Zatkany gwizdek sygnalisty

Prof. Beata Łaciak, socjolożka: W Polsce człowiek informujący o nieprawidłowościach jest nadal uważany za ptaka, który kala własne gniazdo.

10.02.2020

Czyta się kilka minut

 / IL. MAGDA WOLNA
/ IL. MAGDA WOLNA

PRZEMYSŁAW WILCZYŃSKI: Zdarzyło się Pani donieść?

BEATA ŁACIAK: Dawno temu, ale pamiętam tę historię dobrze – była dla mnie emocjonalnie i moralnie trudna. Na ostatnim roku studiów zostałam przez swojego profesora zatrudniona do organizacji jego badań ankietowych. Miałam znaleźć wykonawców, zlecić im pracę, a następnie się z nimi rozliczyć. Gdy ankiety zostały dostarczone, profesor – na bazie uzyskanych odpowiedzi – opublikował wstępne wyniki. Wtedy podczas luźnej rozmowy z jednym z ankieterów usłyszałam: „Czuję się trochę jak frajer, bo się najeździłem, a Kaśka uznała, że to robota głupiego. Siadła i machnęła te ankiety sama”.

Sfingowała odpowiedzi?

Jak się później okazało, nie ona jedna. Ustaliłam, że ta dziewczyna i pozostali podejrzani – wszyscy z czwartego roku studiów – nie zjawili się pod większością sprawdzonych przeze mnie adresów. Poczułam się moralnie zmuszona, by zareagować. Najpierw z nimi porozmawiałam. Ostrzegłam, że będą musieli te wywiady – tym razem już bez wynagrodzenia – przeprowadzić, a ja powiem profesorowi o całej sprawie. Jedna z dziewczyn powiedziała, żebym się stuknęła w głowę, bo ona niczego dodatkowego za darmo robić nie będzie. Reakcja drugiej była jeszcze ciekawsza: „Tylko spróbuj, donosicielko!”.

Powiedziała Pani profesorowi?

Naturalnie. Profesor napisał sprostowanie, zgłosił też sprawę do uczelnianej komisji dyscyplinarnej. Sytuacja była dla mnie o tyle trudna, że co prawda nie miałam wątpliwości, iż należy zareagować, lecz równocześnie bałam się, że ci studenci zostaną wydaleni z uczelni, i to z wilczym biletem na lata. Na szczęście tak się nie stało.

To był donos? Takiego słowa by Pani użyła?

I tu się zaczyna problem – z pojęciami. To słowo jest przecież obciążone złymi znaczeniami. Obarczone piętnem donosu politycznego, mającego w Polsce długą historię, sięgającą zaborów, okupacji, a później okresu PRL.

Więc nie, to nie był klasyczny donos.

A co to było?

Dziś myślę o sobie jako o sygnalistce. W czasach, w których to słowo jeszcze nie istniało.

Lektura książki „Skarżypyty, donosiciele, sygnaliści?”, której była Pani współredaktorką (wraz z Jolantą Arcimowicz i Mariolą Bieńko; publikacja ukazała się nakładem Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych UW), przekonuje, że słowo to w zasadzie nadal nie istnieje.

Rzeczywiście: pojęcie sygnalisty – czyli osoby, która informuje o nieprawidłowościach, zwykle w swoim miejscu pracy bądź środowisku, mając na uwadze dobro wspólne – nie tylko nie weszło pod strzechy, ale nie jest nawet znane w grupach, po których byśmy się tego spodziewali. Autorka jednego z rozdziałów, Anna Krajewska, ustaliła, iż słowo to jest obce wielu przedstawicielom organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości.

Za to słowa o zabarwieniu negatywnym – donosiciel, kapuś, denuncjator – hulają w potocznym języku w najlepsze.

Podczas gdy np. w angielskim mamy rozgraniczenie między denunciation i whistle-blowing [pierwsze oznacza „donos”, drugie „sygnalizowanie” – red.]. Przy czym to drugie też jest znane, spopularyzowane, choćby przez takie wydarzenia jak afera Watergate – w której źródłem informacji był Mark Felt, zastępca dyrektora FBI – czy też działania takich osób jak Erin Brockovich, aktywistka zaangażowana w demaskowanie przestępstw ekologicznych.

W Polsce słynnych sygnalistów brak. W dodatku informatorów nie chroni prawo.

Więcej: jak wykazały badania Instytutu Spraw Publicznych i Fundacji Batorego, los sygnalistów jest nie do pozazdroszczenia. Nawet jeśli ich zarzuty po jakimś czasie się potwierdzają, ludzie ci są często traktowani jak ptaki, które skalały własne gniazdo. Jeśli doniesienie dotyczyło miejsca pracy, to nie ma co prawda podstaw, by taką osobę zwolnić lub ukarać, ale zawsze można uprzykrzać jej życie, zmuszając do rezygnacji. I tak się niestety często dzieje.

Z drugiej strony, nie jestem zdecydowaną zwolenniczką dodatkowych regulacji prawnych. Nigdy nie wiemy, jakie skutki będą miały takie zmiany. Mam na myśli także te polityczne: czy dodatkowa ochrona nie otworzy furtki dla motywowanych niskimi pobudkami donosów?

Których w świecie polityki i tak jest sporo.

Politycy zręcznie grają też pojęciem „donosiciel”, wiedząc, że to słowo źle się kojarzy. Partia rządząca nie raz oskarżała opozycję, że ta „donosi Europie na Polskę”. Tak jakby Unia Europejska była ciałem obcym, wrogim, a nie strukturą, której jesteśmy częścią.

Nie nauczyliśmy się w Polsce odróżniać zjawiska donosu od konstruktywnego informowania o nieprawidłowościach. A nie nauczyliśmy się tego, bo istnieje w tej dziedzinie wielka edukacyjna luka. Już od przedszkola i szkoły.

Tu mamy nieśmiertelnego skarżypytę Brzechwy. „Współcześnie powstają kolejne wersje tego klasycznego utworu (...) Nieodmiennie jednak postać małego donosiciela przedstawiana jest (...) w niekorzystnym świetle” – pisze Mariola Bieńko, przytaczając jeden z utworów: „Nikt skarżypyty w szkole nie znosi, bowiem na wszystkich uczniów donosi. Pani dyrektor jest załamana, gdy słyszy skargi z samego rana (...)”.

Ten przechył to też problem szkolnych podręczników, które badała moja koleżanka, odnajdując w nich niewiele wątków związanych z informowaniem, a jeśli już, to głównie w wersji negatywnej. Nie uczymy dzieci, że informowanie może być chwalebne.

Podam przykład. W szkołach zjawisko ściągania jest już dość powszechnie uważane za złe, ale doniesienie o ściąganiu nadal uchodzi za coś obrzydliwego. Inny przykład, znacznie bardziej dramatyczny. Na pewno pamięta pan głośną sprawę dziewczynki, która popełniła samobójstwo, bo była dręczona przez rówieśników. Nie tylko nikt się nie przeciwstawił tym praktykom, ale też nikt nie zgłosił niczego dorosłym.

A edukacja poprzez kampanie społeczne?

Prawie ich nie ma, a jeśli nawet są, to zwykle byle jakie albo wręcz szkodliwe. Była np. kampania kierowana do świata biznesu, w której doniesienie o zmowie cenowej wiązało się z gratyfikacją w postaci uniknięcia kary.

Co w tym złego?

To nie jest najlepszy model, bo odbywa się wedle logiki funkcjonowania świadka koronnego: żeby nim zostać, to wcześniej trzeba być przestępcą, któremu pali się grunt pod nogami. Jest w tym moralna dwuznaczność. Oczywiście, ta instytucja ma nas chronić przed jeszcze większym złem, ale pytanie, czy to jest model godny promowania?

Inna kampania zachęcała pracowników do informowania o nieuczciwych praktykach dotyczących pirackiego oprogramowania komputerowego. Problem w tym, że pojawiła się tu motywacja odwetowa. Twórca spotu sugerował, że jeśli szef nie szanuje ciebie i twojej pracy, to możesz – odbiorco – mu się odwdzięczyć, sprawdzając, czy nie korzysta z nielegalnego oprogramowania... To nie jest zachęta do bycia sygnalistą, ale szantażystą.

A jakie wzorce daje nam popkultura?

Mogę trochę powiedzieć o treści seriali, bo je pod tym kątem badałam. Tam to zjawisko pojawia się albo w poetyce humorystyczno-anegdotycznej, albo jednoznacznie negatywnej. Albo jest szalona, natrętna sąsiadka, która notorycznie wydzwania do służb, że ktoś źle zaparkował lub przeszedł przez trawnik, i wszyscy uważają ją za nieszkodliwą wariatkę, albo pojawia się motyw bezinteresownej zawiści: porzucona kochanka donosi – fałszywie zresztą – na swojego byłego partnera, by się zemścić. W popularnym serialu „Ranczo” księża zakładają telefon zaufania, ale dzwoni na niego obywatel chcący uprzejmie donieść, że jego sąsiad musi robić przekręty, skoro kupił sobie nowy samochód.

W tym samym „Ranczu” kłusownicy zakładają wnyki, wpada w nie pies. Wszyscy są tym faktem oburzeni, ale na koniec się okazuje, że lokalsi sami wymierzają winowajcy sprawiedliwość, bo – jak mówią – „donoszenie nam przez gardło nie przejdzie”.

Ten obraz to przegięcie twórców seriali czy celny portret społeczeństwa?

Jeśli to drugie, to faktycznie serial nie odbiega zbytnio od rzeczywistości. Gdy przeprowadzaliśmy wywiady, rzadko zdarzali się wśród przepytywanych klasyczni sygnaliści. Owszem, wiele osób deklarowało poparcie dla informowania czy donoszenia w uzasadnionych ich zdaniem sytuacjach, ale już deklaracji, że taka sytuacja im się przydarzyła, było niewiele. Wiele było za to opowieści osób, które padły ofiarami donosów wrednych, nieuzasadnionych dobrem społecznym, a jedynie własnym, czasami wręcz kłamliwych. Sporo ludzi opowiadało o tego typu donosach w miejscu pracy.

„U nas konkurencja zawsze była, u nas są niektórzy na śmieciowych [umowach], no to jeden drugiego wygryza” – mówi respondentka. Albo: „Każdy się bronił, czym tylko mógł, i koleżanka koleżance stawała się wilkiem. Po prostu wszyscy na wszystkich donosili, żeby zachować miejsce pracy”.

Jesteśmy społeczeństwem na dorobku: trzydzieści lat temu odrzuciliśmy stare zasady, nie dorabiając się w to miejsce nowych. Społeczeństwo konsumpcyjne, agresywna rywalizacja, ale też rosnące nierówności ekonomiczne tworzą warunki dla tego typu postaw. Nie tylko zresztą na rynku pracy: statystyki niektórych urzędów, choćby skarbowych, a także wywiady współautorki wspomnianej książki, Jolanty Arcimowicz, z urzędnikami świadczą o tym, że liczba donosów motywowanych egoistycznymi pobudkami rośnie.

Równocześnie – opornie, bo opornie – tworzą się chyba nowe przestrzenie dla sygnalistów. Mobbing, molestowanie seksualne, produkowanie smogu – w tych tematach łatwiej dziś o obywatelskie reakcje zwolnione ze stygmatu „donosicielstwa”?

Jeśli chodzi o ostatni z tematów, na pewno rośnie świadomość w rejonach, gdzie smog jest odczuwalny. Nasze badania przeprowadzaliśmy w trzech miastach, z których jedno – niewielkie – ma gorsze powietrze niż Katowice. I tu dość dużo osób umieściło palenie niedozwolonymi substancjami na liście sytuacji, które usprawiedliwiają doniesienie.


Czytaj także: Krzysztof Story: Poradnik skarżypyty


Jeśli chodzi o molestowanie w miejscu pracy i mobbing, też widać zmianę. To wypadkowa nagłaśniania tych spraw. Ważne są też dobre praktyki: wewnętrzne uregulowania w miejscach pracy. Dwa lata temu zmieniałam miejsce pracy i ku mojemu zaskoczeniu dostałam długą listę wytycznych, co robić i do kogo się zgłaszać w odniesieniu do różnych niedopuszczalnych zachowań.

Z jakiegoś też powodu właśnie teraz – po dekadach – ofiary pedofilii w Kościele otwarcie mówią o swoich krzywdach.

Choć w reakcjach na te historie nadal widać ślady fałszywie pojmowanej solidarności korporacyjnej. Kościół katolicki jest zresztą ciekawą – i jak dotąd niezbadaną – instytucją, jeśli chodzi o donosy. Usłyszałam ostatnio od znajomego księdza profesora, jak wiele przychodzi ich do kurii.

Z jednej strony mamy więc bardzo poważne sprawy, jakimi są przypadki molestowania seksualnego przez duchownych, sprawy przecież długo trzymane w tajemnicy właśnie w imię fałszywej solidarności. A z drugiej strony, coraz większą liczbę donosów w stylu: „Ksiądz proboszcz zebrał dużo więcej niż kosztowała dzwonnica”.

A przemoc domowa? Pozbyliśmy się już nieśmiertelnego „Co w rodzinie, pozostaje w rodzinie”?

Tu byłabym dużo ostrożniejsza. Z jednej strony, nasi respondenci dość często umieszczali ten temat – zwłaszcza w przypadku krzywdy dzieci – na liście zachowań usprawiedliwiających złożenie doniesienia. Jednak zdarzały się też głosy, że takie zgłoszenie to później same problemy, a w ogóle to w sprawy rodziny nie należy się wtrącać. Równocześnie widać, że realnie takich zgłoszeń na policję czy do MOPS-u wcale nie jest wiele. Już chętniej donosimy, że sąsiad kupił samochód, mimo że nie ma pracy...

Albo że puszcza głośno muzykę.

Wypowiedzi, w których respondenci opisywali donosy dotyczące kłopotliwego hałasu, było rzeczywiście całkiem sporo.

W ocenie zjawiska donoszenia ważny bywa światopogląd. Badała Pani narracje prasowe dotyczące zgłaszania przypadków przemocy. Dominujący ton: dezaprobata wobec przemocy i aprobata w stosunku do sąsiedzkich doniesień o jej stosowaniu. Wyjątkiem był „Nasz Dziennik”.

We wszystkich opublikowanych przez tę gazetę tekstach na ten temat z dezaprobatą odnoszono się do zgłoszeń, prezentując ich autorów jako kłamliwych donosicieli. Tego typu publikacje mogą jedynie utrwalać niechęć do ingerowania w życie rodziny, nawet jeśli ktoś jest krzywdzony.

Media w ogóle – niezależnie od światopoglądu – odgrywają rolę dwuznaczną. Stanowią forum dla sygnalistów, albo same pełnią taką rolę. Ale mają też drugą twarz.

Chodzi głównie o tabloidy, które wchodzą brutalnie w życie prywatne ludzi znanych, w dodatku – co wyjątkowo obrzydliwe – strojąc się w szaty strażników jakiegoś, bliżej nieokreślonego, dobra wspólnego bądź jawności.

„Co to za masowe usłużne donosicielstwo? – pytała na Facebooku Krystyna Janda. – Co to za »bliskie znajome«, »przyjaciółki«, »znajomi rodziny«, »przyjaciele«, »osoby dobrze poinformowane«, na które powołuje się ta prasa? Co to za szczegółowe opisy chorób, zdarzeń, nawet myśli i intencji bohaterów artykułów dla szarej gawiedzi spragnionej czyichś łez, moczu i krwi”.

Warto więc przy każdej okazji powtarzać, że sygnalista to nie jest ktoś, kto informuje wszystkich o wszystkim. To ktoś, kto dostrzegając nieprawidłowość godzącą w ważne wartości, informuje o tym społeczeństwo. Takich przykładów demaskatorskiej roli mediów jest na szczęście bardzo dużo.

Często media nie są potrzebne: obywatel wyposażony w zainstalowaną w samochodzie kamerę, aparat fotograficzny bądź dyktafon w telefonie załatwia sprawę sam.

I tu znowu pojawia się – obecna w naszej rozmowie od początku – ambiwalencja. Te same narzędzia mogą przecież służyć wścibskiemu dokumentowaniu „łez, moczu i krwi”, jak też chwalebnemu sygnalizowaniu.

Ale skoro mówi pan o samochodowych kamerach, to warto przy tej okazji zauważyć wzrost świadomości w dziedzinie bezpieczeństwa na drogach. Nigdy może nie było aprobaty dla pijaków na drodze, ale nie było też chyba tak wyraźnego jak dzisiaj przyzwolenia na informowanie o tego typu zachowaniach. Tymczasem z naszych badań wynika, że pijany kierowca za kółkiem to jedna z niewielu sytuacji, w których nie tylko nie wstydzimy się faktu zaalarmowania służb, ale nawet czerpiemy zeń dumę. Drugim tego typu tematem jest przemoc wobec zwierząt.

Cytowany przez Panie, nieżyjący już Wiktor Osiatyński, pytany przez „Gazetę Wyborczą”, co sądzi o donoszeniu na osoby uzyskujące nieuczciwie renty, powiedział: „Oczywiście, że donosić. Wobec kogo mamy być lojalni? Wobec krętacza, który kombinuje, czy wobec społeczeństwa (...)? Powoli uświadamiamy sobie, że kto oszukuje system, okrada nas wszystkich (...). Znika folwarczna i komunistyczna mentalność, która powstała w czasach, kiedy »pan« był właścicielem wszystkich środków i należało mu coś z tego uszczknąć”. Rozumiem, że nie jest Pani tak optymistyczna jak Osiatyński był w 2005 r.?

Uważam, że – odwołując się do teorii Durkheima – mamy do czynienia z anomią. Chodzi mi o niejasność norm i reguł, którą widać też w wypowiedziach naszych respondentów. Więc nie: nie żyjemy jeszcze, moim zdaniem, w społeczeństwie, które wymarzył sobie Wiktor Osiatyński.

Żyjemy w społeczeństwie, w którym jedni uważają, że lepiej jest nie reagować na zło, inni zaś uznają, że wolno donieść w niemal każdej sytuacji, która może komuś zaszkodzić, a nam przynieść pożytek. Naturalnie jest też pewna przestrzeń między tymi skrajnymi postawami. Warto ją pielęgnować i promować. ©℗

PROF. BEATA ŁACIAK jest socjolożką, członkinią zarządu Instytutu Spraw Publicznych, pracuje na Wydziale Bezpieczeństwa Narodowego w Akademii Sztuki Wojennej w Warszawie. Współautorka pracy „Skarżypyty, donosiciele, sygnaliści? Studium socjologiczno-prawne” (2018).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 7/2020