Zderzajmy się

Demokracja nie rodzi racjonalnych decyzji podpartych nauką, nie chroni jednostkowych swobód i nie gwarantuje, że wszystko będzie, jak było. Jak wyjść poza rozczarowanie, które łączy technokratę i populistę?

16.08.2021

Czyta się kilka minut

Pole Mokotowskie z sadzawką  przygotowaną do remontu.  Warszawa, 7 lipca 2021 r. / RAFAŁ GUZ / PAP
Pole Mokotowskie z sadzawką przygotowaną do remontu. Warszawa, 7 lipca 2021 r. / RAFAŁ GUZ / PAP

Chyba żaden z licznych cytatów o zaletach i wadach ustroju demokratycznego nie wyświadczył mu takiej niedźwiedziej przysługi, jak ten z przemówienia Churchilla z 1947 r.: „mówi się, że demokracja jest najgorszą formą rządów oprócz wszystkich tych, których od czasu do czasu próbowano”. Nie tylko dlatego, że powtarzany do znudzenia ma dziś powab suchego żartu rzuconego przez jowialnego wujaszka na imieninach. Kiedy Churchill wypowiadał te słowa u progu zimnej wojny, jego ironiczne stwierdzenie miało moc wezwania do walki o demokratyczne ideały, a jednocześnie było przyznaniem się do niedoskonałości. Oscar Wilde przeciwko Stalinowi, życie ze wszystkimi jego paradoksami przeciw ideologii. Powtarzany dziś, kiedy rozmaite indeksy i badania międzynarodowe odnotowują rozpowszechniony na całym świecie – również w krajach tzw. skonsolidowanych demokracji – spadek zaufania do instytucji demokratycznych, bon mot o najgorszej formie rządów nabiera gorzkiego posmaku kapitulacji i samousprawiedliwienia.

Uwiera was fakt, że w wielu demokracjach formalnej równości głosów w wyborach towarzyszą rażące nierówności ekonomiczne? Inne ustroje są jeszcze gorsze, patrzcie, do czego doprowadziła próba wprowadzenia w życie komunistycznej równości. Wkurza was, że w wielu demokratycznych państwach odpowiedź na pandemię była powolna, politycy nie słuchali ekspertów, bagatelizowali zagrożenie koronawirusem, a potem nie potrafili wprowadzić ograniczeń w sposób skuteczny, a zarazem racjonalny, opierając się na danych, a nie na kalkulacjach poparcia? Choćby teraz, kiedy kluczą i zwlekają w sprawie obowiązku szczepień dla niektórych kategorii zawodowych? Tak, zgadliście – w ustrojach niedemokratycznych byłoby jeszcze gorzej. To nic, że jedne państwa niedemokratyczne poradziły sobie z pandemią lepiej (Chiny, Arabia Saudyjska), a inne gorzej lub wręcz fatalnie (Białoruś, Birma).

Zamiast wezwaniem do obrony demokracji jako ustroju, który respektuje i chroni różnorodność stylów życia i jednostkowych aspiracji, a przy tym potrafi skłonić obywateli do zbiorowych wysiłków, cytat z Churchilla staje się dziś, w zmienionym kontekście globalnym, zaklęciem chroniącym status quo i zwalniającym z wysiłków na rzecz budowy demokracji bardziej inkluzywnej i trwałej. Demokracja nie cieszy się dziś zaufaniem wielu obywateli państw nie dlatego, że się nią zmęczyli i uciekają od wolności. To rzeczywistość dzisiejszych demokracji przestała nadążać za demokratycznymi aspiracjami ludzi.

Bezradne i opieszałe

Podstawowy zarzut, na jaki narażają się dzisiejsze demokracje, to niemożność sprostania złożonym wyzwaniom współczesności. Wobec zmian klimatu, rosnących nierówności dochodów, naruszeń prywatności zarówno przez rządy, jak i wielkie globalne firmy, wreszcie wobec teorii spiskowych i fake newsów współczesne rządy ludu okazują się rozczarowująco bezradne. Z ich opieszałych odpowiedzi na najważniejsze wyzwania niezadowoleni wydają się być właściwie wszyscy.

Utyskują oświeceni demokraci, dla których demokracja jest po pierwsze narzędziem dochodzenia do najlepszych możliwych decyzji z punktu widzenia wiedzy naukowej. Według nich dyskusje i spory, dla których instytucjonalną ramę zapewniają demokratyczne konstytucje, mają wyłonić decyzje najlepsze z możliwych przy obecnym stanie wiedzy. Takie podejście do demokracji Edwin Bendyk w swoim niedawnym eseju o ekorepublikanizmie, opublikowanym przez Fundację Batorego, nazwał za Marcelem ­Wissenburgiem „epistemokracją”. Wcześniej w literaturze na temat teorii demokracji nazywano ją często „demokracją epistemiczną”.

Okazuje się jednak, ku rozczarowaniu „epistemokratów”, że demokratyczne spory i dyskusje niekoniecznie przynoszą decyzje odpowiadające stanowi wiedzy naukowej o problemach, przed którymi stoją dziś ludzkie zbiorowości. Dzieje się tak zarówno ze względu na niedoskonałość samych procedur decyzyjnych, w których przeważają bardzo często interesy, a nie argumenty naukowe, ale też ze względu na samych obywateli, którzy bardzo odstają od ideału jednostek podporządkowujących się naukowej racjonalności. Racjonalność decyzji politycznych nie jest racjonalnością znaną z procedur weryfikacji hipotez w świecie nauki. Dobitnie dowodzą tego na przykład odpowiedzi krajów rozwijających się na zarzuty zamożniejszych państw o niedostateczne redukowanie zanieczyszczeń środowiska. „Najpierw zniszczyliście środowisko naturalne podczas gwałtownej industrializacji, a teraz oczekujecie, że obniżymy nasz poziom życia, żeby pomóc sprzątać wasz bałagan?” – replikują przywódcy Indii czy Chin na upomnienia państw Zachodu.

Podobną logikę odpowiedzi daje się słyszeć u niektórych polskich polityków – np. z okolic Solidarnej Polski – naciskających na wyjęcie naszego kraju spod wymogów unijnego Zielonego Ładu. Redukcja zanieczyszczeń jest obiektywnie potrzebna wszystkim, ale kwestie dziejowej sprawiedliwości, narodowej dumy czy aspiracji konsumpcyjnych sprawiają, że nie ma jednej, naukowej odpowiedzi na ten problem, która mogłaby stać się podstawą skoordynowanego działania politycznego w skali globu. Te przeszkody, odbierane przez epistemokratów jako tryumf braku racjonalności, sprawiają, że są oni w coraz większym stopniu rozczarowani demokracją jako taką.

Demokratyczne rządy nie cieszą się jednak przesadną estymą również tych obywateli, dla których demokracja jest przede wszystkim ustrojem gwarantującym ich jednostkową wolność prywatną. Zwalczanie pandemii COVID-19 wiązało się z koniecznością wprowadzenia szeregu mniej lub bardziej uciążliwych ograniczeń i nakazów, od czasowego zakazu przemieszczania się bez istotnych powodów, po noszenie maseczek ochronnych. I nie było chyba takiego środka zapobiegającego rozprzestrzenianiu się choroby, który wśród jakiejś części społeczeństw różnych krajów demokratycznych nie wywołałby sprzeciwu lub wręcz masowych protestów.

Protestowano zarówno przeciw drobnym ustępstwom, jak choćby wymóg noszenia maseczek w zamkniętych przestrzeniach, jak i znaczącym ograniczeniom, w rodzaju zamknięcia niektórych sklepów czy firm. Partie takie jak nasza Konfederacja uczyniły wręcz z tego zasadniczą część swojego programu. Często gwałtowność protestów była niewspółmierna do dotkliwości ograniczeń, co sugerowałoby, że chodziło w nich nie o konkretne swobody, ale raczej danie wyrazu ogólnym niezadowoleniu i nieufności do instytucji publicznych.

Epistemokracja to swoista demokracja maksimum, ustrój, który ma być narzędziem dochodzenia do prawdy. Demokracja minimum zadowala się gwarancjami dla jednostek, jej istotą jest poszanowanie prywatności i autonomii wyborów stylów życia. To znamienne, że rozczarowani są dziś zwolennicy obu wersji ustroju. Demokracja wikła się dziś w sprzeczności zarówno wtedy, kiedy próbuje być narzędziem racjonalności, jak i gdy broni indywidualnych swobód. W tym pierwszym przypadku zaraz staje się areną konfliktu między różnymi racjonalnościami – naukową, polityczną, narodową, gospodarczą; w tym drugim zdaje się nieuchronnie prowadzić do starcia różnych wolności, również tak podstawowych jak wolność w dążeniu do ochrony własnego życia i zdrowia oraz swoboda przemieszczania się.

Obietnica populizmu

Rozczarowanie zwolenników demokracji maksimum i minimum jest paliwem, które napędza populizm. Na pierwszy rzut oka niewiele łączy populistycznych liderów z ich pogardą dla ekspertów i wiedzy naukowej, ze zwolennikami epistemokracji. Populiści jako samozwańczy wyraziciele ucieleśnienia woli ludu zdają się być przede wszystkim heroldami niczym nieskrępowanej wolności osobistej. Zdają się obiecywać przede wszystkim, że „wszystko się zmieni, aby wszystko mogło pozostać takie samo”. Miejsca pracy, wyprowadzone do krajów o tańszej sile roboczej, powrócą; nierówności dochodowe i bieda zmaleją lub znikną; kraj odzyska dawną lub wymarzoną pozycję na arenie międzynarodowej – a wszystko to bez konieczności wyrzeczeń czy daleko idących zmian w stylu życia obywateli. Populizm to w gruncie rzeczy ideologia swoistej retroutopii, tyleż wizjonerska, co żerująca na nostalgii za mitycznymi lepszymi czasami.

Retroutopia to jednak również utopia, podobnie jak epistemokracja z jej marzeniem o dochodzeniu do jedynej prawdy na drodze demokratycznej deliberacji. A każda utopia ma to do siebie, że spłyca ludzkie doświadczenie, sprowadza je do jednego wymiaru – ekonomicznego, religijnego, narodowego. Prędzej czy później populiści, podobnie jak epistemokraci, zderzają się z rzeczywistością – złożoną i nieprzewidywalną.

Każdy populista, podobnie jak Donald Trump, musi w pewnym momencie stanąć wobec faktu, że miejsca pracy wcale nie wracają, a gospodarki, które od kilku dekad opierają się na usługach, nie staną się w ciągu jednej kadencji gospodarkami produkującymi przede wszystkim na eksport. Albo jak Jarosław Kaczyński, musi zderzyć się z prawidłowością, że transfery pieniężne do rodzin z dziećmi, choć poprawiają ich sytuację, nie są uniwersalną receptą na biedę czy nierówności.

Z jednowymiarowego światopoglądu populizmu jest jednak wyjść równie trudno, co ze ślepej wiary w jednowymiarową racjonalność naukową. Populista wybiera zatem na ogół to samo, co epistemokrata – obraża się na demokrację. Zaczyna mówić o spiskach, piątych kolumnach, okopanych głęboko branżowych interesach uniemożliwiających prawdziwą zmianę, którą obiecywał. Epistemokrata zaczyna prawić o wrodzonym, niemożliwym do przezwyciężenia braku racjonalności ludu oraz o… okopanych głęboko branżowych interesach.

W tych utyskiwaniach jest oczywiście ziarno prawdy, ale zatrzymanie się na etapie narzekań pogłębia tylko nieufność do demokracji, nie przybliżając jej o krok do stawienia czoła nowym wyzwaniom, jakie stoją przed jej obywatelami.

Jakie interesy możesz poświęcić

Jako receptę na wyjście z tego głębokiego impasu i spirali nieufności do demokracji wskazuje się na ogół „więcej demokracji”. Tylko co to oznacza? Jeśli to hasło ma być realną alternatywą dla stwierdzenia, że „demokracja to najgorsza forma rządów oprócz wszystkich tych, których od czasu do czasu próbowano”, musi zostać wypełnione konkretnymi sposobami na zwiększenie „demokratyczności” państw i społeczeństw.

Receptami na to są zarówno „demokracja wysiłkowa” postulowana przez Jakuba Wygnańskiego w opublikowanym niedawno „Innym pomyśle na demokrację”, jak i ta uzupełniona o „republikańską korektę”, o której pisze w cytowanym już eseju Edwin Bendyk.

Demokracja wysiłkowa oznacza ustrój, w którym obywatele sprawują nieustannie funkcję kontrolną nad procesem decyzyjnym poprzez rozmaite narzędzia deliberacji i partycypacji. Ich katalog w ostatnich latach znacząco się poszerzył, od konsultacji społecznych na różnych szczeblach, przez budżety partycypacyjne, po panele obywatelskie. Ostatnim, spektakularnym przykładem demokratycznego wysiłku obywateli było skłonienie rządu do udziału w serii wysłuchań publicznych na temat celów i sposobów wydatkowania pieniędzy z przyznanej Polsce puli środków z Europejskiego Funduszu Odbudowy.

Z kolei republikańska korekta, zastosowana przez Edwina Bendyka przede wszystkim jako sposób, by sprostać wyzwaniom zielonej transformacji, oznacza dochodzenie do potrzebnych, lecz wyjątkowo trudnych zmian społecznych z bardzo różnych pozycji ideowych i tożsamościowych. Co do konieczności zwiększenia udziału odnawialnych źródeł energii w miksie energetycznym mogą zgodzić się zarówno demokratyczny socjalista, jak i konserwatysta. W demokracji republikańskiej żaden z tych różnych światopoglądów nie jest bardziej uprawniony czy uprzywilejowany, wszystkie mogą być równie cennymi źródłami propaństwowego myślenia i działania. Te propozycje w gruncie rzeczy uzupełniają się nawzajem – demokracja wysiłkowa zapewnia infrastrukturę instytucjonalną do zderzenia ze sobą różnych światopoglądów, a ekorepublikanizm nadaje temu zderzeniu prawomocność.

Kluczowym problemem, na jaki napotkać musi proces pogłębiania demokratyzacji, są jednak konflikty nie tyle wartości, co interesów. Można popierać zieloną transformację zarówno ze względu na przekonanie, że na niekorzystnych zmianach klimatycznych najbardziej stracą najubożsi, jak i wychodząc z przekonania, że Bóg uczynił ziemię poddaną człowiekowi i jego niezbywalnym obowiązkiem jest się o nią troszczyć. Problem zaczyna się jednak wówczas, kiedy dojście do tego wspólnego celu z całkowicie innych pozycji startowych oznacza konieczność poświęcenia istotnych kwestii we własnej hierarchii interesów. Czy odejście od węgla, choć długoterminowo korzystne dla wszystkich, usprawiedliwia krótko- lub średnioterminowy wzrost bezrobocia? Jak wysoki i na jak długo? Czy w imię ochrony klimatu należy zrezygnować z niektórych tradycyjnych form życia? W jakim zakresie?

Wracamy tu do problemu wielowymiarowości życia politycznego i tożsamości zbiorowych. Demokratyczne deliberowanie nad tym, jak przeprowadzić zieloną transformację, tak samo jak nad podniesieniem wieku emerytalnego i w gruncie rzeczy każdą kontrowersyjną kwestią istotną dla życia zbiorowego, nie może pomijać całego spektrum – często pozornie niezwiązanych z istotą – wyzwań. Ochrona środowiska może być istotna dla wszystkich, ale z punktu widzenia demokracji istotne jest też to, czy ciężary, jakie należy ponieść na jej rzecz, są sprawiedliwie rozłożone. Czy gdyby elementem Zielonego Ładu było nie tylko redukowanie zatrudnienia w kopalniach, ale też reglamentacja podróży lotniczych, nie mielibyśmy do czynienia z protestami i głośnym oburzeniem zamożniejszych obywatelek i obywateli?

Podobnie kwestia podniesienia wieku emerytalnego może nie budzić wątpliwości z punktu widzenia potrzeb systemu emerytalnego, ale nie można jej rozpatrywać w oderwaniu od problemu warunków pracy czy jakości służby zdrowia. Gdyby Polska miała lepsze wskaźniki długości życia w zdrowiu, późniejsze przechodzenie na emeryturę budziłoby zapewne mniejszy opór.

Dlatego do recept na pogłębienie demokratyzacji w postaci demokracji wysiłkowej i republikańskiej korekty dorzucam jeszcze wezwanie do demokracji wielowymiarowej, uwzględniającej w procesie podejmowania decyzji odmienne priorytety różnych grup społecznych. Decyzje polityczne nigdy nie mają konsekwencji wyłącznie dla jednej sfery życia, a ich uzasadnienia nie tylko wynikają z różnych światopoglądów, ale powinny brać pod uwagę różne hierarchie interesów. Oczywiście nigdy nie uda się zaspokoić i pogodzić ich wszystkich, ale żeby w ogóle wejść na drogę do odświeżenia demokracji, należy je wyartykułować. Inne rozwiązania, które serwowano nam do tej pory, takie jak rządy technokratów czy populizm, już dawno okazały się nieskuteczne. ©

Autor jest szefem działu Obywatele w forumIdei, think tanku Fundacji Batorego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, historyk idei, publicysta. Szef działu Obywatele w forumIdei Fundacji im. Stefana Batorego, zajmuje się ruchami i organizacjami społecznymi oraz zagadnieniami sprawiedliwości społecznej. Należy do zespołu redakcyjnego „Przeglądu Politycznego”. Stale… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 34/2021