Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ma 213 cm wzrostu, 22 zęby i wielkie, zielone łapska. Znają go wszyscy - nie z powodu warunków fizycznych szczerbatego koszykarza, ale dlatego że trwale zmienił współczesne kino animowane. Shrek po raz ostatni odwiedza nasze ekrany - jeszcze przed premierą "Shrek Forever" producenci najbardziej kasowej serii w historii animacji zapowiadali, że będzie to ostatnia odsłona przygód pociesznego ogra. Jest zatem niemal pewne, że zielony gigant żegna się z nami na dobre, a machając mu na pożegnanie, warto się przyjrzeć temu, jak wygląda kino po Shreku.
Dziś nie można mieć wątpliwości: czteroczęściowa opowieść o potworze z bagien przekroczyła ramy infantylnej rozrywki. Zrazu publiczność zachłysnęła się ironicznym humorem i autotematyzmem kina proponowanego przez Andrew Adamsona. Bajkowa opowieść inkrustowana pieprznym humorem jak żaden film wcześniej balansowała na linie rozpiętej między niewinnym kinem dla dzieci i komedią dla ciut starszych i bardziej cynicznych widzów.
Piotruś Pan zzieleniał
Po premierze "Shreka Trzeciego" w 2007 r. dorośli fani serii byli zawiedzeni tym, że twórcy porzucili wcześniejszą praktykę i zamiast przerzucać się ironicznymi cytatami z popkultury, opowiedzieli prostą historię skierowaną do całych rodzin. Także "Shrek Forever" będzie dla nich srogim rozczarowaniem. Nowy Shrek jest chyba najbardziej subtelnym filmem w całej serii. Jej bohater nie przerabia słynnych cytatów, szczególnie nie sili się na ironię, lecz włącza się w kinową dyskusję o współczesnej kulturze i nowoczesnych mężczyznach.
Zielony ogr przypomina bohaterów modnych ostatnio "kumpelskich romansów" i filmów Judda Apatowa - założył rodzinę i wcisnął swoje życie w ramy rutyny, ale wciąż uwiera go jarzmo odpowiedzialności i trudno mu pogodzić się z dobrowolną utratą wolności. Aby raz jeszcze poczuć powiew swobody i przygody, Shrek podpisuje więc osobliwy cyrograf, dzięki któremu trafia do alternatywnego świata - bez zobowiązań, za to z kawalerskimi przygodami i luzem.
Twórcy "Shrek Forever" dokonali niezwykłej wolty. Na pożegnanie z widzami zafundowali im film będący bodaj najdojrzalszym elementem serii o ośle, kocie w butach, Fionie i jej śmierdzącym ukochanym. Znacząco zmienili przy tym sposób rozmowy z widzami. Zwracając się do starszej publiczności, nie starali się jej infantylizować, uwodzić efektownym humorem i postmodernistyczna grą. Choć ich animacja wciąż jest filmem dla dzieci, porusza jeden z ciekawszych problemów amerykańskiego kina popularnego ostatnich lat: ukazuje zmieniający się model męskości, portretując zarazem współczesnych Piotrusiów Panów. Tak jak Judd Apatow, twórca "Wpadki" i "Funny People", autorzy Shreka ubierają swoje rozważania w kostium niewinnej, komediowej opowiastki. I tak jak kino amerykańskiego reżysera, "Shrek Forever" okazuje się dowodem na siłę i zarazem słabość postmodernistycznej formuły, której podporządkowane jest nowe kino popularne.
Rozkochani w cytacie, ironii i grze filmowymi konwencjami twórcy zapominają o istocie swojego kina. Zacierając granice między filmowymi gatunkami i obnażając mechaniczność współczesnej popkultury, nie są w stanie zdobyć się na poważną rozmowę o ponowoczesności w sztuce. Moda na postmodernizm jest poniekąd pozorna - częściej jest owocem artystycznego koniunkturalizmu, niż wyrasta z intelektualnego podglebia. Większość filmów wpisujących się dziś w postmodernistyczne schematy nie oferuje rozmowy, ale zwykłą pogawędkę. Publiczność ochoczo śmieje się z wysmakowanych dowcipów i sprawnie dekoduje ukryte sensy, ale niechętnie podejmuje poważny dialog z twórcami. Ci ostatni także wolą pozostawać na bezpiecznej powierzchni znaków, klisz i sprawdzonych narracyjnych struktur, a w popularnym kinie próżno szukać choćby kilku świadomych postmodernistów wchodzących w dialog z kinową tradycją. Ich miejsce zajmują artystyczne papugi - błyskotliwi powtarzacze sprawdzonych historii, spece od remake’ów, filmowych serii i multiplikowania treści.
Dzisiejsza kultura popularna zbudowana jest na powtórzeniu. Wszystko łączy się ze wszystkim, a granice między konwencjami, gatunkami i porządkami niepostrzeżenie ulegają zatarciu.
Zagraj to jeszcze raz
Jeśli przyjrzymy się najgłośniejszym produkcjom ostatnich lat, które trafiają do nas z hollywoodzkiej Fabryki Snów, znajdziemy kolejne części filmowych serii, adaptacje komiksów i gier komputerowych, wreszcie - remake’i popularnych filmów sprzed lat. Zwłaszcza ta ostatnia forma artystycznego zapożyczenia cieszy się niesłabnącym powodzeniem. Remake stał się symbolicznym obrazem przemian, jakim podlega współczesna kultura filmowa, z lubością zjadająca własny ogon, pogrążona w autotematycznym amoku, pozorancka i coraz rzadziej skłonna do krytycznej refleksji. Debiutujący wkrótce na naszych ekranach "Koszmar z ulicy Wiązów", nowa wersja jednego z najsłynniejszych horrorów w historii kina - zarazem początek siedmioczęściowej serii - jest jednym z dowodów na zapętlenie dzisiejszej popkultury.
Współczesny remake przypomina praktyki z wczesnych lat X Muzy, kiedy masowo kopiowano cudze pomysły (powstawały wówczas m.in. kopie "Podróży na księżyc" G. Méli?sa), dokonując plagiatów, które dyskontować miały popularność pierwowzorów, nie zaś wchodzić z nimi w polemikę. W dzisiejszym kinie powtórzenie straciło status samodzielnego dzieła, a liczne remake’i i filmowe serie zalewające nasze ekrany pokazują bankructwo idei, które dopadło dziś X Muzę.
Niewielu jest w najnowszym kinie popularnym twórców, którzy chcieliby - jak choćby Péter Esterházy na gruncie literatury - stworzyć dzieło utkane z cytatów, ale artystycznie samodzielne i niepowtarzalne. Dla większości twórców postmodernistycznego kina cytat jest celem samym w sobie, a pozbawiony komentarza okazuje się pustym znakiem.
Twórcy prześcigają się w formułowaniu pomysłów na nowe narracyjne strategie - wymyślają coraz to doskonalsze sposoby na dyskontowanie popularności głośnych, ekonomicznie udanych projektów. Twórcy serii "Piątek 13-go" potrafili wielokrotnie uśmiercać swojego bohatera, szalonego mordercę w hokejowej masce, by po latach ożywiać go ku uciesze złaknionych zysku producentów. Także autorzy przygód Freddy’ego Krugera, bohatera serii "Koszmar z ulicy Wiązów" z bezczelnością powtarzali wciąż tę samą historię, by zarabiać na sentymencie kinomanów, a Peter Weber, autor "Hannibal. Po drugiej stronie maski", aby przyciągnąć do kin miłośników "Milczenia owiec", dopisywał dramatyczną historię dzieciństwa tytułowego bohatera, demonicznego Hannibala Lectera.
Do słownika kina i telewizji dołączyły w ostatnich latach kolejne popularne określenia: spinn-offy - produkcje, w których drugoplanowe postaci rodem z kinowych hitów wyciągnięte zostają na pierwszy plan, oraz cross-overy - filmy (lub seriale), w których bohaterowie różnych słynnych produkcji spotykają się ze sobą. W przypadku Shreka - wprowadzając do filmu postaci z klasycznych bajek dla dzieci.
Zjadając własny ogon
My, którzy oglądamy kolejne odsłony przygód Shreka czy nową wersję "Koszmaru z ulicy Wiązów", w oczach producentów dawno już przestaliśmy być widzami, zmieniając się w konsumentów, klientów spacerujących po kulturowym dyskoncie, wśród regałów z najlepiej sprzedającymi się popowymi motywami.
Przyglądając się kolejnym odsłonom tego marketingowego przedsięwzięcia, trudno nie dostrzec, że na naszych oczach powoli wyczerpuje się dotychczasowa formuła postmodernistycznego kina. Podczas gdy Peter Greenaway i David Lynch kręcą filmy coraz rzadziej, a filmy tak subtelne i wyzywające jak "Bękarty wojny" Tarantino czy "Limits of Control" Jima Jarmuscha występują w przyrodzie rzadziej niż dobra polska komedia, to popkultura redukuje postmodernizm do poziomu taniej zgrywy. Ironia, autotematyzm, zapożyczenie i cytat zawłaszczone zostały przez jajcarskie pastisze i głupawe komedie.
Ostatnie spotkanie z zielonym ogrem, ponowne t?te-?-t?te z Freddym Krugerem oraz wampiry przybywające do nas w hurtowych ilościach pokazują, że zapętleni twórcy kultury popularnej dotarli do punktu, gdzie nawet kultura wyczerpania zdaje się wyczerpywać, a zjadając własny ogon, dociera już do głowy.
"Shrek Forever" (Shrek Forever After) - reż. Mike Mitchell, Anna Apostolakis-Gluzińska (polski dubbing), scen. Josh Klausner, Bartosz Wierzbięta (polski dubbing), wyst.: Zbigniew Zamachowski, Jerzy Stuhr, Agnieszka Kunikowska, Cezary Pazura, Wojciech Malajkat i inni. Prod. USA 2010. W kinach od 9 lipca 2010 r.