Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Dopiero pół wieku po śmierci Fritza Bauera powstał film fabularny o jednej z ważniejszych postaci w powojennej historii Niemiec. To on, prokurator generalny Hesji, doprowadził do schwytania w 1960 r. Adolfa Eichmanna – własnym wysiłkiem, wbrew ówczesnej polityce swego państwa. Postać tego formatu, zasłużona także jako inicjator drugiego procesu oświęcimskiego we Frankfurcie, warta jest zapewne większej filmowej biografii. Wchodzący z opóźnieniem na nasze ekrany dramat Larsa Kraumego to film kameralny, bliski formatu telewizyjnego i nieco „czytankowy” w sposobie przedstawienia wydarzeń. Skupia się jednak na bardzo niewielkim, acz przełomowym wycinku z życia Bauera i przede wszystkim stara się mu oddać należną sprawiedliwość.
Już w otwierających film materiałach archiwalnych z prawdziwym Fritzem Bauerem streszcza się cała jego filozofia: duma z bohaterów narodowych czy osiągnięć gospodarczych nie powinna przesłaniać świadomości popełnionych zbrodni. Niemcy to Goethe i Beethoven, ale także Hitler i Eichmann. Otrzymawszy poufną wiadomość o przebywającym w Argentynie zbrodniarzu wojennym, Bauer zmuszony jest nawiązać kontakt z Mossadem. Niemcy końca lat 50. nie przeszły procesu denazyfikacji. Urzędy państwowe i zarządy wielkich firm pełne są funkcjonariuszy dawnego systemu. Postawienie Eichmanna przed niemieckim sądem sprawiłoby, że poleciałoby wiele ważnych głów, a młode, odbudowujące się państwo uległoby znacznemu osłabieniu, przy okazji naruszając układ sił na zimnowojennej scenie. Ponieważ tajna wyprawa niemieckiego prokuratora na spotkanie z izraelskim wywiadem oznaczała wówczas zdradę państwa, scenarzyści wyostrzają, jak tylko mogą, ten konspiracyjny wątek. I nawet jeśli dramaturgia filmowa rządzi się swoimi prawami, muszą pojawić się sceptyczne pytania. Czy rzeczywiście rząd RFN odważyłby się oskarżyć Bauera o współpracę z obcymi służbami w obliczu tak spektakularnego sukcesu, jak postawienie Eichmanna przed sądem?
„Państwo kontra Fritz Bauer” – taki jest oryginalny tytuł filmu. Polski dystrybutor przestawił szyk zapewne dla lepszego brzmienia, ale to właśnie niemiecka wersja oddaje istotę konfliktu. Kraume i grający tytułową postać znakomity Burghart Klaußner, nominowany za tę rolę do Europejskiej Nagrody Filmowej, portretują człowieka, który stał się w Niemczech wrogiem publicznym, zagrożeniem dla całego systemu zbudowanego na zbiorowej amnezji. W swojej niezłomności kojarzy się z postacią Hannah Arendt z niedawnego filmu Margarethe von Trotty, który zaczynał się dokładnie w tym momencie, w którym kończy się film o Bauerze. I trudno uznać za przypadek, że oba filmy powstały właśnie teraz. Reżyser powiedział w jednym z wywiadów, że jego film jest tak naprawdę o tym, jak w Niemczech rozwijała się demokracja, a samego Bauera nazwał bohaterem na wskroś współczesnym, porównując jego sytuację do sygnalisty Edwarda Snowdena.
W kłębach papierosowego dymu, w atmosferze niemieckiego cudu gospodarczego i krzątaniny wokół materialnej stabilizacji, toczy się dramat człowieka, który za wszelką cenę stara się skonfrontować rodaków z ich niewygodną przeszłością. Szkoda, że twórcy filmu pobieżnie potraktowali jego życie osobiste – homoseksualnego Żyda, trwającego przez lata w małżeństwie na odległość i schowanego w szafie ze względu na wciąż obowiązujący niesławny paragraf 175. – wprowadzony jeszcze w XIX w. i stosowany w ramach antygejowskiej polityki III Rzeszy. By zbliżyć się do tego problemu, w filmie wprowadzono fikcyjną postać Karla Angermanna (Ronald Zehrfeld) – zaprzyjaźnionego z Bauerem młodego prokuratora, który nieoficjalnie wspiera go w sprawie Eichmanna, a jednocześnie wiedzie podwójne mieszczańskie życie kryptogeja. Ten nadmiernie wyeksponowany, choć skądinąd intrygujący wątek sensacyjno-erotyczny ma w sobie coś z przeniesienia, ale też coś z uniku, jakby twórcy filmu woleli nie konfrontować się bezpośrednio z prywatną historią Bauera.
Mimo fabularnych nadużyć i zdawkowego potraktowania życiorysu głównej postaci, dostajemy ciekawy portret osamotnionego, niedocenionego przez współczesnych, za to wyjątkowo sprytnego gracza, któremu przyszło zmierzyć się z czymś więcej niż wyparciem niemieckich win, bo także z wielką polityką, wykraczającą daleko poza granice ówczesnych Niemiec Zachodnich. Rok wcześniej powstał za Odrą inny film o bardzo podobnej tematyce, „Labirynt kłamstw” w reżyserii Giulia Ricciarellego, grzeszący jednak gładkim, „hollywoodzkim” sznytem. Jak widać, panuje dziś u naszych zachodnich sąsiadów sprzyjający klimat dla rozliczeniowego kina. Jednakże na prawdziwie wielki film o tej tematyce, na miarę „Życia na podsłuchu”, musimy jeszcze poczekać. ©
„FRITZ BAUER KONTRA PAŃSTWO” (Der Staat gegen Fritz Bauer), reż. Lars Kraume. Prod. Niemcy 2015. Dystryb. Aurora Films. W kinach od 6 stycznia.