Żarcie

Kiedy myślę o tym, co znienawidzę najbardziej po szczęśliwym zakończeniu epidemii koronawirusa (jeśli to kiedyś w końcu nastąpi), będzie to na pewno moja komórka, która stanowi teraz nieodłączny, przyrośnięty na stałe element dłoni.

06.04.2020

Czyta się kilka minut

W czasach przed wirusem doprawdy szeroko znana byłam z tego, że nigdy nie miałam naładowanego telefonu. Żyłam więc w zasadzie głównie offline. Teraz, niestety, już nie, i strasznie mi źle z tym, że stałam się smartfonowym zombie. Ale niech tam: wierzę, że w końcu znowu będę mogła beztrosko obywać się bez telefonu i komputera, doprowadzając do szału różnych ludzi usiłujących się ze mną skontaktować.

Niestety, drugą ze spraw, które możliwe, że znienawidzę po tym przeklętym okresie, będzie gotowanie.

Właśnie wkraczamy w czwarty tydzień zamknięcia, znaczną większość tego czasu spędziłam zaś sama z dziećmi. Ojciec ich bowiem, po powrocie z Londynu, mimo braku (jeszcze) oficjalnego nakazu kwarantanny, został na dwa tygodnie w Warszawie i profilaktycznie nie przyjechał do nas na wieś, zanim nie okazał się zupełnie zdrów. Od 12 marca zatem każdego ranka budziła mnie ta sama myśl: „to co dziś jemy?”.

W pierwszych dniach kwarantanny myśl ta miała nawet pozytywne zabarwienie – wyskoczywszy nagle z codzienności pełnej pospiesznych śniadań, robionych byle zdążyć do szkoły, prostych kolacji szykowanych po całym dniu, obiadów jedzonych w szkolnych i przedszkolnych stołówkach, możliwość obłożenia się książkami kucharskimi i pokazania całej palety swych możliwości powitałam z radością.

Francuskie tosty, drożdżowe bułeczki, chleb orkiszowy, wyszukane pasty twarogowe, pasztety pieczone z fasoli i ciecierzycy w puszce, kupionych w koronawirusowym amoku – było naprawdę fajnie. Wydawało mi się też, że spokojnie uda mi się przekonać dzieci, by kosztowały kolejnych szalenie zdrowych wytworów moich rąk, czynionych ze zgromadzonych zapasów.

Fajnie było mniej więcej przez dwa dni. Trzeciego dnia obudziłam się z myślą: „O jasna cholera, dziś niestety znowu jemy”, i jak na ścięcie poszłam do kuchni, wiedząc już, że znów część z tego, co zaserwuję, spotka się z oporem, choć przecież produkty spożywcze zdobyłam jadąc do wiejskich delikatesów jak na wyprawę po złote runo. Nie uległam jednak presji, uznałam: trudno – jecie bachorza miłe, co pani matka wam dają, i basta. A jak nie chcesz jeść, jedno z drugim, to poczekamy, aż naprawdę zgłodniejesz i przeprosisz się z matczyną bułeczką z twarożkiem oraz zapiekanką z wczorajszych resztek.

I tak właśnie walczymy od prawie czterech tygodni, próbując przemycać w posiłkach to, co zdrowe i wartościowe, miksując do codziennej zupy tony warzyw, smak ich przykrywając groszkiem zielonym, niebudzącym, o dziwo, obrzydzenia na małych twarzyczkach, lepiąc, ugniatając, mieszając, zapiekając, przetwarzając, tak by jak najmniej zostawało na talerzach. A jak zostanie, to dawaj od początku – w końcu z resztek wczorajszej sałatki, zrobionej z resztek przedwczorajszej kaszy, można zrobić jeszcze całkiem smaczne placki, jak się doda jajko i dobrze usmaży.

Odkąd jesteśmy w domu już wszyscy razem, część koszmaru pt. „żywienie” spadło na męża. Bądźmy jednak brutalnie szczerzy – część nieco mniejsza, gdyż jego zadaniem jest głównie aprowizacja. Ot, tradycyjny, prehistoryczny podział ról.

Stojąc ostatnio nad zlewem, wyławiałam z niego jakieś smutne farfocle i patrzyłam na ślubnego, jak wściekły dwoi się i troi, by fantazyjnie przyrządzić małym drugie danie. Doszłam w owej chwili do wniosku, że jeśli mam czegoś nauczyć te moje dzieci, to na pewno gotowania. Bo przecież w sytuacji kryzysu – czymże bowiem jest innym, niż kryzysem wszystkiego, ta przeklęta kwarantanna? – umiejętność dodania składników do zupy, która okaże się jadalna i nawet dobra w smaku, wyobraźnia umożliwiająca przetworzenie umiarkowanie już świeżych warzyw w dobrze wyglądającą potrawkę, a resztek obiadu w nieohydną kolację – to naprawdę ogromnie dużo.

Mając zaś w pamięci moją babcię, którą kochałam szaleńczo za wiele rzeczy, ale na myśl o jedzeniu obiadów przez nią szykowanych miałam ataki kolki – wiem, jak cenną rzeczą może być brak dwóch lewych rąk w kuchni. Gdybym została zamknięta na kwarantannę z babcią, skończyłabym jako sucharek, jako ta skórka z jabłka rzucona pod kredens, jako kosteczka z rosołu ogryziona do czysta – anemiczna, blada królowa nocy.

Za to mama mojego męża – Beata Meller – była mistrzynią gotowania z niczego, królową kuchni kryzysu, autorką świetnych książek kucharskich – i dziś czuję z nią większe pokrewieństwo dusz niż kiedykolwiek. Zatem – jako synowa mojej teściowej – mniej więcej cztery dni temu zaczęłam wdrażać smarkaczy bardziej intensywnie w prace kuchenne. Homeschooling nie zając, zdążymy, obiad jednak sam się nie zrobi. Stoją więc smarkacze z blenderem i miksują aż miło te zdobyczne mrożone bukiety warzyw za 4,99. I jak same zmiksują, to im, o dziwo, lepiej smakuje. Dziś starszy zaskoczył mnie, przyrządzając całkiem jadalny pasztet z dwóch puszek fasoli, jajka i czosnku. Trochę może przegiął z chili, starając się dostosować jego smak do swoich wyobrażeń na temat tego, co nam, dorosłym, smakuje. Jeśli jakikolwiek więc ma być pożytek z tego przeklętego cholerstwa – to surowa nauka u ponurej szefowej kuchni. U mrocznej matki stojącej nad garem. U mnie. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka, wcześniej także liderka kobiecego zespołu rockowego „Andy”. Dotychczas wydała dwie powieści: „Disko” (2012) i „Górę Tajget” (2016). W 2017 r. wydała książkę „Damy, dziewuchy, dziewczyny. Historia w spódnicy”. Wraz z Agnieszką… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 15/2020