„Znowu jesteśmy młodym narodem"

Wilno, kompleks gotycki z XV i XVI wieku

13.09.2006

Czyta się kilka minut

JACEK BORKOWICZ: - Kiedy mówimy o tym, co łączy lub dzieli Polaków i Litwinów, na ogół myślimy w kategoriach historycznych. Mało kto zastanawia się nad tym, czy Polacy i Litwini reprezentują różne kosmologie, różne zbiorowe sposoby widzenia świata. Zacznijmy od pojęcia solidarności. Polacy są indywidualistami i gdy np. przebywają za granicą i spotykają rodaków, reagują bez entuzjazmu. Jak zachowa się w takiej sytuacji Litwin?

Egidijus Aleksandravičius: - Przeważnie tak jak Polak. Czy to w londyńskim autobusie, czy na ulicy w Dublinie, czy na lotnisku w Nowym Jorku - Litwin nie chce spotkać drugiego Litwina. Również w tych miejscach za granicą, gdzie skupia się teraz nowa emigracja, Litwini nie tworzą swoich stowarzyszeń. Można powiedzieć, że są asocjalni.

- To dziwne, bo w oczach Polaka Litwini zawsze byli narodem solidarnym.

- Nikt dotąd nie robił na ten temat poważnych badań ankietowych, ale według mojego rozeznania - zajmuję się historią emigracji litewskiej - współczesna fala wychodźstwa wykazuje niewielki stopień poczucia wzajemnej solidarności. Ludzie kierują się prywatnymi interesami. Tylko nieliczne jednostki w Londynie czy w Paryżu zajmują się pracą na rzecz litewskiej diaspory. Na ogół są to osoby związane z litewskojęzycznymi parafiami.

A przecież to jest olbrzymia fala: po odzyskaniu niepodległości przez Litwę, a szczególnie po jej przyłączeniu do Unii Europejskiej w 2004 r., wyjechało na Zachód w poszukiwaniu pracy kilkaset tysięcy, może nawet pół miliona ludzi. A jest nas tylko trzy i pół miliona. Czyli w ostatnich latach opuścił kraj prawie co siódmy obywatel!

Zgoda, światło i śpiew

Pod względem wewnętrznej zwartości współczesna litewska emigracja niewiele ma wspólnego z dawniejszą, z ludźmi, którzy znaleźli się na Zachodzie po 1944 roku. Oni byli traktowani jak bezpaństwowcy, "displaced persons", mimo to potrafili stworzyć zorganizowaną i ideową wspólnotę. A przecież było ich kilka razy mniej niż dzisiejszych emigrantów.

- Emigracje polityczne, nawet te zorganizo-wane, często są skłócone. Pamiętamy choćby, co działo się "na paryskim bruku" w czasach Mickiewicza. Czy podobnie było z emigracją litewską?

- Było tak samo, a nawet jest nadal. Weterani, ci ostatni obywatele starej diaspory, do dziś kłócą się między sobą. Również teraz, kiedy mamy prezydenta Adamkusa, który sam był przecież emigrantem politycznym, jego ugrupowanie "Santara-Šviesa" [po polsku "Zgoda i Światło" - ponadpolityczne forum dyskusyjne przedstawicieli litewskiej elity intelektualnej na wygnaniu, powstałe w latach 50. w Chicago; Valdas Adamkus był jednym z jego założycieli - JB] o charakterze liberalno-kulturalnym jest nieustannie krytykowane albo przez katolików, albo przez narodowych radykałów.

Emigrantom brakuje natomiast sporu o idee. Na przykład nowa emigracja nie krytykuje starej, ale tylko dlatego, że nic o niej nie wie.

- Również u nas wychodźcy solidarnościowi niezbyt interesowali się problemami, które zaprzątały głowy emigrantów londyńskich, a dzisiejsza emigracja nic nie wie o obu poprzednich.

- Ale wy mieliście "Kulturę", mieliście Giedroycia i Miłosza! To wielki kapitał symboliczny, również i dziś. A my mamy w tej chwili 20 nowych czasopism w Irlandii, Anglii, USA, lecz nie można w nich znaleźć debaty o problemach narodu.

- A jak jest z Litwinami na Litwie?

- Litwini nie są solidarni nawet tu, w kraju. Chyba nie przesadzę, jeśli powiem, że pod względem siły tworzenia wspólnej sfery publicznej cofnęli się o krok w porównaniu z pierwszymi latami niepodległości. Zamknęli się w wąskich sferach środowiskowo-familijnych, gdzie dostęp mają tylko ludzie blisko się znający, którzy przeważnie wspólnie pracują. W tej chwili cała Litwa jest luźnym konglomeratem takich kręgów koleżeńskich.

Jednocześnie spada popularność partii politycznych. Litewski sejm w rankingu zaufania mieści się na dole: ufa mu jedynie 10-12 proc. obywateli. Największą estymą cieszy się jeszcze Kościół katolicki.

Obserwując z boku dyskurs akademicki w Polsce widzę, jak gorąca jest u was kwestia zmiany tożsamości. Czym jest Polska w Unii? Co możemy tej Unii dać, a co od niej wziąć? Czy może zdarzyć się jakaś dramatyczna zmiana w okresie przystosowania kraju do unijnych standardów? W litewskiej publicystyce, w mediach takich pytań się nie stawia. Nie ma dyskusji nad tym, co znaczy być Litwinem w Europie, nikt nie zastanawia się głębiej nad naszą przyszłością. Ta zmiana nastrojów tworzy kontrast w porównaniu z niedawnymi przecież czasami "Sajudisu" i śpiewającej rewolucji ["śpiewająca rewolucja" to synonim przemian niepodległościowych w krajach bałtyckich, nazwa nawiązuje do towarzystw śpiewaczych, które odegrały wielką rolę w podtrzymaniu narodowej świadomości Estończyków, Łotyszy i Litwinów w czasach okupacji sowieckiej - JB]. Jedynie w urzędzie prezydenckim toczy się dyskusja o kryzysie patriotyzmu, reformie oświaty.

- O Polakach mówi się, że potrafią się jednoczyć wobec przeciwnika. A Litwini?

- Trudno byłoby mi tu znaleźć różnicę, może z jednym wyjątkiem: Polska miała proporcjonalnie więcej niż Litwa rewolucyjnych dysydentów. W moich oczach Litwini mogliby być bardziej wytrwali. Mimo traumy sowieckiej okupacji, która tkwi w nas dotychczas - i tym się chyba różnimy od Polaków - nie umiemy być zjednoczeni przez dłuższy czas. Jesteśmy zdolni do wspaniałych aktów solidarności, jak obrona wieży telewizyjnej i parlamentu w styczniu 1991 r., ale to wszystko nie trwa długo. Teraz jednoczy nas tylko poczucie zobojętnienia.

Język Litwina

- Jak nazwać problem, o którym nie chcą dziś dyskutować Litwini?

- Pytanie brzmi: w jakim stopniu pozostaliśmy społeczeństwem sowieckim? Jak wiele z "homo sovieticus" drzemie jeszcze w każdym z nas? Korzenie tego problemu są zresztą starsze niż historia sowieckiej okupacji. Nerija Putinaite, młoda filozofka i doradczyni prezydenta, w swojej książce "Zesłańcy z Aten Północy" ("Šiaures atenu tremtiniai"), wydanej niedawno w Wilnie, twierdzi, że od czasów Jonasa Basanavičiusa [1851-1927, badacz języka i folkloru litewskiego, uznawany za ojca narodowego odrodzenia - JB] ukształtował się psychologiczny model Litwina jako po litewsku mówiącego Rosjanina. Ta sama struktura myślenia, ten sam stosunek do indywidualizmu, to samo poczucie tożsamości zbiorowej... Nie etnopolityczna, lecz etnokulturowa identyfikacja narodowości - to znaczy nie obywatelskie, ale tylko językowe poczucie przynależności. To zresztą Miłosz powiedział, że Litwini od końca XIX w. wyobrażają sobie siebie nie jako cywilizację polityczną, ale jako produkt filologii.

Zwraca też uwagę przychylny stosunek do jakiejś formy autorytaryzmu. Jak wykazują badania, aż 70 proc. uważa, że rządząca twardą ręką gwiazda polityczna byłaby najlepszym rozwiązaniem politycznego i duchowego kryzysu, jakiego doświadczamy.

- Gdzie można spotkać tych podświadomie zrusyfikowanych Litwinów?

- Choćby w centrum litewskiego miasta Kowna, gdzie w tej chwili rozmawiamy. Nawet w Alei Wolności można usłyszeć tzw. popsę, czyli rosyjską muzykę pop. Młodzi ludzie, którzy jej słuchają, nie mówią już po rosyjsku, jednak zawsze coś z tego rozumieją.

W mojej generacji wywołuje to jeszcze alergię. W szkole miałem dwukrotnie większy ładunek rosyjskiego niż języka ojczystego. Konsekwencją tej traumy jest fakt, że dotąd nigdy nie czytam po rosyjsku dla relaksu. I to jest chore, kiedy nie mogę sobie pozwolić na czytanie dla przyjemności np. Dostojewskiego. Bo człowiek wolny, jeśli ma możliwość czytania obcojęzycznej literatury, powinien z tej możliwości korzystać. Tymczasem mój syn skończył szkołę w USA, po rosyjsku nie rozumie ani w ząb, ale za to w ogóle nie czuje już tej traumy. Tu różnice pokoleniowe są wyraźne. Może w Polsce tego nie było...

- W porównaniu z wami mamy jeden plus historyczny: co prawda też musieliśmy uczyć się rosyjskiego, ale nikt od nas nie wymagał, abyśmy uczyli się go pilnie.

- Jeśli chodzi o przekrój społeczny, wydaje mi się, że bardziej podatni na wpływy kulturowej rusyfikacji są ludzie mniej wykształceni, biedniejsi, zamieszkujący mniejsze miasta i wsie położone w dystansie do Wilna, Kowna czy Kłajpedy. To sfery, na nastrojach których grały kampanie wyborcze Paksasa i Uspaskicha [politycy populistyczni - JB].

To oczywiście uproszczona stratyfikacja, ale nie mam twardych danych, na których mógłbym się oprzeć. Prowadzone są co prawda jakieś badania socjologiczne, ale nie wierzę w ich rzetelność. W rzeczywistości nikt na serio tego nie bada. A tymczasem wystarczyłoby zrobić chociażby solidną analizę najpopularniejszych programów telewizyjnych. Przeciętny Litwin patrzy teraz w telewizję, ona jest źródłem informacji dla 70 proc. społeczeństwa.

- Zadziwiająca zbieżność z odsetkiem zwolenników silnej ręki.

- Czasopisma czyta mniej niż 12 proc., radia słucha 15 proc. Na tym tle telewizja wyrasta niemal na monopolistę. A 20 do 30 proc. emitowanego materiału najpopularniejszych stacji tv, jak LNK czy TV3, to produkcja rosyjska. Do tego praktycznie na całym terytorium Litwy - w miastach, małych miasteczkach i na wsi - dostępnych jest cztery do pięciu kanałów, które transmitują rosyjskie filmy bez tłumaczenia, a jedynie z litewskimi napisami. Czasem otwarcie i prowokacyjnie transmituje się Pierwyj Bałtijskij Kanał. Rosja, wielki kraj, może subsydiować te programy, ale w skali małego, trzymilionowego rynku odbiorców jest to kwestia "albo-albo".

Po kilkunastu latach niepodległości i zwrotu ku Zachodowi po angielsku rozumie zdecydowana mniejszość społeczeństwa, a ponad dwie trzecie mówi płynnie lub choćby jest w stanie porozumieć się po rosyjsku. Nadal jesteśmy w tej samej sferze wpływów kulturowych, co przed 1990 r.! Kiedy ustała otwarta agresja, przestały działać nasze reakcje obronne. W ten sposób rosyjska inwazja, wyparta drzwiami, wraca do nas przez okno.

- W czasach "Sajudisu" oficjalnym językiem komunikacji publicznej był język wartości: gloryfikacja narodu, jego mowy, jego zmitologizowanej historii z wątkiem pogańskiej przeszłości i ludowo koloryzowanej litewskości. Takiego języka nie używały elity polityczno-intelektualne w Polsce. Zresztą obserwując Litwę można odnieść wrażenie, że te wartości zupełnie nie obchodzą tych, do których są adresowane: litewskiego ludu, mieszkańców wsi.

- Przeżytki autentycznego pogaństwa zachowały się we wsiach jeszcze w XIX w., rejestrowali to badacze. W latach 50. nic z tego już nie zostało, ale władza sowiecka dyskretnie popierała rodzący się wśród inteligencji ruch neopogański, bo w jej oczach symbolizował on świecką kulturę ludową. W każdym miasteczku było wzgórze, na którym od święta zapalano "pogański" znicz i mobilizowano ludzi do uczestnictwa w festiwalach ludowych. Jako 10-letni chłopak uczestniczyłem w takich uroczystościach w moich rodzinnych Telszach na Żmudzi. Pamiętam, jak na wzgórzu nad jeziorem Germantas zapalano znicz - wokół pełno ludzi, podniosła atmosfera, a wszystko zorganizowane przez partię komunistyczną. Według tych samych założeń wystawiano przesyconą symbolami operę "Pilenai" Vytautasa Klovy, opartą na legendzie, którą opisał Kraszewski w powieści "Kunigas".

Specyfika emocjonalna

To wszystko starano się wygrywać przeciw Kościołowi. Zresztą nie wymyśliły tego sowieckie struktury bezpieczeństwa. Już Wydział III carskiej tajnej policji dysponował identycznym schematem działania po upadku powstania styczniowego. Dowodzą tego prace barona Wasilija von Rothkircha, który badał mitologię litewską i pisał o pogańskiej przeszłości.

- Z punktu widzenia okupanta pielęgno-wanie zmitologizowanej, bajecznej litewskości było nieszkodliwe, bo nie miało przełożenia na masy.

- I tutaj dochodzimy do Miłoszowskiego konceptu "filologicznego Litwina". Zarówno władza rosyjska w końcu XIX w., jak i władza sowiecka stanęły przed tym samym problemem: jak wyedukować Litwinów na lojalnych obywateli mówiących po litewsku? Warto pamiętać, że za czasów sowieckich ze wszystkich nauk humanistycznych tylko filologia litewska miała względnie dobre warunki rozwoju. Nie znaczy to oczywiście, że była jedynie przybudówką systemu. Taki np. profesor Jurgis Lebedys był dobrym naukowcem, jeszcze przedwojennego chowu, jego prace o Kraszewskim czy o Stanevičiusie [Simonas Stanevičius, pol. Szymon Staniewicz, XIX-wieczny poeta i folklorysta żmudzki - JB] nie straciły na wartości. Gdy odrzucimy pierwsze 25 stron ideologicznego balastu, zostanie nam czysta klasyka. Ale nie mówimy tu o nauce, tylko o zbiorowej tożsamości. Bo gra szła o to, by elementem tej tożsamości nie była historia, by wykorzenić z niej poczucie filozofii prawa, a wreszcie, by obywatelskie poczucie przynależności do pewnej cywilizacji politycznej zastąpić "tożsamością filologiczną".

- Filologiczny patriotyzm prowadził często do nacjonalizmu, ponieważ w wyznających go kręgach pielęgnowano ideę czystej, "pierwotnej" litewskości.

- Święta racja. I ten mechanizm obowiązuje do dziś. Do wyjątków należą ludzie myślący i piszący inaczej. Meile Lukšiene, historyk kultury i literatury litewskiej, jako jedyna w swoim czasie mówiła o zmianach tożsamości litewskiej. Jej dziełem jest teoretyczny model, integrujący ludzi mówiących po litewsku i po polsku. Lukšiene akcentuje w nim wspólną historię, poczucie obywatelskie, heterogeniczność kultury. Litwin to był dla niej człowiek wielokulturowy. Zresztą Lukšiene wychowała się w przedwojennym, wielokulturowym Wilnie.

Są i młodzi badacze. Brigita Speičite, autorka publikacji o krystalizowaniu się poetyckich form w XIX w., jako pierwsza rozszerza pojęcie literatury litewskiej na cały obszar Wielkiego Księstwa Litewskiego. Jako przykłady podaje utwory nie tylko po litewsku, ale także po polsku, a nawet rosyjsku i żydowsku, dowodząc, że łączy je pewna specyfika emocjonalna.

- To może nie jest tak źle z tą dyskusją o litewskości?

- Mówiłem o tym, że jest nieobecna w szerokim obiegu publicznym. W sferach intelektualnych taka dyskusja się toczy, choć nie jest to "mainstream", jak mówią Anglosasi. Dobrze, że o obywatelskim poczuciu tożsamości można dziś dyskutować chociażby z historykami literatury lub etnologami. 25 lat temu nie było nawet takich rozmówców. Dopiero gdzieś w połowie lat 80. zaczęli na te tematy rozmawiać historycy mojego pokolenia. Powoli odradza się myśl Michała Römera [1880-1945, litewski działacz niepodległościowy wychowany w polskiej kulturze, rektor Uniwersytetu Witolda Wielkiego w Kownie - JB], a gdy przyjechał tu Miłosz, przekonał się, że czekało na niego wielu ludzi wychowanych na jego literaturze.

- W 1990 r. byłem świadkiem wybijania się Litwinów na niepodległość, ale widziałem też składane przy wejściu do Rady Najwyższej worki z petycjami, by na przewodniczącego Rady wybrać nie przywódcę "Sajudisu" Landsbergisa, ale Brazauskasa, pierwszego sekretarza litewskiej kompartii. Tych listów nikt nie podrabiał, pisali je ludzie z prowincji. Czy to też efekt rusyfikacji kulturowej?

- Popularność Brazauskasa wzrosła, kiedy jego partia odseparowała się od Moskwy. Proszę pamiętać, że komuniści litewscy też byli narodowcami. W naszej historii mamy wiele przykładów sytuacji, w której człowiek zdezintegrowany przystosowuje się do różnych okoliczności i różnych idei. Jesteśmy małym narodem, który często był prześladowany i na skutek tego wytworzył w sobie mechanizmy przystosowania. Napisałem całą rozprawę o kulturze kolaboracyjnej Litwinów w czasach współczesnych, o nowym litewskim wallenrodyzmie.

Pomniki, których nie widać

- Brazauskas zawdzięczał popularność swojemu wizerunkowi "prostego, swojego człowieka". Czy można to uznać za formę opowiedzenia się przeciw modelowi, który propagowały elity intelektualne?

- To przyszło później, jakieś pięć-sześć lat temu, kiedy już uformowała się nowa klasa rządząca: koktajl z dawnej i nowej nomenklatury. Ten fakt przyspieszył kryzys autorytetów. Nastroje antyelitarne były potem wykorzystywane aż do skrajności w kampaniach wyborczych populistycznych partii.

Sprzeciw wobec oficjalnego języka pochodzi jednak nie tylko ze wsi, i nie tylko ze strony środowisk o niskim poziomie edukacji. Czasem największy sceptycyzm rodzi się w sferach inteligenckich, wśród ludzi o wyrafinowanej kulturze. Patriotyczne wystąpienia nie są teraz popularne. Ton nadaje inteligencja liberalna i sceptyczna. Dlatego pod adresem inteligencji można dziś przeczytać w prasie wiele zarzutów, włącznie z tym, że to właśnie ona jest winna upadkowi patriotyzmu litewskiego.

- A młodzież?

- Gdy rozmawiam z rówieśnikami moich dzieci, a są to osoby w wieku 17-19 lat, muszę wkładać wiele energii, by sprowokować ich do powiedzenia czegokolwiek na temat historii. Oni chcą myśleć tylko o przyszłości. Historia nie jest dla nich tym, czym była dla nas, generacji czasów sowieckiej okupacji. Dla nas historia była kompensacją: myśleliśmy o przeszłości i marzyliśmy o tym, co przed nami. Dla naszych dzieci żyjących w wolności nie jest to ważne.

- Podróżując po Litwie, na ulicach miast i miasteczek widzę przede wszystkim nastolatków. Zachowują się jak królowie życia: to do nich należy ten kraj. Wesoło i hałaśliwie zapełniają skwery, gdzie stoją pomniki wybitnych Litwinów, ale tych pomników nie dostrzegają.

- Pomniki są dla turystów i szkolnych wycieczek. Myślę jednak, że ocenilibyśmy ich zbyt pochopnie, pomawiając o brak patriotyzmu. Przecież młodzi byli zawsze nastawieni negatywnie do bagażu, który nakładali im rodzice. Najlepszym miernikiem miłości ojczyzny jest sytuacja krytyczna, w czasach "normalnych" trudno ją wymierzyć. Wierzę, że ten ładunek jest pod naszymi stopami, chociaż go nie widać.

- Dawno temu ktoś już wypowiedział podobne słowa: "Nasz naród jak lawa…". Niedaleko stąd, przy Alei Wolności, 19-letni Romas Kalanta w maju 1972 r. dokonał aktu samospalenia w proteście przeciw okupacji Litwy przez ZSRR. Jego pogrzeb przerodził się w powstanie, na skutek którego Kowno na dwa dni pozbyło się władzy sowieckiej. Czy Kalanta tak bardzo różnił się od tych młodych, którzy dziś przechadzają się tu słuchając rosyjskiej popsy?

- Dla naszej młodzieży głębia oporu generacji Kalanty nie byłaby czymś zrozumiałym. Co za paradoks: tamci na pewno byli mniej zrusyfikowani, choć obowiązywała przecież odgórna rusyfikacja w sowieckim wydaniu. To było zaskoczenie dla okupantów. Kalanta, jak tysiące innych młodych ludzi, którzy wyszli potem na ulice z kamieniami, nie mógł przecież pamiętać wolnej Litwy! Kultura buntu ma zresztą w Kownie długą tradycję, a początków dżinsowej alternatywy należałoby upatrywać właśnie w tamtych wydarzeniach.

- Może ubocznym skutkiem obojętności wobec historii będzie wygaśnięcie tego starego, co było niedobre? Obok miejsca, gdzie rozmawiamy, w centrum Kowna, jest tablica poświęcona Mickiewiczowi, który był tu nauczycielem. Ktoś powiesił na niej biało-czerwoną wstążkę. Nikomu to nie przeszkadza.

- A dokładnie w tym miejscu, gdzie toczymy tę rozmowę, poeta zachodził do kochanki, doktorowej Karoliny Kowalskiej. Może restauracja "Medžiotoju Užeiga" zrobi kiedyś z tego faktu użytek komercjalny?

Powaga północy

W tym, co rzuca się panu w oczy, widzę też znak nadziei. Litwa jest ponownie młoda. To daje nam szansę. A mamy ją na tyle, na ile mamy swoje państwo i na ile umiemy nim kierować. To z kolei oznacza również umiejętność wydobywania własnej przeszłości z niepamięci, uczenia się na doświadczeniach minionych pokoleń i w efekcie porozumienia Litwinów z własną przeszłością.

Jeśli zdobędziemy się na taką refleksję, będziemy potrafili również przewartościować swój stosunek do Polaków, do Polski i do polskiej kultury. Napisałem książkę o biskupie Baranowskim (Antanasie Baranauskasie), który był narodowym poetą litewskim, a jednocześnie - w świadomości współczesnych sobie Litwinów - polskim renegatem. Baranauskas snuł archaiczne marzenia o wspólnym Wielkim Księstwie. A kiedy umarł, żaden z Litwinów nie przybył na jego pogrzeb. Byli tam tylko Polacy i przedstawiciele władz carskich. Cała ta historia jest i tragiczna, i trochę śmieszna. Litwini lubią i czczą Baranauskasa... ale wycinkowo: chwalą autora "Borku Oniksztyńskiego", ale nie chcą znać pasterza wielokulturowej diecezji sejneńskiej.

Większość Litwinów traktowała dotąd Polskę z dystansem: jako kraj, przez który trzeba przejechać 700 km w drodze na Zachód. Tymczasem piękno jest blisko. Właśnie wróciłem z podróży jachtem na Hel i jestem zachwycony.

- Ostatnie porównanie. Polacy są ironiczni, natomiast Litwini poważni, tą specyficzną powagą ludzi Północy.

- W rzeczywistości tacy, jak ich pan określił, są Żmudzini. Dzuk, czyli mieszkaniec południowo-wschodniej Litwy, jest otwarty i gorący. Istnieje wiele anegdot zbudowanych na tej różnicy.

To prawda, że dawna litewska tradycja nie znała ironii. Ale teraz, po czasach sowieckich, jesteśmy wręcz totalnie ironiczni! Ludzie mego pokolenia nie wyszli jeszcze z podziemia językowego. Przeszkadza mi to i często mówię studentom: trenujcie mowę bezpośrednią!

Humor litewski zawsze był trochę sadomasochistyczny. "Historia Litwy" Juozasa Erlickasa to jedno wielkie naśmiewanie się z naszej przeszłości. A Erlickas jest obecnie najpopularniejszym litewskim humorystą. Niektórzy oficjalni patrioci czynią nawet wyrzuty inteligencji, że mówi tak, jak Erlickas.

To nie jest humor racjonalny, taki jak w tradycji angielskiej. Jesteśmy narodem trochę dziko-poetyckim. Poezja zawsze była u nas popularna, natomiast tradycji racjonalnych nie mamy zbyt głębokich. Mówię to, bo uważam, że humor w dobrym gatunku oraz racjonalistyczna tradycja literatury to zjawiska paralelne. Również fenomen litewskiego teatru metaforycznego wywodzi się z tego samego nurtu, z czasów, kiedy mówiono jedno, myślano drugie, a śmiano się z trzeciego. Nekrošius dotychczas mieszka w rezerwacie ironii i języka Ezopa. Metaforyzuje świat, zamiast mówić długimi monologami Makbeta.

Algirdas Julius Greimas, profesor na Sorbonie i jeden z twórców nowoczesnej semiotyki, napisał kiedyś: "Łatwiej być działaczem litewskim w Paryżu niż na Litwie. Po Camusie i Sartrze pisać i mówić serio o wszystkim, a specjalnie o sobie, to nieuczciwość". Może i my nauczymy się kiedyś mówić niezbyt serio o historii, o bohaterach, o Polakach i o Rosjanach.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2006

Artykuł pochodzi z dodatku „Europa Środka - Litwa (38/2006)