Życzenia do Brukseli

TYGODNIK POWSZECHNY: - Jaka jest oficjalna polityka Mińska wobec Unii?

05.09.2006

Czyta się kilka minut

IHAR LALKOU: - Na Zachód sprzedajemy przede wszystkim produkty ropopochodne. Inne towary, np. traktory, mają rynek zbytu na Wschodzie: w Chinach, Indiach. Handel z krajami Unii daje ponad połowę zysków do budżetu. Naszymi największymi partnerami są Wielka Brytania, Holandia, Niemcy. Prowadzimy też handel z Polską i Litwą, z tym że wymiana handlowa z "nowymi" członkami Unii nie opiera się przede wszystkim na sprzedaży produktów ropopochodnych, jak ma to miejsce z krajami "starej" Unii, lecz także na sprzedaży cementu czy nawozów.

- Jak się to ma do antyzachodniej propagandy Łukaszenki?

- Te interesy przynoszą pieniądze i reżim nie widzi w nich nic zdrożnego. Retoryka antyzachodnia skierowana jest do społeczeństwa. Jeśli zaś chodzi o słowa kierowane na Zachód, to Łukaszenka zawsze deklaruje, że Mińsk jest otwarty na współpracę z Unią, tylko chce, by Wspólnota przestała go pouczać. Bo politycy unijni często podkreślają, że dobrym kontaktom gospodarczym musi towarzyszyć demokratyzacja. Ale i tak często prowadzi się interesy, nie patrząc na politykę naszych władz.

- Unia jest bardziej wymagająca, jeśli idzie o standardy produkcji niż standardy demokracji?

- Oczywiście, i Łukaszenka o tym wie. Dlatego jeśli chodzi o wdrażanie standardów, np. ISO, stworzono specjalny program rządowy. Do realizacji tego programu Białoruś zabrała się na poważnie, ubiega się także o członkostwo w Światowej Organizacji Handlu (WTO), więc nasze normy techniczne muszą odpowiadać obowiązującym w WTO. To pragmatyzm. Mińsk nie ma alternatywy.

- Czy opozycja nie ma pretensji do krajów Unii, że dla nich zysk jest najważniejszy, a w kwestii praw człowieka Zachód jest mniej pryncypialny?

- Byłoby lepiej, gdyby zachodni biznes stosował większą selekcję w doborze partnerów. Zyski niektórych przedsiębiorstw wykorzystuje się na podtrzymywanie reżimu. Część białoruskich firm, z którymi Zachód współpracuje, jest pod kontrolą administracji prezydenta. Ich zyski nie trafiają do budżetu, tylko na konta administracji. Unijne rządy wiedzą o tym doskonale.

- Jak wygląda struktura inwestycji zagranicznych?

- Większość inwestycji jest rosyjska. Często firmy rosyjskie, prowadzące działalność na Białorusi, są rejestrowane np. na Cyprze. Dużo inwestycji mieliśmy z Kajmanów, ale skądinąd trudno podejrzewać, że tamtejsi biznesmeni są zainteresowani prowadzeniem interesów z Mińskiem...

Dużo polskich firm inwestuje, szczególnie w wolnych strefach ekonomicznych, jak Brześć czy Grodno. Polska eksportuje tu mięso, drzewo i jego pochodne: meble, parkiety, okna, materiały budowlane. Wiele firm prowadzi działalność poza strefami wolnego handlu, choć jest w nich zarejestrowana. Pozwala to płacić niższe podatki.

- Czy władze mają świadomość, że bez inwestycji kraj nie może się rozwijać?

- Być może świadomość jest, ale niewiele się w tej dziedzinie robi. Rozwijają się te gałęzie gospodarki, które dzięki koniunkturze dają szybki zysk, oparte na ropie, produkcji materiałów budowlanych. Reszta gospodarki jest w uśpieniu. Wielkie zakłady potrzebują długoplanowych inwestycji zagranicznych, do których Łukaszenka nie chce dopuścić.

Władza koncentruje się na tym, by nie doprowadzić do wybuchu niezadowolenia społecznego. Modernizacja oznaczałaby restrukturyzację, a reżim nie może pozwolić sobie na masowe zwolnienia lub wstrzymanie wypłat. To stworzyłoby ryzyko protestów robotniczych, których Łukaszenka boi się bardziej niż protestów opozycji politycznej. Dlatego duża część zysków państwa jest wykorzystywana na podtrzymywanie nierentownych miejsc pracy.

80 proc. przemysłu jest nierentowne i utrzymuje się z dotacji państwa. Modernizacja gospodarki i koszty społeczne z nią związane będą podstawowym problemem po zmianie reżimu.

Dotacje otrzymują też kołchozy. To już wybór Łukaszenki, bo nie ma niebezpieczeństwa, że ludzie, którzy pracują w kołchozach, zaczną protestować. Większość mieszkańców wsi to ludzie starsi, niewykształceni. Do tego dochodzi powszechne pijaństwo. Zachowanie kołchozów to polityka odziedziczona po ZSRR.

Sąsiad Unia

- Co oznaczało dla Białorusi, gdy w 2004 roku Unia stała się jej sąsiadem?

- Skutek powszechnie odczuwalny to wprowadzenie wiz przez Polskę, Litwę i Łotwę. Choć Warszawa deklaruje otwartość, pojawiły się tu kłopoty. Wbrew deklaracjom wydaje się wiz mniej, niż wynosi zapotrzebowanie. Do tego istnieje tendencja, by wydawać jak najmniej wiz bezpłatnych, gdy np. Łotwa zniosła opłaty. W konsulatach polskich pracuje zbyt mało ludzi, tworzą się długie kolejki.

- Co zmieniło się w wymiarze politycznym? Pięć lat temu opozycyjny kandydat na prezydenta nie był przyjmowany na salonach Europy, jak dziś Milinkiewicz.

- Stosunek Unii do opozycji jest lepszy niż kilka lat temu. Pojawiło się sporo programów obliczonych na wspieranie sił demokratycznych. Unia koncentruje się na wspieraniu prasy niezależnej, organizacji pozarządowych, wymianie studenckiej, stażach dla młodzieży. Np. Francja zapewnia dziewięć miejsc rocznie dla studentów, a Polska przyjęła ponad dwustu studentów relegowanych z naszych uczelni po marcowych protestach. Prócz tego na naukę do Polski wyjeżdżali także studenci korzystający z programów stypendialnych, np. dla Polonii. Ważne są też deklaracje kierowane do nas przez rządy i struktury unijne.

- Jak ocenia Pan postawę polskich polityków?

- Polskie elity były zawsze otwarte na rozmowy z nami, ale z Prawem i Sprawiedliwością są one najbardziej konkretne. Z inicjatywy Partii Białoruskiego Frontu Narodowego podpisano porozumienie o współpracy jeszcze gdy PiS był w opozycji. To dla nas sukces, że rządząca w Polsce partia ma w porozumieniu międzypartyjnym zapisane wspieranie demokracji na Białorusi. Dobre relacje mamy także z Platformą Obywatelską. PO podpisała umowę z ruchem "Za Wolność" Milinkiewicza, którego częścią jest BNF.

Księgowość dla KGB

- Co należałoby usprawnić w podejściu Unii wobec Białorusi?

- Różnie bywa z realizacją unijnych programów pomocowych. Np. program TASIS (na poparcie społeczeństwa obywatelskiego) nie funkcjonuje, bo dokumenty muszą być zatwierdzane przez nasze władze. To oznacza, że niezależne organizacje nie mają tu czego szukać. Fundusze z TASIS idą na różne programy czarnobylskie, czyli trafiają do administracji państwa w rejonach czarnobylskich, ale nie pomagają tam ludności. Także program rekultywacji ziem czarnobylskich CORE, sponsorowany przez Unię, sprzyjał oddawaniu funduszy administracji Łukaszenki. To były spore pieniądze.

Programy europejskie, dotyczące krajów znajdujących się w trakcie transformacji, w ogóle nie były na Białorusi realizowane do 2006 r. Komisja Europejska ma przedstawicielstwo w Kijowie dla Ukrainy i Białorusi. Może ono finansować ze swego budżetu różne inicjatywy, ale 99 proc. programów popieranych przez przedstawicielstwo jest realizowanych na Ukrainie.

Największą bolączką naszych organizacji pozarządowych są skomplikowane procedury pozyskiwania dotacji europejskich. Amerykańskie procedury są prostsze. Np. wymaga się od organizacji chcących przystąpić do programu rejestracji, a na Białorusi rejestruje nie sąd, tylko administracja. Poza tym większość niezależnych organizacji została dawno zdelegalizowana.

Często warunkiem przystąpienia do programu jest udostępnienie w każdej chwili księgowości. Organizacje oczywiście z przyjemnością umożliwiłyby unijnym urzędnikom wgląd w księgowość, tylko jak to zrobić, by takiej samej możliwości nie stworzyć zarazem dla KGB?

Generalnie to dobre programy, ale obliczone na działania w warunkach wolności.

Bez konsultacji z Rosją

- Na co naciska opozycja w rozmowach z przedstawicielami Unii?

- Interesuje nas większe otwarcie Unii na społeczeństwo przy jednoczesnym zaostrzeniu polityki wobec reżimu, np. poszerzenie listy funkcjonariuszy niemających prawa wjazdu do UE. Jesteśmy przeciw sankcjom obejmującym całość gospodarki. Byłoby to źle odbierane przez społeczeństwo i dałoby propagandzie możliwość piętnowania opozycji, która "wyprosiła sankcje i jest winna pogorszeniu sytuacji". Bardziej skuteczne byłyby sankcje przeciw firmom związanym z administracją, likwidacja firm i banków zajmujących się praniem pieniędzy reżimu na Zachodzie.

A otwartość na społeczeństwo oznacza poszerzenie programów wymiany, uproszczenie reżimu wizowego i procedur dla obywateli, niedopuszczanie do podwyżki kosztów wiz schengeńskich, ale ich zmniejszenie, a także szerokie stosowanie ulg i wydawanie wiz bezpłatnych. Rozmawiamy też o pomocy ofiarom represji. Nie tylko studentom, ale też więźniom politycznym i ludziom pozbawionym pracy za poglądy. Potrzebujemy również wywierania przez Unię nacisków na Rosję, by odmówiła poparcia politycznego i finansowego dla reżimu.

A jednocześnie, i z tym mamy największy kłopot, prosimy Unię, by zrezygnowała z konsultowania z Moskwą swych planów dotyczących Białorusi. Bo tym samym Unia potwierdza istnienie strefy interesów Moskwy i przynależność Białorusi do tej strefy.

IHAR LALKOU jest koordynatorem opozycyjnej Partii BNF do spraw kontaktów międzynarodowych i prezesem Białoruskiego Stowarzyszenia imienia Roberta Schumana.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2006

Podobne artykuły

Dodatek
Od kilku lat, zarówno na Ukrainie, jak i na Białorusi ponad 50 proc. społeczeństwa opowiada się za integracją z Unią Europejską i... z Rosją. Zatem jakaś część Białorusinów i Ukraińców jest i za ścisłym sojuszem z Moskwą, i za wejściem w europejskie struktury. Politycy obu krajów podkreślają, że leżą one w samym centrum kontynentu. Trudno w to uwierzyć, kiedy jedzie się białoruskim pociągiem albo korzysta się z ukraińskich toalet. Podróżnych opuszczających Kijów żegna sowiecka marszowa muzyka. Przybywający do Mińska usłyszą informację, że dotarli właśnie do goroda gieroja Mińska. To retoryka z czasów sowieckich. Na każdym rogu stolicy podobne slogany informują na przykład, że to Białorusini zwyciężyli faszyzm. Równocześnie oficjalny Mińsk podkreśla europejskość Białorusi. Tęskni się tu za Europą, choć to dziwne uczucie: i obawa, może nawet kompleks, i marzenie o życiu po europejsku. Wszystko więc w Kijowie i Mińsku ma "europejską jakość: apteki nie są tylko aptekami, lecz aptekami europejskimi. Podobnie jest z taksówkami czy jedzeniem. Każda firma budowlana obiecuje euroremont. Pytaliśmy Ukraińców i Białorusinów, z czym kojarzy im się Unia Europejska i jak traktują Rosję - czy jako alternatywę dla Wspólnoty, czy jako najbliższego partnera? Skąd czerpią wiedzę o Unii? Jak oceniają politykę swego państwa wobec Wspólnoty? Odpowiadały zarówno osoby publiczne, jak i zwykli obywatele. Mówili, na jakie zmiany w polityce unijnej czekają Białorusini i Ukraińcy, w co nie wierzą, jakie żywią nadzieje. Małgorzata Nocuń i Andrzej Brzeziecki z Kijowa i Mińska.