Znacie? To posłuchajcie!

"Shrek Forever" to nie tylko sprawna maszynka do zarabiania pieniędzy. Czwarta część popularnej serii pokazuje, jak bliska wyczerpania jest dziś formuła postmodernistycznego kina.

13.07.2010

Czyta się kilka minut

"Shrek Forever", kadr z filmu / fot. materiały dystrybutora /
"Shrek Forever", kadr z filmu / fot. materiały dystrybutora /

Ma 213 cm wzrostu, 22 zęby i wielkie, zielone łapska. Znają go wszyscy - nie z powodu warunków fizycznych szczerbatego koszykarza, ale dlatego że trwale zmienił współczesne kino animowane. Shrek po raz ostatni odwiedza nasze ekrany - jeszcze przed premierą "Shrek Forever" producenci najbardziej kasowej serii w historii animacji zapowiadali, że będzie to ostatnia odsłona przygód pociesznego ogra. Jest zatem niemal pewne, że zielony gigant żegna się z nami na dobre, a machając mu na pożegnanie, warto się przyjrzeć temu, jak wygląda kino po Shreku.

Dziś nie można mieć wątpliwości: czteroczęściowa opowieść o potworze z bagien przekroczyła ramy infantylnej rozrywki. Zrazu publiczność zachłysnęła się ironicznym humorem i autotematyzmem kina proponowanego przez Andrew Adamsona. Bajkowa opowieść inkrustowana pieprznym humorem jak żaden film wcześniej balansowała na linie rozpiętej między niewinnym kinem dla dzieci i komedią dla ciut starszych i bardziej cynicznych widzów.

Piotruś Pan zzieleniał

Po premierze "Shreka Trzeciego" w 2007 r. dorośli fani serii byli zawiedzeni tym, że twórcy porzucili wcześniejszą praktykę i zamiast przerzucać się ironicznymi cytatami z popkultury, opowiedzieli prostą historię skierowaną do całych rodzin. Także "Shrek Forever" będzie dla nich srogim rozczarowaniem. Nowy Shrek jest chyba najbardziej subtelnym filmem w całej serii. Jej bohater nie przerabia słynnych cytatów, szczególnie nie sili się na ironię, lecz włącza się w kinową dyskusję o współczesnej kulturze i nowoczesnych mężczyznach.

Zielony ogr przypomina bohaterów modnych ostatnio "kumpelskich romansów" i filmów Judda Apatowa - założył rodzinę i wcisnął swoje życie w ramy rutyny, ale wciąż uwiera go jarzmo odpowiedzialności i trudno mu pogodzić się z dobrowolną utratą wolności. Aby raz jeszcze poczuć powiew swobody i przygody, Shrek podpisuje więc osobliwy cyrograf, dzięki któremu trafia do alternatywnego świata - bez zobowiązań, za to z kawalerskimi przygodami i luzem.

Twórcy "Shrek Forever" dokonali niezwykłej wolty. Na pożegnanie z widzami zafundowali im film będący bodaj najdojrzalszym elementem serii o ośle, kocie w butach, Fionie i jej śmierdzącym ukochanym. Znacząco zmienili przy tym sposób rozmowy z widzami. Zwracając się do starszej publiczności, nie starali się jej infantylizować, uwodzić efektownym humorem i postmodernistyczna grą. Choć ich animacja wciąż jest filmem dla dzieci, porusza jeden z ciekawszych problemów amerykańskiego kina popularnego ostatnich lat: ukazuje zmieniający się model męskości, portretując zarazem współczesnych Piotrusiów Panów. Tak jak Judd Apatow, twórca "Wpadki" i "Funny People", autorzy Shreka ubierają swoje rozważania w kostium niewinnej, komediowej opowiastki. I tak jak kino amerykańskiego reżysera, "Shrek Forever" okazuje się dowodem na siłę i zarazem słabość postmodernistycznej formuły, której podporządkowane jest nowe kino popularne.

Rozkochani w cytacie, ironii i grze filmowymi konwencjami twórcy zapominają o istocie swojego kina. Zacierając granice między filmowymi gatunkami i obnażając mechaniczność współczesnej popkultury, nie są w stanie zdobyć się na poważną rozmowę o ponowoczesności w sztuce. Moda na postmodernizm jest poniekąd pozorna - częściej jest owocem artystycznego koniunkturalizmu, niż wyrasta z intelektualnego podglebia. Większość filmów wpisujących się dziś w postmodernistyczne schematy nie oferuje rozmowy, ale zwykłą pogawędkę. Publiczność ochoczo śmieje się z wysmakowanych dowcipów i sprawnie dekoduje ukryte sensy, ale niechętnie podejmuje poważny dialog z twórcami. Ci ostatni także wolą pozostawać na bezpiecznej powierzchni znaków, klisz i sprawdzonych narracyjnych struktur, a w popularnym kinie próżno szukać choćby kilku świadomych postmodernistów wchodzących w dialog z kinową tradycją. Ich miejsce zajmują artystyczne papugi - błyskotliwi powtarzacze sprawdzonych historii, spece od remake’ów, filmowych serii i multiplikowania treści.

Dzisiejsza kultura popularna zbudowana jest na powtórzeniu. Wszystko łączy się ze wszystkim, a granice między konwencjami, gatunkami i porządkami niepostrzeżenie ulegają zatarciu.

Zagraj to jeszcze raz

Jeśli przyjrzymy się najgłośniejszym produkcjom ostatnich lat, które trafiają do nas z hollywoodzkiej Fabryki Snów, znajdziemy kolejne części filmowych serii, adaptacje komiksów i gier komputerowych, wreszcie - remake’i popularnych filmów sprzed lat. Zwłaszcza ta ostatnia forma artystycznego zapożyczenia cieszy się niesłabnącym powodzeniem. Remake stał się symbolicznym obrazem przemian, jakim podlega współczesna kultura filmowa, z lubością zjadająca własny ogon, pogrążona w autotematycznym amoku, pozorancka i coraz rzadziej skłonna do krytycznej refleksji. Debiutujący wkrótce na naszych ekranach "Koszmar z ulicy Wiązów", nowa wersja jednego z najsłynniejszych horrorów w historii kina - zarazem początek siedmioczęściowej serii - jest jednym z dowodów na zapętlenie dzisiejszej popkultury.

Współczesny remake przypomina praktyki z wczesnych lat X Muzy, kiedy masowo kopiowano cudze pomysły (powstawały wówczas m.in. kopie "Podróży na księżyc" G. Méli?sa), dokonując plagiatów, które dyskontować miały popularność pierwowzorów, nie zaś wchodzić z nimi w polemikę. W dzisiejszym kinie powtórzenie straciło status samodzielnego dzieła, a liczne remake’i i filmowe serie zalewające nasze ekrany pokazują bankructwo idei, które dopadło dziś X Muzę.

Niewielu jest w najnowszym kinie popularnym twórców, którzy chcieliby - jak choćby Péter Esterházy na gruncie literatury - stworzyć dzieło utkane z cytatów, ale artystycznie samodzielne i niepowtarzalne. Dla większości twórców postmodernistycznego kina cytat jest celem samym w sobie, a pozbawiony komentarza okazuje się pustym znakiem.

Twórcy prześcigają się w formułowaniu pomysłów na nowe narracyjne strategie - wymyślają coraz to doskonalsze sposoby na dyskontowanie popularności głośnych, ekonomicznie udanych projektów. Twórcy serii "Piątek 13-go" potrafili wielokrotnie uśmiercać swojego bohatera, szalonego mordercę w hokejowej masce, by po latach ożywiać go ku uciesze złaknionych zysku producentów. Także autorzy przygód Freddy’ego Krugera, bohatera serii "Koszmar z ulicy Wiązów" z bezczelnością powtarzali wciąż tę samą historię, by zarabiać na sentymencie kinomanów, a Peter Weber, autor "Hannibal. Po drugiej stronie maski", aby przyciągnąć do kin miłośników "Milczenia owiec", dopisywał dramatyczną historię dzieciństwa tytułowego bohatera, demonicznego Hannibala Lectera.

Do słownika kina i telewizji dołączyły w ostatnich latach kolejne popularne określenia: spinn-offy - produkcje, w których drugoplanowe postaci rodem z kinowych hitów wyciągnięte zostają na pierwszy plan, oraz cross-overy - filmy (lub seriale), w których bohaterowie różnych słynnych produkcji spotykają się ze sobą. W przypadku Shreka - wprowadzając do filmu postaci z klasycznych bajek dla dzieci.

Zjadając własny ogon

My, którzy oglądamy kolejne odsłony przygód Shreka czy nową wersję "Koszmaru z ulicy Wiązów", w oczach producentów dawno już przestaliśmy być widzami, zmieniając się w konsumentów, klientów spacerujących po kulturowym dyskoncie, wśród regałów z najlepiej sprzedającymi się popowymi motywami.

Przyglądając się kolejnym odsłonom tego marketingowego przedsięwzięcia, trudno nie dostrzec, że na naszych oczach powoli wyczerpuje się dotychczasowa formuła postmodernistycznego kina. Podczas gdy Peter Greenaway i David Lynch kręcą filmy coraz rzadziej, a filmy tak subtelne i wyzywające jak "Bękarty wojny" Tarantino czy "Limits of Control" Jima Jarmuscha występują w przyrodzie rzadziej niż dobra polska komedia, to popkultura redukuje postmodernizm do poziomu taniej zgrywy. Ironia, autotematyzm, zapożyczenie i cytat zawłaszczone zostały przez jajcarskie pastisze i głupawe komedie.

Ostatnie spotkanie z zielonym ogrem, ponowne t?te-?-t?te z Freddym Krugerem oraz wampiry przybywające do nas w hurtowych ilościach pokazują, że zapętleni twórcy kultury popularnej dotarli do punktu, gdzie nawet kultura wyczerpania zdaje się wyczerpywać, a zjadając własny ogon, dociera już do głowy.

"Shrek Forever" (Shrek Forever After) - reż. Mike Mitchell, Anna Apostolakis-Gluzińska (polski dubbing), scen. Josh Klausner, Bartosz Wierzbięta (polski dubbing), wyst.: Zbigniew Zamachowski, Jerzy Stuhr, Agnieszka Kunikowska, Cezary Pazura, Wojciech Malajkat i inni. Prod. USA 2010. W kinach od 9 lipca 2010 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2010