie zaledwie krok dzielił go od tego, by z wygodnego siedzenia oddawał się przyjemnościom zajadania ciepłych jelit złapanego na peronie gołębia (oczywiście jedynie w głowie człowieka, który ma się za zbyt wyrafinowanego na usługi PKP). Tymczasem w jednym z najbogatszych państw świata jajcowania na pokładzie się nie tylko nie gani, ale wręcz do niego zachęca, podsuwając już obrane wyroby. Opakowanie zawierało chyba trzy jajka, co oznaczało, że na pokładzie można nawet poczęstować sąsiada. To daje sporo do myślenia, jeśli chodzi o nasze polskie kompleksy i nasze przemożne pragnienie, by prezentować się godnie, a przede wszystkim poprawnie. Tu w ramach dodatkowej wesołej anegdotki muszę dodać, że w samym wielkim Londynie osobiście słyszałam, jak elegancka pani kelnerka przyjmowała zamówienie nie na ńjoki, lecz gnoczczi (wzajemne pilnowanie prawidłowej wymowy to kolejny przejaw obawy przed tym, że zrobimy coś, czego nie wypada).
Oczywiście nie piszę tego po to, by doradzać, jak brać przykład z wielkiego ZAGRANICO. Kto wie, czy zwyczaju podróżowania z jajkiem nie wyeksportowaliśmy aż poza obszar obecnej Unii właśnie my – może naród, który wynalazł kanapkę z chipsami w środku, podpatrzył tę sprytną i bogatą w mikroelementy przekąskę w Polsce. Chodzi mi raczej o przyjemny i uspokajający reality check: wszędzie jest w jakiś sposób podobnie, nie jesteśmy lepsi ani gorsi. Żyjemy w zwyczajnym kraju, w którym dzieją się absurdalne rzeczy w sporym natężeniu, owszem, ale nie jest to ewenement. Prawdopodobnie w każdym miejscu na Ziemi przed wyborami łatwiej poczuć się niekomfortowo – grunt, by spożytkować tę emocję przy urnie.
Ale jeszcze à propos jaj. „Yaycowałem”, mawiał komik o dość nieszczęsnej trajektorii kariery, Ryszard Makowski (eks-kabaret OT.TO) w programie „Studio Yayo”, którego krótki żywot w 2016 r. miał zwiastować nową erę komedii w Telewizji Polskiej, a zapisał się w historii jako prawdopodobnie najbardziej nieśmieszny program satyryczny. Zalecam włączenie sobie kilku odcinków w ramach nieustającej przestrogi. „Aż ręce opadają, jak z drzewa wiśnie bęc”.©